Zwierz Alpuhary, dz. 10
Strasznie marny kemping był. Byłem tuż obok parceli zawalonej mnóstwem złomu, desek, krzeseł, stołów, doniczek, rowerów, parasoli i czego jeszcze. No i o 7:30 przyjechali robotnicy ją uprzątać. Oczywiście nie obudzili mnie, ale i tak nie był to przyjemny poranek. Zwłaszcza jeden dał mi w kość, non-stop gadał, a głos miał taki, jakby chlał od 60 lat codziennie. No masakra. Start jak zwykle o 9, ale tuż przed wyjazdem okazało się, że wróciła woda (rano nie było). Dziwne to wszystko...
Pierwsze kilometry w dół, potem 170 m stromej hopy i znowu w dół (czesko) aż do Valencii. W mieście jestem o 10:40, robię spore zakupy w Lidlu i zostaje mi akurat 45 minut na zwiedzanie. No to śmigam do słynnej opery (do opery?! W stroju rowerowym?! :p) i przy okazji oglądam miasto. W sumie podobne do Barcelony, ale bardziej chaotyczny układ ulic i więcej palm. W zasadzie gdyby nie śmierdziało, to byłoby nawet fajne. Zwłaszcza, że ma akcent rzymski :)
O 12:35 wsiadam w pociąg do Xativy. Za 4,85 EUR oszukać 60 km po płaskim - to się nieczęsto zdarza! W Xativie jestem o 13:30, jeszcze trochę marudzę na skwerze i wreszcie ruszam przed 14. Wkrótce droga robi się fatalna - na zmianę bardzo dziurawy asfalt, karbowany beton i szuter. Tego ostatniego niewiele, ale pozostałe rodzaje podłoża były równie złe. No i upał straszny, i zero cienia, więc mimo że po płaskim, to jedzie się fatalnie. Dobrze, że wziąłem ten pociąg, bo cały odcinek z Valencii mógł być taki! (z pociągu, podobnie jak tu, widziałem tylko sady pomarańczowe, więc jest szansa, że i drogi podobne).
Wreszcie w Valladzie zaczyna się big. I od razu rzeźnia: 14%, pełne słońce i 39 stopni. No miodzio. Aż do 500 m npm (start z 200) nie mogę się zatrzymać, bo nie ma cienia plus nie chce mi się ruszać na tym nachyleniu (oscyluje w przedziale 10-16%). Potem znalazło się miejsce na postój na 530, a od 600 nachylenia znormalniały do 7%. Na bigu Portixol (ledwie 770 m npm) jestem nieźle wypluty. A to miał być łatwy dzień! (dzięki pociągowi). Potem zjazd do Ontiyent i jeszcze 200 metrów podjazdu, większość niezłym gorgem, więc chociaż taki zysk.
Na kemping pod Bocairent docieram o 18:20. Myślałem, że przy tak skróconym dniu można by pojechać kawałek dalej, ale zapomnij! Chyba ten upał tak wysysa z sił, nie wiem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Za to kemping bardzo fajny. Przydomowy, kameralny, ale z kuchnią, świetlicą, miękką ziemią (!), trawą i sporą liczbą drzew owocowych, z których można się (z umiarem) częstować. A właścicielem jest Holender, więc i pogadać można. Cena bardziej austriacka niż hiszpańska (25 EUR), ale przy tym standardzie myślę, że wciąż warto.
Pierwsze kilometry w dół, potem 170 m stromej hopy i znowu w dół (czesko) aż do Valencii. W mieście jestem o 10:40, robię spore zakupy w Lidlu i zostaje mi akurat 45 minut na zwiedzanie. No to śmigam do słynnej opery (do opery?! W stroju rowerowym?! :p) i przy okazji oglądam miasto. W sumie podobne do Barcelony, ale bardziej chaotyczny układ ulic i więcej palm. W zasadzie gdyby nie śmierdziało, to byłoby nawet fajne. Zwłaszcza, że ma akcent rzymski :)
O 12:35 wsiadam w pociąg do Xativy. Za 4,85 EUR oszukać 60 km po płaskim - to się nieczęsto zdarza! W Xativie jestem o 13:30, jeszcze trochę marudzę na skwerze i wreszcie ruszam przed 14. Wkrótce droga robi się fatalna - na zmianę bardzo dziurawy asfalt, karbowany beton i szuter. Tego ostatniego niewiele, ale pozostałe rodzaje podłoża były równie złe. No i upał straszny, i zero cienia, więc mimo że po płaskim, to jedzie się fatalnie. Dobrze, że wziąłem ten pociąg, bo cały odcinek z Valencii mógł być taki! (z pociągu, podobnie jak tu, widziałem tylko sady pomarańczowe, więc jest szansa, że i drogi podobne).
Wreszcie w Valladzie zaczyna się big. I od razu rzeźnia: 14%, pełne słońce i 39 stopni. No miodzio. Aż do 500 m npm (start z 200) nie mogę się zatrzymać, bo nie ma cienia plus nie chce mi się ruszać na tym nachyleniu (oscyluje w przedziale 10-16%). Potem znalazło się miejsce na postój na 530, a od 600 nachylenia znormalniały do 7%. Na bigu Portixol (ledwie 770 m npm) jestem nieźle wypluty. A to miał być łatwy dzień! (dzięki pociągowi). Potem zjazd do Ontiyent i jeszcze 200 metrów podjazdu, większość niezłym gorgem, więc chociaż taki zysk.
Na kemping pod Bocairent docieram o 18:20. Myślałem, że przy tak skróconym dniu można by pojechać kawałek dalej, ale zapomnij! Chyba ten upał tak wysysa z sił, nie wiem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Za to kemping bardzo fajny. Przydomowy, kameralny, ale z kuchnią, świetlicą, miękką ziemią (!), trawą i sporą liczbą drzew owocowych, z których można się (z umiarem) częstować. A właścicielem jest Holender, więc i pogadać można. Cena bardziej austriacka niż hiszpańska (25 EUR), ale przy tym standardzie myślę, że wciąż warto.
- DST 85.38km
- Teren 0.60km
- Czas 05:14
- VAVG 16.31km/h
- VMAX 54.30km/h
- Temperatura 37.0°C
- Podjazdy 1348m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!