Zwierz Alpuhary, dz. 11
Pobudka przed świtem, wyjazd o 9. No bardzo fajny ten kemping był. Jeszcze sobie wziąłem figi i jabłka na drogę :-)
Początek to czeski zjazd przez Alfafara, a potem czeski podjazd na start biga. Tamże, po 30km, drugie śniadanie / lancz na stacji benzynowej (tylko tam była lawka). Jedna kanapka do ust, druga do sakwy i heja! A, no i cały czas jest bardzo pochmurno, 23 stopnie i czasem lekko pokropuje. Miodzio nie pogoda, zwłaszcza że nie wieje! :O
Po kilku kilometrach zrzucam sakwy za murkiem i resztę biga robię na lekko. Łatwy, 350m, max 7%. Na górze druga kanapka i chłodny zjazd, bo nadal 23 stopnie, ale ubranie całkiem mokre od potu.
Na dole (560m npm) jest już 25 stopni, ale to nadal rewelka po poprzednich dniach. Zabieram sakwy, jeszcze 100m zjazdu i drugi big. Ten ma już nieco ponad 500m, ale zupełnie bez pośpiechu wciągam go na dwa razy. A potem jest zjazd z 1030 na... 30m. Co prawda hiszpański, więc nie obyło się bez hop, ale naprawdę szybko jestem na dole, a konkretnie w Villahujoza (Villajoiosa). A tam wskakuje na wydzieloną krajowke z poboczem, czyli prawdziwą autostradę rowerową. Co więcej mam... Silny wiatr w plecy! :O Droga sporo faluje w pobliżu wybrzeża (niekiedy są widoki)
Prędkość nie jest jakaś mega, ale średnio 25 ciagne jak nic. Na jednym z podjazdów doganiaja mnie dwaj bikepakerzy z UK, więc siadam im na koło i sporo sobie gadamy, ale dość szybko wymiękają i zjeżdżają do jakiegoś miasteczka. (Oczywiście tu już tak fajnie z temperaturą nie jest. Mimo że wciąż pochmurno, to jednak 30 stopni trzyma.)
Ja ciagne aż pod Alicante, a po drodze biję się z myślami, czy nie przedłużyć trasy. W końcu sprawdzam w guglu alternatywny kemping (30 km dalej niż planowałem, tj. w Santa Pola) i wychodzi, że mogą nie mieć miejsc, więc jednak decyduję się zostać tutaj.
Alicante - blokowisko na pustyni (by N.)
No to zakupy w Lidlu i na kemping Bon Sol. Okropny! Jedna wolna piazzola, cała w żwirze i pochyla. I niewiele cienia, bo tylko szmata nad piazzolą. Cena 17 i wszędzie mnóstwo emerytów. To nawet niezłe towarzystwo (znacznie lepsze niż dzieci), ale tu jest po prostu tłok, a piazzola bardzo słaba - nawet gniazdka nie ma. Decyduje się dać szansę drugiemu. El Jardin jest 3 km dalej i o tyle bliżej miasta. Jadę więc przez olbrzymie przedmiejskie blokowiska i zastanawiam się, gdzie tu może być kemping...
Ale jednak jest i to w sumie całkiem niezły. Co prawda też żwir, ale równo, więcej miejsca, cienia i zdecydowanie mniej ludzi. No i woda i prąd na piazzoli. Cena 18,50. Zostaję! Jeszcze nie wiem, czy aż na rest, zdecyduję później :-)
Ps. Zaskakująco łatwy dzień. Aż się zastanawiam, czy na pewno robić rest jutro. Zwłaszcza, że na kempingu, po chłodnym (!) dniu jest o godz. 22 wciąż 27 stopni...
Początek to czeski zjazd przez Alfafara, a potem czeski podjazd na start biga. Tamże, po 30km, drugie śniadanie / lancz na stacji benzynowej (tylko tam była lawka). Jedna kanapka do ust, druga do sakwy i heja! A, no i cały czas jest bardzo pochmurno, 23 stopnie i czasem lekko pokropuje. Miodzio nie pogoda, zwłaszcza że nie wieje! :O
Po kilku kilometrach zrzucam sakwy za murkiem i resztę biga robię na lekko. Łatwy, 350m, max 7%. Na górze druga kanapka i chłodny zjazd, bo nadal 23 stopnie, ale ubranie całkiem mokre od potu.
Na dole (560m npm) jest już 25 stopni, ale to nadal rewelka po poprzednich dniach. Zabieram sakwy, jeszcze 100m zjazdu i drugi big. Ten ma już nieco ponad 500m, ale zupełnie bez pośpiechu wciągam go na dwa razy. A potem jest zjazd z 1030 na... 30m. Co prawda hiszpański, więc nie obyło się bez hop, ale naprawdę szybko jestem na dole, a konkretnie w Villahujoza (Villajoiosa). A tam wskakuje na wydzieloną krajowke z poboczem, czyli prawdziwą autostradę rowerową. Co więcej mam... Silny wiatr w plecy! :O Droga sporo faluje w pobliżu wybrzeża (niekiedy są widoki)
Prędkość nie jest jakaś mega, ale średnio 25 ciagne jak nic. Na jednym z podjazdów doganiaja mnie dwaj bikepakerzy z UK, więc siadam im na koło i sporo sobie gadamy, ale dość szybko wymiękają i zjeżdżają do jakiegoś miasteczka. (Oczywiście tu już tak fajnie z temperaturą nie jest. Mimo że wciąż pochmurno, to jednak 30 stopni trzyma.)
Ja ciagne aż pod Alicante, a po drodze biję się z myślami, czy nie przedłużyć trasy. W końcu sprawdzam w guglu alternatywny kemping (30 km dalej niż planowałem, tj. w Santa Pola) i wychodzi, że mogą nie mieć miejsc, więc jednak decyduję się zostać tutaj.
Alicante - blokowisko na pustyni (by N.)
No to zakupy w Lidlu i na kemping Bon Sol. Okropny! Jedna wolna piazzola, cała w żwirze i pochyla. I niewiele cienia, bo tylko szmata nad piazzolą. Cena 17 i wszędzie mnóstwo emerytów. To nawet niezłe towarzystwo (znacznie lepsze niż dzieci), ale tu jest po prostu tłok, a piazzola bardzo słaba - nawet gniazdka nie ma. Decyduje się dać szansę drugiemu. El Jardin jest 3 km dalej i o tyle bliżej miasta. Jadę więc przez olbrzymie przedmiejskie blokowiska i zastanawiam się, gdzie tu może być kemping...
Ale jednak jest i to w sumie całkiem niezły. Co prawda też żwir, ale równo, więcej miejsca, cienia i zdecydowanie mniej ludzi. No i woda i prąd na piazzoli. Cena 18,50. Zostaję! Jeszcze nie wiem, czy aż na rest, zdecyduję później :-)
Ps. Zaskakująco łatwy dzień. Aż się zastanawiam, czy na pewno robić rest jutro. Zwłaszcza, że na kempingu, po chłodnym (!) dniu jest o godz. 22 wciąż 27 stopni...
- DST 105.00km
- Czas 05:21
- VAVG 19.63km/h
- VMAX 60.73km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 1491m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!