Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Środa, 23 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 61

W nocy padało, ale tym razem mniej i nie wiem, o której. Wstałem przed 7 i było OK, chociaż mokro.
Wyjazd o 9. Pierwsze kilometry wzdłuż jeziora aż do Luino, gdzie zakupy w Karfurze. Udało mi się dorwać przepyszny chleb di grano duro - porównywalny  z tym, który kupowaliśmy w Rzymie :)



Drugie śniadanie na łące w Porto Valtravaglio i po kilkunastu kilometrach zaczynam biga Passo Cuvignone. Pierwsza połowa (z 200 na 650) z bagażem, ale weszła w miarę bezboleśnie. Może dlatego, ze podjazd fajny: wijąca się zakosami przez las droga z nachyleniami 7-9%. Lubię takie podjazdy, bo wchodzą w miarę szybko, nie męczą jakoś bardzo (jak np. jeszcze szybsze dwunastki) i nie przerażają/ nudzą jak długie proste. W każdym razie na 650 zrzucam sakwy w krzakach i jadę jeszcze 400 metrów na szczyt. Tzn. na przełęcz. Na górze nie ma nic oprócz (bardzo skromnej) tabliczki. 13 stopni i chmura, więc ubieram się, w co tam mam i zjeżdżam. Na szosie mnóstwo bukowych orzeszków - aż trzaskają pod kołami :)



Po zabraniu sakw widzę znak, że dalsza droga jest zamknięta, ale z przerwą na sjestę i ta przerwa właśnie trwa. Więc jadę. Potem znajduję "dżizasa" i biorę się za lancz. Fajnie, wreszcie południowa kawa (przez dwa dni z rzędu nie byłą mi dana ;)
No, ale z wrażenia zapominam o zamknięciu szosy i kiedy docieram do miejsca prac, to droga jest zablokowana koparką i wywrotką. Hmmm... rowerem to jednak zawsze się jakoś przebijesz - uprzejmi robotnicy mnie przepuszczają bez problemu. Mniej szczęścia mają samochodziarze z naprzeciwka, którzy widać olali znak i teraz zjeżdżają tyłem, bo szosa za wąska, żeby zawrócić :P

Dojeżdżam do głównej drogi w Cuveglio i zaczynam się rozglądać za miejscem na zostawienie sakw. Jest bar! Pani dość nieufna, wypytuje mnie, czy nie mam tam narkotyków albo materiałów wybuchowych. W sumie słusznie, zawsze się dziwiłem, że inni tak bez obaw przyjmują... W każdym razie pokazuję jej zawartość jednej sakwy (tylko z wierzchu) i to ją uspokaja. No to w pedał :)
O godz. 14 startuję, a o 15 jestem na szczycie San Martino (800 metrów). No i teraz naprawdę dobrze mi się jechało. Pewnie efekt stajni :)



Ubiórka tylko w kurtkę (zrobiło się słonecznie i ciepło) i zjazd. Sakwy nie wybuchły ;) więc zabieram co swoje i dziękuję miłej pani. Teraz już tylko 11 km do pociągu :) No, ale jako ze najbliższe 2-3 noce spędzę u nowych znajomych w Mediolanie, a oni twierdzą, że mają małe mieszkanie, to mam jeszcze kłopot, bo namiot jest mokry. U nich pewnie nie wysuszę, więc gdzie...? A od czegóż słońce? Staję na kilkanascie minut na parkingu, rozkładam namiot i raz-dwa jest suchuteńki :)


Potem już spokojnie do Besozzo, gdzie bilet na pociąg kupuje się... w kiosku z gazetami. A w środku pachnie bardzo przyjemnie farbą drukarską jak w każdym kiosku na świecie :)
Potem pociąg do Mediolanu z przesiadka w Gallarate. Oba się odrobinkę spóźniły, ale bez dramatu. W Mediolanie jestem o 18:45. Dworzec Milano Centrale - olbrzymi. Przerażająco wielki, jeszcze na aż takim monstrum nie bylem. Az się ciężko wydostać! Zajęło mi to ponad kwadrans, by dotrzeć do wyjścia i je znaleźć (!) Pożarowo to trochę niespecjalne rozwiązanie...

Za to potem Mediolan miło zaskakuje. Spodziewałem się strasznego ruchu i długo trwającego dojazdu (5 km), raczej gorszego niż w zeszłym roku w Bukareszcie (pora podobna), a tymczasem przez całą drogę mam ŚWIETNĄ ścieżkę rowerową, zbudowaną jako pas zaznaczony na jezdni i grzeję aż miło! O 19:15 jestem u Mauro, jego Małżonki Franceski i dwójki dzieci (!). Przyjmują mnie super miło, wręcz ujmująco! Mimo ze znamy się ledwo dwie godziny (poznaliśmy się na kempingu na początku tej wyprawy), to dostałem klucze do mieszkania i przykazanie (szczere) by czuć się jak u siebie, włącznie z jedzeniem czegokolwiek, na co mam ochotę. A lodówka pełna. No w to mi graj! :) Tylko jak dzieciaki do mnie gadają (a zwłaszcza dziewczynka jest towarzyska), to kurde niewiele rozumiem! :( No, ale może się dzięki temu rozwinę językowo...? :)

Więc (o ile się nie okaże, że mają coś przeciwko, bo jeszcze o tym nie rozmawialiśmy*) zostaję u nich do soboty rano. Super! :)

PS. No brakuje nieco ponad 4100 m do miesięcznego rekordu podjazdów wszech czasów. Dam aardę...? :)

* nie mieli, więc zostałem. A mógłbym i dłużej, przynajmniej tak twierdzą :)
  • DST 75.63km
  • Czas 04:34
  • VAVG 16.56km/h
  • VMAX 48.53km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1844m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
No, pizza była oggi sera ;-)
aard
- 19:54 czwartek, 24 września 2020 | linkuj
No i pamiętaj: pizza i sera to słowa-klucze!
huann
- 11:35 czwartek, 24 września 2020 | linkuj
Jak dzieci takie towarzyskie to na pewno chętnie nauczą Cię języka! :)) Może uda Ci się to jakoś wykorzystać :)
Carmeliana
- 04:55 czwartek, 24 września 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl