Alpi mio amore, dz. 58
Wstałem jak zwykle o 7, ale wyjechałem o 8:20. Co prawda na lekko, więc łatwiej, ale jednak - jestem z siebie dumny :)
Rano power jak trza, więc na bigu Cascata del Toce (tylko 1100 metrów podjazdu, ale aż 25 km) byłem o 10:30. ładny wodospad i sporo oglądających go ludzi. Plus ekipa goprowców jaskiniowych na ćwiczeniach (Pronto Soccorso Alpino Speleologico).
Zjazd długi i męczący, z powrotem na dole jestem o 11:30. Z pakowaniem i jedzeniem mi trochę zeszło, ale najtrudniejsze było podjęcie decyzji, co dalej. Jechać do Szwajcarii? Ale pogoda niepewna, a jak tam utknę? Przy ich cenach to może być bolesne. No, ale prognoza nie była zła (trochę deszczu, ale bez dramatu), więc po namyśle postanowiłem zaryzykować. o godz. 13 ruszam dalej.
Zjazd w okolice Domodossola, potem chwila falowania wschodnim zboczem doliny Toce i pora na podjazd w stronę granicy. I tu od razu solidnie, bo 8% rzadko schodziło z licznika. A potem trafił się długi na 1,5 km tunel, w którym trzymało 9%. A jak z niego wyjechałem, to padał deszcz... No, ale trochę popadał i przestał. Na górze, w Santa Maria Maggiore (wys 840), było już dość ładnie. Za to ku mojemu zdziwieniu, jak przed tunelem straciłem zasięg komórkowy, tak już nie odzyskałem. I tak oto, żeby ostrzec kogo trzeba, że będę w Szwajcarii i bez kontaktu, musiałem szukać barowego WIFi, bo nawet SMSa nie mogłem wysłać.
Potem rozpocząłem zjazd, ale po kilku kilometrach zaczęło kropić podejrzanie dużymi kroplami. Akurat był bar, więc na wszelki wypadek stanąłem. I dobrze zrobiłem, bo zaraz przywaliło, że hej! Zacząłem mieć wątpliwości, czy podjąłem właściwą decyzję...
No, ale wypiłem cappuccino, chwilę posiedziałem i deszcz zmniejszył się do siąpienia. No to jadę. Po kilku minutach znów przywaliło, tym razem nie było się gdzie schować, więc wkrótce byłem dość mokry. Ale nie jakoś straszliwie, a - tu dziwna rzecz - w momencie przekroczenia szwajcarskiej granicy deszcz nie tylko gwałtownie ustał, ale też po szwajcarskiej stronie szosa była zupełnie sucha! Szwajcarzy nie wpuszczają włoskich chmur czy co...? Oczywiście żadnej kontroli granicznej, po prostu się jedzie... :) Jak ja kocham Schengen! :D
Dalszy zjazd piękną doliną Centovalli, w zasadzie same chwytające za serce widoki, ale nie znalazłem prawie żadnego dobrego kadru. To trzeba samemu zobaczyć...
Na kemping docieram jakoś ok 17:30. Spory, sporo ludzi i oczywiście drogi (25 CHF, co jak na te okolice jest bardzo tanio, inne są raczej po 35 :P). Ale też świetny, ma nie tylko dobre WiFi, dobrze urządzone prysznice bez żetonów, basen i kuchnię, ale w tejże nawet czajnik i toster! :D Minusem jest mocno kamieniste podłoże, na którym raczej niezbyt komfortowo się siedziało w namiocie. Cóż, końcówka sezonu i trawa już wytarta...
Więc wygląda na to, że te dwa wieczory tutaj (jutro robię dłuuugiego biga na lekko i zostaję na drugą noc) będą raczej przyjemne :)
Rano power jak trza, więc na bigu Cascata del Toce (tylko 1100 metrów podjazdu, ale aż 25 km) byłem o 10:30. ładny wodospad i sporo oglądających go ludzi. Plus ekipa goprowców jaskiniowych na ćwiczeniach (Pronto Soccorso Alpino Speleologico).
Zjazd długi i męczący, z powrotem na dole jestem o 11:30. Z pakowaniem i jedzeniem mi trochę zeszło, ale najtrudniejsze było podjęcie decyzji, co dalej. Jechać do Szwajcarii? Ale pogoda niepewna, a jak tam utknę? Przy ich cenach to może być bolesne. No, ale prognoza nie była zła (trochę deszczu, ale bez dramatu), więc po namyśle postanowiłem zaryzykować. o godz. 13 ruszam dalej.
Zjazd w okolice Domodossola, potem chwila falowania wschodnim zboczem doliny Toce i pora na podjazd w stronę granicy. I tu od razu solidnie, bo 8% rzadko schodziło z licznika. A potem trafił się długi na 1,5 km tunel, w którym trzymało 9%. A jak z niego wyjechałem, to padał deszcz... No, ale trochę popadał i przestał. Na górze, w Santa Maria Maggiore (wys 840), było już dość ładnie. Za to ku mojemu zdziwieniu, jak przed tunelem straciłem zasięg komórkowy, tak już nie odzyskałem. I tak oto, żeby ostrzec kogo trzeba, że będę w Szwajcarii i bez kontaktu, musiałem szukać barowego WIFi, bo nawet SMSa nie mogłem wysłać.
Potem rozpocząłem zjazd, ale po kilku kilometrach zaczęło kropić podejrzanie dużymi kroplami. Akurat był bar, więc na wszelki wypadek stanąłem. I dobrze zrobiłem, bo zaraz przywaliło, że hej! Zacząłem mieć wątpliwości, czy podjąłem właściwą decyzję...
No, ale wypiłem cappuccino, chwilę posiedziałem i deszcz zmniejszył się do siąpienia. No to jadę. Po kilku minutach znów przywaliło, tym razem nie było się gdzie schować, więc wkrótce byłem dość mokry. Ale nie jakoś straszliwie, a - tu dziwna rzecz - w momencie przekroczenia szwajcarskiej granicy deszcz nie tylko gwałtownie ustał, ale też po szwajcarskiej stronie szosa była zupełnie sucha! Szwajcarzy nie wpuszczają włoskich chmur czy co...? Oczywiście żadnej kontroli granicznej, po prostu się jedzie... :) Jak ja kocham Schengen! :D
Dalszy zjazd piękną doliną Centovalli, w zasadzie same chwytające za serce widoki, ale nie znalazłem prawie żadnego dobrego kadru. To trzeba samemu zobaczyć...
Na kemping docieram jakoś ok 17:30. Spory, sporo ludzi i oczywiście drogi (25 CHF, co jak na te okolice jest bardzo tanio, inne są raczej po 35 :P). Ale też świetny, ma nie tylko dobre WiFi, dobrze urządzone prysznice bez żetonów, basen i kuchnię, ale w tejże nawet czajnik i toster! :D Minusem jest mocno kamieniste podłoże, na którym raczej niezbyt komfortowo się siedziało w namiocie. Cóż, końcówka sezonu i trawa już wytarta...
Więc wygląda na to, że te dwa wieczory tutaj (jutro robię dłuuugiego biga na lekko i zostaję na drugą noc) będą raczej przyjemne :)
- DST 108.47km
- Teren 0.30km
- Czas 05:09
- VAVG 21.06km/h
- VMAX 58.80km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1945m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!