Alpi mio amore, dz. 47
Z wrażenia, że tak mi szybko poszło wczoraj z kolacją (dostałem gotową od sąsiadów z kampera, bo zrobili o porcję za dużo! :) zapomniałem się wpisać :P
Dzień leniwy, bo mi się wydawał łatwy i że niby mam dużo czasu. Start po 9, ale zaraz postój, bo trzeba było kupić chleb, a była kolejka. Potem malutka przełączka, zjazd do Barge i tam kolejny postój, bo trafił się OK Market, a tylko tam mają coś, co mi bardzo przypadło do gustu jako "szturm-żarcie" a mianowicie Ghana nocciola, czyli jakby nutella, ale w kawałku, a nie w słoiku (brak szkła!). Udało się kupić ostatnią sztukę (!), a przy okazji lody, więc znów zmarudziłem, jedząc.
Potem przelot do Ponte Bibiana, gdzie zacząłem się rozglądać za miejscem na zostawienie bagaży przed bigiem. Niezbyt mi szło, bo to przemysłowe przedmieście, gdzie dużo ludzi, ale brak typowych miejsc, gdzie można ludzi o to zagadnąć, czyli sklepów i barów. Zresztą większość tych przemysłowych miejsc (zakłady kamieniarskie, jakieś magazyny, etc.) wyglądała na zamkniętą, ale ludzi i tak było mnóstwo, więc byle gdzie porzucić sakw też nie można było. Przed bigiem jeszcze chciałem solidnie zjeść, więc przy okazji rozglądałem się za ławką. Trafiła się koło cmentarza, więc jem. A jak już zjadłem, to stwierdziłem, że to jest niezłe miejsce na bagaże, bo wzdłuż muru rosły gęste tuje, a za tujami była wolna przestrzeń i trochę śmieci, więc ryzyko, że ktoś moje sakwy potraktuje jako śmieci i wyrzuci też niewielkie, bo raczej tam od dawna nie sprzątali :P
Zgadnij, gdzie są schowane sakwy ;-)
Biga zatem zacząłem o 11:45. Początek to miasteczko, potem trochę podjazdu, potem falowanie w kolejnym miasteczku i znów trochę łatwego podjazdu i kolejne miasteczko, i tak zleciało 12 km z 20. A potem się zaczęło! Ostatnich 8 kilometrów to mianowicie 1000 metrów podjazdu :) A ostatnich 6 km - 800 m. Średnio 13,3% nono... :)
Podjazd dość nierówny, odcinki 16-20%, potem krótkie odpoczynki 9-12% i znów piła. Może i dobrze, bo te odpoczynki były potrzebne. W każdym razie solidny kawał biga :) A na górze muły :)
Zjazd dość powolny, bo stromo i asfalt kiepski, a potem to nijakie falowanie. Przy bagażach byłem dopiero o godz. 16. Tamże kolejne żarcie i jadę do Pinerolo, gdzie w Lidlu zakupy na wieczór i poranek. A stamtąd już lekko pod górę (i kurde pod wiatr!) do Avigliana. Bardzo niesporo mi szła ta końcówka, już miałem serdecznie dość, a jeszcze miasteczko za miasteczkiem z progami spowalniającymi, kostką i wkurzającymi kierowcami, którzy uparcie mnie wyprzedzali, by po chwili gwałtownie zahamować i przepuszczać pieszych. Co zmuszało i mnie do zatrzymania, a potem ruszania pod górę. A gdyby (zgodnie z przepisami!) nie wyprzedzali mnie przed przejściem, to piesi zdążyliby przejść, a my byśmy przejechali bez zatrzymania... I takich sytuacji miałem z pięć. No, ale to Włosi, trudno od nich wymagać zimnej kalkulacji :P
Kemping w Avigliana marniutki. Jakiś ogólnie zapuszczony i niezamieciony (pełno liści z platanów), ale przede wszystkim w postępującej ruinie. Drzwi od kibla się nie domykają, światło w męskim nie działa, rura na której się trzyma słuchawka prysznicowa, wypada z mocowania i całość z hukiem ląduje w popękanym (nic dziwnego!) brodziku, trawy brak, miejsce pod namiot nierówne (spadziste i muldziaste) i co tam jeszcze z "zalet"... No, ale był tani (10 EUR) i po raz pierwszy miał dobrze działające na całym terenie WiFi (!). Nic mi z tego nie przyszło, bo miałem mocno ograniczony dostęp do prądu (tuż obok namiotu sąsiadów), więc z kompem i tak nie usiadłem, ale liczą się dobre chęci ;)
Jako sie rzekło, kolację dostałem od (innych) sąsiadów, więc mycie, pranie, jedzenie i spać tuż po 22 :)
Dzień leniwy, bo mi się wydawał łatwy i że niby mam dużo czasu. Start po 9, ale zaraz postój, bo trzeba było kupić chleb, a była kolejka. Potem malutka przełączka, zjazd do Barge i tam kolejny postój, bo trafił się OK Market, a tylko tam mają coś, co mi bardzo przypadło do gustu jako "szturm-żarcie" a mianowicie Ghana nocciola, czyli jakby nutella, ale w kawałku, a nie w słoiku (brak szkła!). Udało się kupić ostatnią sztukę (!), a przy okazji lody, więc znów zmarudziłem, jedząc.
Potem przelot do Ponte Bibiana, gdzie zacząłem się rozglądać za miejscem na zostawienie bagaży przed bigiem. Niezbyt mi szło, bo to przemysłowe przedmieście, gdzie dużo ludzi, ale brak typowych miejsc, gdzie można ludzi o to zagadnąć, czyli sklepów i barów. Zresztą większość tych przemysłowych miejsc (zakłady kamieniarskie, jakieś magazyny, etc.) wyglądała na zamkniętą, ale ludzi i tak było mnóstwo, więc byle gdzie porzucić sakw też nie można było. Przed bigiem jeszcze chciałem solidnie zjeść, więc przy okazji rozglądałem się za ławką. Trafiła się koło cmentarza, więc jem. A jak już zjadłem, to stwierdziłem, że to jest niezłe miejsce na bagaże, bo wzdłuż muru rosły gęste tuje, a za tujami była wolna przestrzeń i trochę śmieci, więc ryzyko, że ktoś moje sakwy potraktuje jako śmieci i wyrzuci też niewielkie, bo raczej tam od dawna nie sprzątali :P
Zgadnij, gdzie są schowane sakwy ;-)
Biga zatem zacząłem o 11:45. Początek to miasteczko, potem trochę podjazdu, potem falowanie w kolejnym miasteczku i znów trochę łatwego podjazdu i kolejne miasteczko, i tak zleciało 12 km z 20. A potem się zaczęło! Ostatnich 8 kilometrów to mianowicie 1000 metrów podjazdu :) A ostatnich 6 km - 800 m. Średnio 13,3% nono... :)
Podjazd dość nierówny, odcinki 16-20%, potem krótkie odpoczynki 9-12% i znów piła. Może i dobrze, bo te odpoczynki były potrzebne. W każdym razie solidny kawał biga :) A na górze muły :)
Zjazd dość powolny, bo stromo i asfalt kiepski, a potem to nijakie falowanie. Przy bagażach byłem dopiero o godz. 16. Tamże kolejne żarcie i jadę do Pinerolo, gdzie w Lidlu zakupy na wieczór i poranek. A stamtąd już lekko pod górę (i kurde pod wiatr!) do Avigliana. Bardzo niesporo mi szła ta końcówka, już miałem serdecznie dość, a jeszcze miasteczko za miasteczkiem z progami spowalniającymi, kostką i wkurzającymi kierowcami, którzy uparcie mnie wyprzedzali, by po chwili gwałtownie zahamować i przepuszczać pieszych. Co zmuszało i mnie do zatrzymania, a potem ruszania pod górę. A gdyby (zgodnie z przepisami!) nie wyprzedzali mnie przed przejściem, to piesi zdążyliby przejść, a my byśmy przejechali bez zatrzymania... I takich sytuacji miałem z pięć. No, ale to Włosi, trudno od nich wymagać zimnej kalkulacji :P
Kemping w Avigliana marniutki. Jakiś ogólnie zapuszczony i niezamieciony (pełno liści z platanów), ale przede wszystkim w postępującej ruinie. Drzwi od kibla się nie domykają, światło w męskim nie działa, rura na której się trzyma słuchawka prysznicowa, wypada z mocowania i całość z hukiem ląduje w popękanym (nic dziwnego!) brodziku, trawy brak, miejsce pod namiot nierówne (spadziste i muldziaste) i co tam jeszcze z "zalet"... No, ale był tani (10 EUR) i po raz pierwszy miał dobrze działające na całym terenie WiFi (!). Nic mi z tego nie przyszło, bo miałem mocno ograniczony dostęp do prądu (tuż obok namiotu sąsiadów), więc z kompem i tak nie usiadłem, ale liczą się dobre chęci ;)
Jako sie rzekło, kolację dostałem od (innych) sąsiadów, więc mycie, pranie, jedzenie i spać tuż po 22 :)
- DST 109.01km
- Teren 0.30km
- Czas 05:34
- VAVG 19.58km/h
- VMAX 64.41km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 1704m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!