Alpi mio amore, dz. 40
Poranek na byłym kempingu znów zimny, 6 stopni. Gotujemy, jemy, pakujemy. Jak byliśmy gotowi, to zza gór wyszło słońce. Więc zostawiliśmy namiot na czas wizyty w toalecie w miasteczku i po powrocie go zwinęliśmy. I tak mokry. Start lekko po godz. 9, ale jeszcze zakup chleba w ostatnim małym Intermarche. Więc tak naprawdę start znów o 9:30. Chłodno.
Początek lekko pod górę aż do rozwidlenia w Queyras, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie na placu dla kamperów. Potem dalszy podjazd aż na 2000, gdzie zaczął się szuter i porzuciliśmy bagaże w szopie u pewnego miłego pana, którego ojciec podczas wojny był więziony na terenie Polski. Big Chapelle cośtam szutrowy, więc męczący, ale bez problemów. Zjazd, zabranie sakw, lunch w miasteczku (kawa mrożona!) i zjeżdżamy łącznikiem do głównej drogi na Italię. Obawialiśmy się szutru, ale był jednak marny asfalt.
Główna na Italię prowadzi na przełęcz Agnello (big). Podjazd nierówny, czasem wręcz płaski, czasem i 12%, ale w sumie dość łatwy. Na górze (wys 2744 npm, najwyższy punkt tej wyprawy, czwarty najwyższy na rowerze w życiu) jesteśmy o godz. 16. Zimno!
Foty, ubiórka "we wszystko" i dłuuugi zjazd do Sampeyre. Droga bardzo kiepskiej jakości, trzęsło, że hej. Z zimna też. I w ogóle okolica wyglądająca na BARDZO ubogą, gorzej niż Kalabria, raczej jak Rumunia! No, ale kemping w Sampeyre w porządku i choć prysznice na żetony, ale 3 minuty netto ciepłej wody za 1 EUR w zupełności wystarczyły by się umyć.
Potem jeszcze pizza z tuńczykiem i cebulką - pyszna - i OLBRZYMIA gałka lodów czekoladowych na deser. Mniam! :)
Początek lekko pod górę aż do rozwidlenia w Queyras, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie na placu dla kamperów. Potem dalszy podjazd aż na 2000, gdzie zaczął się szuter i porzuciliśmy bagaże w szopie u pewnego miłego pana, którego ojciec podczas wojny był więziony na terenie Polski. Big Chapelle cośtam szutrowy, więc męczący, ale bez problemów. Zjazd, zabranie sakw, lunch w miasteczku (kawa mrożona!) i zjeżdżamy łącznikiem do głównej drogi na Italię. Obawialiśmy się szutru, ale był jednak marny asfalt.
Główna na Italię prowadzi na przełęcz Agnello (big). Podjazd nierówny, czasem wręcz płaski, czasem i 12%, ale w sumie dość łatwy. Na górze (wys 2744 npm, najwyższy punkt tej wyprawy, czwarty najwyższy na rowerze w życiu) jesteśmy o godz. 16. Zimno!
Foty, ubiórka "we wszystko" i dłuuugi zjazd do Sampeyre. Droga bardzo kiepskiej jakości, trzęsło, że hej. Z zimna też. I w ogóle okolica wyglądająca na BARDZO ubogą, gorzej niż Kalabria, raczej jak Rumunia! No, ale kemping w Sampeyre w porządku i choć prysznice na żetony, ale 3 minuty netto ciepłej wody za 1 EUR w zupełności wystarczyły by się umyć.
Potem jeszcze pizza z tuńczykiem i cebulką - pyszna - i OLBRZYMIA gałka lodów czekoladowych na deser. Mniam! :)
- DST 78.39km
- Teren 11.70km
- Czas 05:06
- VAVG 15.37km/h
- VMAX 62.26km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 2028m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!