Bałkany, dz. 9, nareszcie jakiś big! ;)
Dzisiaj z nudów na postojach (nie ma netu! :P) pisałem sobie w telefonie relację "minuta po minucie", więc wklejam :P
Godz. 7:30. Małe zakupy (pomidor, chleb) na cały dzień i start.
Godz. 9:00. Pierwsza przełączka (22 km i ok 350 metrów podjazdu) zrobiona. Całe połacie wypalonej trawy wokoło...
Godz. 10:00. Szczeniacki sikustop przy drodze. Zastanawiam się, gdzie matka (czy się na mnie nie rzuci gdzieś z krzaków) oraz co te bezdomne psy (których jest tu sporo, chociaż chyba mniej niż w Rumunii czy Grecji) jedzą...
Godz. 10:20. Drugie śniadanie pod sklepem w jakieś wsi na wysokości 330m. Cisza i spokój, tylko śmieci wokół ławki niestety pełno...
Godz 11:50, przejechane 65km, wys 680m, trwa już podjazd na biga Vlasinsko Jezero. Postój za wsią Sostav Reka. Ładne miejsce postojowe z wodą, stolikami i śmieciami. Oprócz tych śmieci to pierwsze takie miejsce w Serbii! :P
Godz. 13:00, przejechane 78km, wys 950m. Postój we wsi Crna Trava. Jest net z poczty! :O Chociaż chimeryczny.
Jeszcze 250m, potem płaskowyż, kulminacja na 1300 (big). Pogoda się jakby psuje, chmury idą. Za to upału nie ma. Sporo cienia, a w nim 24st. Idzie żyć ;-)
Godz 14:20, przejechane 89km, wys 1230m. Postój w jakby kurorcie nad jeziorem Vlasinkim. "jakby" bo jest trochę domków w stylu rezydencjalnym i trochę infrastruktury (np. boiska, stoliki z ławkami, kosze na śmieci), a nawet minąłem coś jakby kemping (domki), o którym wcześniej nie wiedziałem, ale jest mało ludzi. Okolica nie jest całkiem opuszczona, ale jest pusto. Pewnie dlatego że jednak jest już po sezonie.
No i są ślady deszczu na asfalcie, ale mnie na razie omija...
Godz. 15:30. 104km, wys 1380m. Nareszcie szczyt. Uff, bo już solidnie czuć nóżki, jakbym nie był po reście! :O ostatni fragment to był czeski objazd połowy obwodu naprawdę dużego jeziora i finalne 150m podjazdu.
Teraz jeszcze 34km z grubsza w dół do Bosilegradu. A tam oby się znalazł nocleg ;-)
Godz. 16:50. 134km, wys. 800. Sikustop krótko przed metą, a wtem bułgarski zasięg i net :-D Po drodze miałem minimalny deszczyk, ale nawet nie warto się było zatrzymywać. Przejechałem tez wokół mniejszego jeziora zaporowego (za Bożicą), gdzie początkowo rozważałem nocleg na dziko, ale nie bardzo byłoby gdzie. Dobrze, że w świetle cen serbskich hotelików zrezygnowałem z tego pomysłu :)
Godz. 17:10. Jestem na miejscu w Bosilegradzie. Znalazłem nocleg w pokoju przynależnym do restauracji Monika :-) Bardzo przyjemny pokoik z klimą, łazienką i netem, chociaż jak na Serbię to drogawy.
Godz. 19. Kolacja u Moniki. Zamówiłem w ciemno i jadłem na zewnątrz prawie po ciemku (bo w środku za bardzo najarane ;) więc oceniam tylko po smaku. Moim zdaniem to była wątroba wieprzowa. Ale świetnie przyrządzona, mięciutka, nie żylasta. Do tego trochę frytek (tak ze 100 g) i sporo warzyw (surówka z białej kapusty, nie aż tak dobra jak kosowska, ale dobra, ewidentnie czuć było cytrynę), cebula, pomidor i ogórek. Generalnie całkiem duży talerz był wypełniony po brzegi pysznościami :)
Gdyby nie to że smażona wątroba aż pływała w tłuszczu, to byłoby smacznie i zdrowo, a tak było smacznie i... prawie zdrowo ;)
No i kieliszek całkiem dobrego czerwonego wina – nazywa się niedźwiedzia krew :)
Za nocleg oraz kolację zapłaciłem łącznie... 16 EUR.I to był akurat mój najdroższy nocleg w Serbii :P Sama kolacja kosztowała... 3,76 EUR (!!) Co by złego nie mówić o tym kraju, to ceny mają BARDZO przyjemne :) W sumie przez cały pobyt tutaj (6 dni, noclegi wyłącznie pod dachem i 3 dość długie trasy pociągiem, łącznie ok. 550 km) wydałem równo 97 EUR i 37 USD (kartą). Przed chwilą ostatnie 155 dinarów (1,4 EUR) wydałem na... mleko, pomidora, dwie papryki i 3 banany :) Niezłe zakupy za niecałe półtora euro ;)
Więc w sumie po Serbii pozostanie przyjemne wrażenie: w sklepach co prawda jest asortymentowa bida (poza Lidlem, ale to tylko w Belgradzie - a nie, przepraszam! Dziś rano widziałem, że jest niemal gotów do otwarcia w Pirocie! :), ale spokojnie można stołować się w knajpach. Okolice ładne (choć nie szokująco piękne, oczywiście poza przełomem Uvacu - klasa światowa - ale to nie tym razem ;), drogi w sumie OK, może OK minus, pociągi czyste i punktualne, i ludzie mili (w typie "zagadującym", za czym akurat nie przepadam, ale nie nachalni). Tylko te śmieci wszędzie mocno psują obraz...
A no i jeszcze coś: wszystkie serbskie miasta (poza Belgradem), w których bylem, wyglądają jak wsie: nieotynkowane jedno-dwukondygnacyjne domy, sporo zapadniętych dachów, ogólnie obraz nędzy, niestety. Mimo to ludzie jakoś tu żyją i nawet w tych knajpach jadają (zawsze są mocno obsadzone), więc chyba nie jest tak źle... :)
Godz. 7:30. Małe zakupy (pomidor, chleb) na cały dzień i start.
Godz. 9:00. Pierwsza przełączka (22 km i ok 350 metrów podjazdu) zrobiona. Całe połacie wypalonej trawy wokoło...
Godz. 10:00. Szczeniacki sikustop przy drodze. Zastanawiam się, gdzie matka (czy się na mnie nie rzuci gdzieś z krzaków) oraz co te bezdomne psy (których jest tu sporo, chociaż chyba mniej niż w Rumunii czy Grecji) jedzą...
Godz. 10:20. Drugie śniadanie pod sklepem w jakieś wsi na wysokości 330m. Cisza i spokój, tylko śmieci wokół ławki niestety pełno...
Godz 11:50, przejechane 65km, wys 680m, trwa już podjazd na biga Vlasinsko Jezero. Postój za wsią Sostav Reka. Ładne miejsce postojowe z wodą, stolikami i śmieciami. Oprócz tych śmieci to pierwsze takie miejsce w Serbii! :P
Godz. 13:00, przejechane 78km, wys 950m. Postój we wsi Crna Trava. Jest net z poczty! :O Chociaż chimeryczny.
Jeszcze 250m, potem płaskowyż, kulminacja na 1300 (big). Pogoda się jakby psuje, chmury idą. Za to upału nie ma. Sporo cienia, a w nim 24st. Idzie żyć ;-)
Godz 14:20, przejechane 89km, wys 1230m. Postój w jakby kurorcie nad jeziorem Vlasinkim. "jakby" bo jest trochę domków w stylu rezydencjalnym i trochę infrastruktury (np. boiska, stoliki z ławkami, kosze na śmieci), a nawet minąłem coś jakby kemping (domki), o którym wcześniej nie wiedziałem, ale jest mało ludzi. Okolica nie jest całkiem opuszczona, ale jest pusto. Pewnie dlatego że jednak jest już po sezonie.
No i są ślady deszczu na asfalcie, ale mnie na razie omija...
Godz. 15:30. 104km, wys 1380m. Nareszcie szczyt. Uff, bo już solidnie czuć nóżki, jakbym nie był po reście! :O ostatni fragment to był czeski objazd połowy obwodu naprawdę dużego jeziora i finalne 150m podjazdu.
Teraz jeszcze 34km z grubsza w dół do Bosilegradu. A tam oby się znalazł nocleg ;-)
Godz. 16:50. 134km, wys. 800. Sikustop krótko przed metą, a wtem bułgarski zasięg i net :-D Po drodze miałem minimalny deszczyk, ale nawet nie warto się było zatrzymywać. Przejechałem tez wokół mniejszego jeziora zaporowego (za Bożicą), gdzie początkowo rozważałem nocleg na dziko, ale nie bardzo byłoby gdzie. Dobrze, że w świetle cen serbskich hotelików zrezygnowałem z tego pomysłu :)
Godz. 17:10. Jestem na miejscu w Bosilegradzie. Znalazłem nocleg w pokoju przynależnym do restauracji Monika :-) Bardzo przyjemny pokoik z klimą, łazienką i netem, chociaż jak na Serbię to drogawy.
Godz. 19. Kolacja u Moniki. Zamówiłem w ciemno i jadłem na zewnątrz prawie po ciemku (bo w środku za bardzo najarane ;) więc oceniam tylko po smaku. Moim zdaniem to była wątroba wieprzowa. Ale świetnie przyrządzona, mięciutka, nie żylasta. Do tego trochę frytek (tak ze 100 g) i sporo warzyw (surówka z białej kapusty, nie aż tak dobra jak kosowska, ale dobra, ewidentnie czuć było cytrynę), cebula, pomidor i ogórek. Generalnie całkiem duży talerz był wypełniony po brzegi pysznościami :)
Gdyby nie to że smażona wątroba aż pływała w tłuszczu, to byłoby smacznie i zdrowo, a tak było smacznie i... prawie zdrowo ;)
No i kieliszek całkiem dobrego czerwonego wina – nazywa się niedźwiedzia krew :)
Za nocleg oraz kolację zapłaciłem łącznie... 16 EUR.I to był akurat mój najdroższy nocleg w Serbii :P Sama kolacja kosztowała... 3,76 EUR (!!) Co by złego nie mówić o tym kraju, to ceny mają BARDZO przyjemne :) W sumie przez cały pobyt tutaj (6 dni, noclegi wyłącznie pod dachem i 3 dość długie trasy pociągiem, łącznie ok. 550 km) wydałem równo 97 EUR i 37 USD (kartą). Przed chwilą ostatnie 155 dinarów (1,4 EUR) wydałem na... mleko, pomidora, dwie papryki i 3 banany :) Niezłe zakupy za niecałe półtora euro ;)
Więc w sumie po Serbii pozostanie przyjemne wrażenie: w sklepach co prawda jest asortymentowa bida (poza Lidlem, ale to tylko w Belgradzie - a nie, przepraszam! Dziś rano widziałem, że jest niemal gotów do otwarcia w Pirocie! :), ale spokojnie można stołować się w knajpach. Okolice ładne (choć nie szokująco piękne, oczywiście poza przełomem Uvacu - klasa światowa - ale to nie tym razem ;), drogi w sumie OK, może OK minus, pociągi czyste i punktualne, i ludzie mili (w typie "zagadującym", za czym akurat nie przepadam, ale nie nachalni). Tylko te śmieci wszędzie mocno psują obraz...
A no i jeszcze coś: wszystkie serbskie miasta (poza Belgradem), w których bylem, wyglądają jak wsie: nieotynkowane jedno-dwukondygnacyjne domy, sporo zapadniętych dachów, ogólnie obraz nędzy, niestety. Mimo to ludzie jakoś tu żyją i nawet w tych knajpach jadają (zawsze są mocno obsadzone), więc chyba nie jest tak źle... :)
- DST 139.07km
- Czas 06:33
- VAVG 21.23km/h
- VMAX 62.45km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 1940m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!