Bałkany, dz. 5
Trochę mi dziś wieczorem zeszło na kwaterze na sprawach rożnych, więc nie mam już siły pisać relacji. Może jutro uzupełnię. A jak nie, to pojutrze, bo będzie dzień restowy :)
Dzisiejsza jazda jednym słowem: UPAŁ!
Uzupełnienie nazajutrz:
Poranek na kwaterze bez przygód, ale jak co dzień rano się ucieszyłem, że mam ze sobą grzałkę. To jest taka wygoda, jak nie trzeba na maszynce gotować gdzieś w łazience czy ogrodzie :) No i szybciej, łatwiej, bez rozpalania, wygaszania, suszenia z benzyny, etc :)
Start o 7:15 nowego, serbskiego (czyli polskiego) czasu. Wydawało mi się, że mam powód się spieszyć, w sumie nie wiem czemu.
Okazało się, że jest dość silny wiatr i chociaż mocno kołował, to jednak przez większość dnia sprzyjał, zwłaszcza pod koniec. Ok godz. 12 zrobiłem dłuższy postój na stacji benzynowej ze stolikami w cieniu, uraczyłem się lodami, zimnym piciem (zdecydowanie zbyt słodka, nawet po rozcieńczeniu wodą, multiwitamina marki Tube - nigdy więcej) i kawą mrożoną własnej roboty (wiozłem otwarte mleko, które bałem się, że się popsuje). Ale przede wszystkim... rozbiłem na chwilę namiot. Pewnie musiałem zabawnie wyglądać, ale od ostatniego kempingu wiozłem mokry, a teraz mam serię noclegów pod dachem (o kempingi na Bałkanach generalnie nie jest łatwo, a na dziko mi się nie chce :P) i nie chciałem, żeby gnił. Poza tym suchy jest lżejszy :P Wysechł w 10 minut :)
Potem dalsza część czech ku Belgradowi, w coraz większym ruchu i niemożebnym upale. Na przedostatnim podjeździe przed miastem termometr pokazał... 46 stopni!
Już na rogatkach udało mi się złapać otwarte wifi i dzięki temu dowiedziałem się, że mój gospodarz nie może mnie przyjąć przed 17:30 (coś mu wypadło). Pech, bo mnie akurat wypadło, że byłbym wcześniej niż zapowiadałem, (miałem być o 17, a mógłbym zdążyć na 16) . Ale trudno, posiedziałem pod marketem, wypiłem kolejna kawę (tym razem sklepową, duuużo za słodką!) oraz lodowatą colę, potem potoczyłem się ku miastu i zrobiłem jeszcze dłuuuugie zakupy w Lidlu. W całej Serbii są bodaj trzy, wszystkie w Belgradzie, a że generalnie asortyment w sklepach jest tu bardzo bidny, to byłem ciekaw, jak wypadnie taka porządna sieciówka jak Lidl. Wypadł nieźle - szerokość asortymentu podobna do polskiej, aczkolwiek jednak towary w dużej części inne. Przykładowo jest dużo więcej rodzajów czekolad (choć część się powtarza) i jajek, a za to w ogóle nie ma gotowych mrożonych dań czy francuskiej kiełbasy. Co kraj to obyczaj. No i dość drogo, w przeliczeniu drożej niż w polskim Lidlu! Ale obkupiłem się setnie (konkretnie na 2 pełne dni, które spędzę w Belgradzie plus na dzisiejszą kolację), wypiłem kolejną kawę mrożoną (lidlowa mniej słodka, ale jednak nadal za słodka) i potoczyłem (pod górę oczywiście) na kwaterę.
A tu zonk, bo jak się okazało, że nikogo nie ma środku (była dokładnie 17:30, zgodnie z umową), to dorwałem jakieś otwarte wifi, a tu sterta wiadomości od gospodarza sprzed 1,5 godziny, że może być o 16:30, a nie później, potem kolejne wiadomości, że czeka, i gdzie ja jestem i w ogóle... No szok! Przecież go uprzedzałem, że nie będę mógł odczytywać wiadomości!
Poprosiłem nawet jakiegoś miłego pana, żeby do niego zadzwonił, ale nie odebrał telefonu. Potem się okazało, że właśnie wtedy padła mu bateria :/
Na szczęście jak już powoli traciłem cierpliwość i chciałem iść do knajpy po sąsiedzku na piątą dziś kawę, to się akurat zjawił.
Mieszkanko dość zaniedbane, ale raczej czyste i ma wszystko, co mi potrzebne, nawet pralkę i KLIMĘ! Szykuje się raczej przyjemny pobyt :)
Dzisiejsza jazda jednym słowem: UPAŁ!
Uzupełnienie nazajutrz:
Poranek na kwaterze bez przygód, ale jak co dzień rano się ucieszyłem, że mam ze sobą grzałkę. To jest taka wygoda, jak nie trzeba na maszynce gotować gdzieś w łazience czy ogrodzie :) No i szybciej, łatwiej, bez rozpalania, wygaszania, suszenia z benzyny, etc :)
Start o 7:15 nowego, serbskiego (czyli polskiego) czasu. Wydawało mi się, że mam powód się spieszyć, w sumie nie wiem czemu.
Okazało się, że jest dość silny wiatr i chociaż mocno kołował, to jednak przez większość dnia sprzyjał, zwłaszcza pod koniec. Ok godz. 12 zrobiłem dłuższy postój na stacji benzynowej ze stolikami w cieniu, uraczyłem się lodami, zimnym piciem (zdecydowanie zbyt słodka, nawet po rozcieńczeniu wodą, multiwitamina marki Tube - nigdy więcej) i kawą mrożoną własnej roboty (wiozłem otwarte mleko, które bałem się, że się popsuje). Ale przede wszystkim... rozbiłem na chwilę namiot. Pewnie musiałem zabawnie wyglądać, ale od ostatniego kempingu wiozłem mokry, a teraz mam serię noclegów pod dachem (o kempingi na Bałkanach generalnie nie jest łatwo, a na dziko mi się nie chce :P) i nie chciałem, żeby gnił. Poza tym suchy jest lżejszy :P Wysechł w 10 minut :)
Potem dalsza część czech ku Belgradowi, w coraz większym ruchu i niemożebnym upale. Na przedostatnim podjeździe przed miastem termometr pokazał... 46 stopni!
Już na rogatkach udało mi się złapać otwarte wifi i dzięki temu dowiedziałem się, że mój gospodarz nie może mnie przyjąć przed 17:30 (coś mu wypadło). Pech, bo mnie akurat wypadło, że byłbym wcześniej niż zapowiadałem, (miałem być o 17, a mógłbym zdążyć na 16) . Ale trudno, posiedziałem pod marketem, wypiłem kolejna kawę (tym razem sklepową, duuużo za słodką!) oraz lodowatą colę, potem potoczyłem się ku miastu i zrobiłem jeszcze dłuuuugie zakupy w Lidlu. W całej Serbii są bodaj trzy, wszystkie w Belgradzie, a że generalnie asortyment w sklepach jest tu bardzo bidny, to byłem ciekaw, jak wypadnie taka porządna sieciówka jak Lidl. Wypadł nieźle - szerokość asortymentu podobna do polskiej, aczkolwiek jednak towary w dużej części inne. Przykładowo jest dużo więcej rodzajów czekolad (choć część się powtarza) i jajek, a za to w ogóle nie ma gotowych mrożonych dań czy francuskiej kiełbasy. Co kraj to obyczaj. No i dość drogo, w przeliczeniu drożej niż w polskim Lidlu! Ale obkupiłem się setnie (konkretnie na 2 pełne dni, które spędzę w Belgradzie plus na dzisiejszą kolację), wypiłem kolejną kawę mrożoną (lidlowa mniej słodka, ale jednak nadal za słodka) i potoczyłem (pod górę oczywiście) na kwaterę.
A tu zonk, bo jak się okazało, że nikogo nie ma środku (była dokładnie 17:30, zgodnie z umową), to dorwałem jakieś otwarte wifi, a tu sterta wiadomości od gospodarza sprzed 1,5 godziny, że może być o 16:30, a nie później, potem kolejne wiadomości, że czeka, i gdzie ja jestem i w ogóle... No szok! Przecież go uprzedzałem, że nie będę mógł odczytywać wiadomości!
Poprosiłem nawet jakiegoś miłego pana, żeby do niego zadzwonił, ale nie odebrał telefonu. Potem się okazało, że właśnie wtedy padła mu bateria :/
Na szczęście jak już powoli traciłem cierpliwość i chciałem iść do knajpy po sąsiedzku na piątą dziś kawę, to się akurat zjawił.
Mieszkanko dość zaniedbane, ale raczej czyste i ma wszystko, co mi potrzebne, nawet pralkę i KLIMĘ! Szykuje się raczej przyjemny pobyt :)
- DST 120.34km
- Czas 05:23
- VAVG 22.35km/h
- VMAX 69.12km/h
- Temperatura 40.0°C
- Podjazdy 1148m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie cierpię przygód, nawet jeśli przydarzają się Tobie a nie mnie :P
Carmeliana - 19:35 wtorek, 3 września 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!