Bałkany, dz. 4, przełom Dunaju
O dziwo wesele po sąsiedzku nie przeszkodziło mi w przespaniu nocy, obudzili mnie tylko raz, jak o 1 w nocy puszczali fajerwerki. Ale natychmiast zasnąłem z powrotem :) Dzisiaj w planach długi dzień, więc wstałem jeszcze po ciemku czyli równo o 6 rumuńskiego czasu (o 5 polskiego). Wyjechałem zaś o 8:20, jakoś ciężko zmieścić mi się w przepisowych 2 godzinach...
Start w przyjemnym chłodku - 15 stopni. Nawet początkowo jechałem w bluzie! ;) Początek to chyba najbrzydsze okolice Rumunii, czyli okropnie ruchliwa krajówka nr 6 Timisoara-Bukareszt, port w Orsovej, a potem widok przez rzekę na port w Drobecie - przejeżdżaliśmy tamtędy w 2011 i już wtedy uznaliśmy ją z N. za najbrzydsze miasto Europy. Nie wypiękniała od tego czasu :) Ale tym razem przed Drobetą uciekłem na serbską stronę, bo pora na zaległy big Miroć. Nie byłby zaległy, bo przecież mogłem go zrobić w 2011 (wystarczył krótki skok w bok), gdyby... wtedy istniał. Ale nie istniał, bo od tamtego czasu pojawiło się 50 nowych bigów i trzeba czasem ponownie odwiedzić "stare śmieci". Akurat w tym przypadku określenie wyjątkowo trafne, bo przy moście na Dunaju powstała olbrzymia Dunajska Plama Śmieci - może mniejsza od Pacyficznej, ale i tak robi wrażenie :( Nie odważyłem się zrobić foto, bo to strefa przygraniczna ;)
W Serbii pogorszyła się nawierzchnia (ale bez dramatu), a za to drastycznie zmniejszył się ruch. Był wręcz śladowy. Ale to nie tyle zasługa Serbii, ile bocznej drogi ;)
Wkrótce potem było Kladovo - nawet dość przyjemne i zadbane miasteczko, w którym udało mi się wymienić euro na dinary po dobrym kursie 116,2 RSD za 1 EUR, mimo że niedziela i tylko jeden z mnóstwa kantorów był czynny. Mogli zedrzeć, a nie zdarli, no! ;)
Potem była dalsza cześć słabej drogi - częściowo w remoncie, więc sporo bardzo długich wahadeł. Oczywiście na żadnym nawet nie nie zatrzymałem, a jedyne, na które wjechałem akurat, jak się zapaliło zielone, było też jedynym, na którym nie zdążyłem i spotkałem się pod koniec z TIRami z naprzeciwka. Na szczęście mnie przepuściły :)
No i wreszcie big. Od razu na dzień dobry 12% w konkretnym upale (do 42 stopni!), ale z reguły to było 5-8%, a momentami też w dół. Bardzo czeski big, mimo że serbski. Ale Serbia jest chyba bardziej czeska niż Czechy, więc mnie to specjalnie nie zdziwiło. Jutro pod tym względem będzie nawet gorzej ;) Zjazd podobnie, przynajmniej pierwsza 1/3 - czasowo więcej poodjeżdżałem niż zjeżdżałem i już mnie to zaczynało wkurzać, kiedy wreszcie zrobiło się porządnie w dół. Wróciwszy nad Dunaj złapałem rumuński zasięg, który (z krótkimi przerwami) miałem aż do końca dnia, więc bardzo fajnie wyszło :)
No i danie główne, czyli Przełom Dunaju. Z 2011 roku pamiętałem wspaniałe widoki. Tym razem mnie aż tak nie zachwyciły, ale raz, ze jestem już zblazowany (choćby po Italii i Norwegii), a dwa, że chyba ze względu na biga ominąłem najpiękniejsze miejsce, bo nie spotkałem widoku, na który najbardziej czekałem (tego z mordą wykuta w skale). Tak czy owak pod koniec już mi się tylko dłużyło i tyłek bolał, więc z wielką ulgą przyjąłem tabliczkę "Golubac" (tu miałem zarezerwowany nocleg za... 8 EUR!), zwłaszcza, że i woda mi się praktycznie skończyła, a przez cały naddunajski odcinek nie było ani jednego sklepu.
Kwaterka oprócz tego, że tania, to też bardzo przyjemna. Bez wypasów, ale jest lodówka, prysznic, wygodne łóżko. Tylko te 28 stopi w środku... No, ale intensywnie wietrzę, więc w nocy powinno być ciut lepiej ;)
Start w przyjemnym chłodku - 15 stopni. Nawet początkowo jechałem w bluzie! ;) Początek to chyba najbrzydsze okolice Rumunii, czyli okropnie ruchliwa krajówka nr 6 Timisoara-Bukareszt, port w Orsovej, a potem widok przez rzekę na port w Drobecie - przejeżdżaliśmy tamtędy w 2011 i już wtedy uznaliśmy ją z N. za najbrzydsze miasto Europy. Nie wypiękniała od tego czasu :) Ale tym razem przed Drobetą uciekłem na serbską stronę, bo pora na zaległy big Miroć. Nie byłby zaległy, bo przecież mogłem go zrobić w 2011 (wystarczył krótki skok w bok), gdyby... wtedy istniał. Ale nie istniał, bo od tamtego czasu pojawiło się 50 nowych bigów i trzeba czasem ponownie odwiedzić "stare śmieci". Akurat w tym przypadku określenie wyjątkowo trafne, bo przy moście na Dunaju powstała olbrzymia Dunajska Plama Śmieci - może mniejsza od Pacyficznej, ale i tak robi wrażenie :( Nie odważyłem się zrobić foto, bo to strefa przygraniczna ;)
W Serbii pogorszyła się nawierzchnia (ale bez dramatu), a za to drastycznie zmniejszył się ruch. Był wręcz śladowy. Ale to nie tyle zasługa Serbii, ile bocznej drogi ;)
Wkrótce potem było Kladovo - nawet dość przyjemne i zadbane miasteczko, w którym udało mi się wymienić euro na dinary po dobrym kursie 116,2 RSD za 1 EUR, mimo że niedziela i tylko jeden z mnóstwa kantorów był czynny. Mogli zedrzeć, a nie zdarli, no! ;)
Potem była dalsza cześć słabej drogi - częściowo w remoncie, więc sporo bardzo długich wahadeł. Oczywiście na żadnym nawet nie nie zatrzymałem, a jedyne, na które wjechałem akurat, jak się zapaliło zielone, było też jedynym, na którym nie zdążyłem i spotkałem się pod koniec z TIRami z naprzeciwka. Na szczęście mnie przepuściły :)
No i wreszcie big. Od razu na dzień dobry 12% w konkretnym upale (do 42 stopni!), ale z reguły to było 5-8%, a momentami też w dół. Bardzo czeski big, mimo że serbski. Ale Serbia jest chyba bardziej czeska niż Czechy, więc mnie to specjalnie nie zdziwiło. Jutro pod tym względem będzie nawet gorzej ;) Zjazd podobnie, przynajmniej pierwsza 1/3 - czasowo więcej poodjeżdżałem niż zjeżdżałem i już mnie to zaczynało wkurzać, kiedy wreszcie zrobiło się porządnie w dół. Wróciwszy nad Dunaj złapałem rumuński zasięg, który (z krótkimi przerwami) miałem aż do końca dnia, więc bardzo fajnie wyszło :)
No i danie główne, czyli Przełom Dunaju. Z 2011 roku pamiętałem wspaniałe widoki. Tym razem mnie aż tak nie zachwyciły, ale raz, ze jestem już zblazowany (choćby po Italii i Norwegii), a dwa, że chyba ze względu na biga ominąłem najpiękniejsze miejsce, bo nie spotkałem widoku, na który najbardziej czekałem (tego z mordą wykuta w skale). Tak czy owak pod koniec już mi się tylko dłużyło i tyłek bolał, więc z wielką ulgą przyjąłem tabliczkę "Golubac" (tu miałem zarezerwowany nocleg za... 8 EUR!), zwłaszcza, że i woda mi się praktycznie skończyła, a przez cały naddunajski odcinek nie było ani jednego sklepu.
Kwaterka oprócz tego, że tania, to też bardzo przyjemna. Bez wypasów, ale jest lodówka, prysznic, wygodne łóżko. Tylko te 28 stopi w środku... No, ale intensywnie wietrzę, więc w nocy powinno być ciut lepiej ;)
- DST 160.55km
- Czas 07:27
- VAVG 21.55km/h
- VMAX 61.61km/h
- Temperatura 37.0°C
- Podjazdy 1254m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!