Bałkany, dz. 6, rzekomo everestowy
Zerwałem się o godz. 5, bo o 6:30 musiałem wyjść, żeby zdążyć na pociąg do Valjeva. Po prostu big Vincina Voda jest za bardzo nie po drodze dokądkolwiek, żeby dymać tam rowerem. Więc o 7:30, punktualnie jak w zegarku ruszyłem serbskim pociągiem. O dziwo pociąg nowy, w dobrym stanie, jechał w miarę sprawnie (prędkość przelotowa 100 kmh) i absolutnie zgodnie z rozkładem, i to w obie strony! Dworce natomiast w stanie opłakanym, widać, że jeszcze daleka droga przed Serbią. Tylko belgradzki dworzec centralny nowy i zadbany (choć ewidentnie miał mieć jeszcze górną kondygnację, ale nie dobudowali i tylko druty zbrojeniowe wystają :P), ale za to niewiarygodnie pusty. 12 peronów i nawet jakieś pociągi jeżdżą (raptem ok 20 dziennie! Ze stolicy!), ale ludzi prawie wcale. W sumie nie dziwne,w całej Serbii są chyba raptem 4 linie kolejowe...
Z Valjeva już rowerem przez doliny, górki, góry i zadupia, a przede wszystkim przez niesamowite czechy. Dość powiedzieć, że na podjeździe na biga podjechałem 1300 metrów a na "zjeździe"... 600. Coś okropnego, człowiek już by chciał spokojnie wrócić, skoro big zdobyty, a tu jeszcze tyle dymania pod górę ;)
No, ale przynajmniej nie było dziś upału. Pochmurno, na dole 20 stopni, a na górze 15. Aż się musiałem trochę ubrać na "zjazd" :)
Na pociąg powrotny o godz. 15 zdążyłem niemal na styk i znów odjechał i dojechał jak w zegareczku. Przez Belgrad wracałem wytyczoną wcześniej trasą, która okazała się prowadzić przez park, w którym były... schody. Nie problem, bo nie mam bagażu. Wnoszę zatem rower, aż tu nagle... prawa noga wpada mi w dziurę w kratce ściekowej! Wpada po łydkę i tam zostaje! Po chwili szamotaniny i pomocy przypadkowego przechodnia, który przytrzymał rower, gdy się wygrzebywałem, udało mi się wyciągnąć nogę i nawet sandał też :P Najbardziej się bałem, że sobie coś zrobiłem w bardzo poważnie kontuzjowaną kilka lat temu kostkę, ale na szczęście wszystko okej, tylko skóra trochę zdarta. Uff...
Ale tak sobie myślę, ze chyba i tym razem nie zakocham się w Belgradzie... :P
Z Valjeva już rowerem przez doliny, górki, góry i zadupia, a przede wszystkim przez niesamowite czechy. Dość powiedzieć, że na podjeździe na biga podjechałem 1300 metrów a na "zjeździe"... 600. Coś okropnego, człowiek już by chciał spokojnie wrócić, skoro big zdobyty, a tu jeszcze tyle dymania pod górę ;)
No, ale przynajmniej nie było dziś upału. Pochmurno, na dole 20 stopni, a na górze 15. Aż się musiałem trochę ubrać na "zjazd" :)
Na pociąg powrotny o godz. 15 zdążyłem niemal na styk i znów odjechał i dojechał jak w zegareczku. Przez Belgrad wracałem wytyczoną wcześniej trasą, która okazała się prowadzić przez park, w którym były... schody. Nie problem, bo nie mam bagażu. Wnoszę zatem rower, aż tu nagle... prawa noga wpada mi w dziurę w kratce ściekowej! Wpada po łydkę i tam zostaje! Po chwili szamotaniny i pomocy przypadkowego przechodnia, który przytrzymał rower, gdy się wygrzebywałem, udało mi się wyciągnąć nogę i nawet sandał też :P Najbardziej się bałem, że sobie coś zrobiłem w bardzo poważnie kontuzjowaną kilka lat temu kostkę, ale na szczęście wszystko okej, tylko skóra trochę zdarta. Uff...
Ale tak sobie myślę, ze chyba i tym razem nie zakocham się w Belgradzie... :P
- DST 99.16km
- Czas 04:53
- VAVG 20.31km/h
- VMAX 60.90km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1922m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Był kiedyś taki film jugosłowiański reżysera Kusturicy pt. "Underground". Może przypadkiem przemieszczałeś się Blegradzkim Szlakiem Filmowym? ;)
huann - 19:19 środa, 4 września 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!