Poniedziałek, 16 lipca 2018
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici di Bici, dz. 313
Wczoraj była niedziela, a w niedzielę prawie wszystkie sklepy w Norwegii są zamknięte. W związku z tym wystrzelaliśmy się dość mocno z zapasów i trzeba było od rana uderzyć do sklepu. Zakupy w Norwegii są o tyle ciekawym doświadczeniem, że przeżywa się ciężki szok cenowy. Bochenek (beznadziejnego w smaku) chleba kosztuje 4 EUR, butelka wody 2 EUR, butelka coli 3,5 EUR, kilogram sera 16-25 EUR, a o mięsie czy wedlinie lepiej wcale nie myślec, bo poniżej 100 zł za kilogram nie ma absolutnie nic, a dominują ceny typu 150 zł/kg. W sklepach można dorwać cenowe perełki, ale trzeba się naszukać i nie można być zbytnio wybrednym w kwestii rodzaju jedzienia. Jakościowo jest natomiast bez zarzutu, nawet najtańsze (co nie znaczy, że tanie!) produkty są zazwyczaj smaczne i ich skład nie przyprawia o ból brzucha. Ale w związku z poszukiwaniami czasu na zakupy schodzi sporo. A jeszcze po drodze musieliśmy znaleźć bankomat, bo chodziły słuchy, że w
dalszej drodze są kempingi, gdzie można płacić tylko gotówką. I faktycznie są.
Tak też i w "prawdziwą" trasę ruszyliśmy dziś z Rjukan o godz... 11. Podjazd z 250 na 900 metrów i już jesteśmy na słynnym płaskowyżu Hardangervidda (w jego skrajnie południowo-wschodniej części). Trzeba przyznać, że widoki boskie. Ciągnące się po horyzont jezioro Mosvatn, na tymże horyzoncie majaczą ośnieżone szczyty Hardangerviddy "właściwej", skaliste zbocza, wąwozy, rzeczki,... No uroczo!
Ale jednak w Rauland byliśmy dopiero po godzinie 15. Tu kolejna wizyta w markecie, bo przy tym upale skończyło nam się picie. Poza tym kupiliśmy obiadokolację na wieczór. Ale zanim wieczór, to jeszcze falowanie wzdłuż kolejnego jeziora, a potem 200 metrów podjazdu, żeby się wydostać z jego niecki.
Na kemping Tallaksbru (fatalne opinie w internecie, ale w praktyce dość zwyczajny, czyli OK) docieramy o 19:30. Zmęczeni i przegrzani decydujemy się na hyttę za 300 NOK, głownie dlatego, że jest w niej lodówka :P Zresztą pole namiotowe naprawdę jest bidne (zrudziała i kamienista trawa, brak prądu, daleko do łazienek), a hytta całkiem okej :)
Wieczorem próbuję jeszcze załatwić transport do Lysebotn, czyli na biga, który jest 160 km w bok i nie jeżdżą tam autobusy. W pobliskim hotelu bardzo miły recepcjonista próbuje znaleźć kogoś, kto mi wypożyczy samochód, ale niestety bez efektu. Więc albo odpuszczam Lysebotn, albo muszę tam dotrzeć rowerem, a to w obie strony 320 km i 5200 km podjazdu. Co gorsza, N. która w życiu nie chciałaby tam jechać, musiałaby na mnie tu czekać. Chyba ze dwa dni. No masakra...
No nic, odpuszczam. Może w Odda, gdzie jest partner Hertza uda się oficjalnie wypożyczyć (i oddać) samochód ;)
Tak też i w "prawdziwą" trasę ruszyliśmy dziś z Rjukan o godz... 11. Podjazd z 250 na 900 metrów i już jesteśmy na słynnym płaskowyżu Hardangervidda (w jego skrajnie południowo-wschodniej części). Trzeba przyznać, że widoki boskie. Ciągnące się po horyzont jezioro Mosvatn, na tymże horyzoncie majaczą ośnieżone szczyty Hardangerviddy "właściwej", skaliste zbocza, wąwozy, rzeczki,... No uroczo!
Ale jednak w Rauland byliśmy dopiero po godzinie 15. Tu kolejna wizyta w markecie, bo przy tym upale skończyło nam się picie. Poza tym kupiliśmy obiadokolację na wieczór. Ale zanim wieczór, to jeszcze falowanie wzdłuż kolejnego jeziora, a potem 200 metrów podjazdu, żeby się wydostać z jego niecki.
Na kemping Tallaksbru (fatalne opinie w internecie, ale w praktyce dość zwyczajny, czyli OK) docieramy o 19:30. Zmęczeni i przegrzani decydujemy się na hyttę za 300 NOK, głownie dlatego, że jest w niej lodówka :P Zresztą pole namiotowe naprawdę jest bidne (zrudziała i kamienista trawa, brak prądu, daleko do łazienek), a hytta całkiem okej :)
Wieczorem próbuję jeszcze załatwić transport do Lysebotn, czyli na biga, który jest 160 km w bok i nie jeżdżą tam autobusy. W pobliskim hotelu bardzo miły recepcjonista próbuje znaleźć kogoś, kto mi wypożyczy samochód, ale niestety bez efektu. Więc albo odpuszczam Lysebotn, albo muszę tam dotrzeć rowerem, a to w obie strony 320 km i 5200 km podjazdu. Co gorsza, N. która w życiu nie chciałaby tam jechać, musiałaby na mnie tu czekać. Chyba ze dwa dni. No masakra...
No nic, odpuszczam. Może w Odda, gdzie jest partner Hertza uda się oficjalnie wypożyczyć (i oddać) samochód ;)
- DST 97.40km
- Czas 05:55
- VAVG 16.46km/h
- VMAX 61.03km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 1664m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!