Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 16 lutego 2014 Kategoria Surly-arch, Wyprawa

Campania Lutova, dz. 7, Pietra Spada

Poranek znów wstał piękny a my razem z nim (no, może ciut wcześniej ;) Obóz zwinęliśmy sprawnie, zwłaszcza, że nie bardzo było co jeść (jakiś tam chleb na szczęście jeszcze mieliśmy, i majonez :P) i w drogę. Dalsza część trasy w dolinie tym się różniła od dotychczasowej, że nareszcie zrobiło się konsekwentnie pod górę. bez czech i innych numerów. Droga nadal była szutrowa z występującymi niekiedy resztkami asfaltu, ale nachylenia normalne, nieprzekraczające 10%. Więc było prawie zwyczajnie ;)
W pewnym momencie (na 900 metrach) pojawił się też asfalt, więc dalsza droga na Portella di Bova stanęła otworem.
Na skrzyżowaniu z główniejszą drogą (prawdopodobnie tą, która szła dalej granią i z której zrezygnowaliśmy wczoraj) zaczekałem chwilę na Daniela i już jedziemy na przełęcz. Tam również puste miasteczko, ale jednak nie wymarłe - domy pozamykane na zimę, ale chyba jednak ktoś w nich bywa.
Szybka ubiórka (jest wciąż dość chłodno) i myk z powrotem do skrzyżowania, a potem dalej na dół.


Zjazd był nierówny: sporo kręcenia po serpentynach, a potem dla odmiany długie proste z szalonymi nachyleniami typu 13-15%. Można się by było nieźle wyszaleć, gdyby nie zwężenia jezdni (droga momentami uszkodzona) i kiepska nawierzchnia. Mimo to chyba obaj osiągnęliśmy wtedy maksymalne prędkości wyjazdu.
Na dole: chmura. Zalegająca ok 200-300 metrów nad morzem, rozległa i robiąca wrażenie, że już się tego dnia nie przejaśni. Nie tutaj. Na szczęście nie musimy tego sprawdzać. Robimy w markecie zakupy (żryć!) i wsiadamy w obczajony w necie pociąg do Monasterace-Stilo. Jest dobrze, choć mogło być lepiej: planowaliśmy podładować baterie, a tutaj - inaczej niż na Sycylii - pociąg to stary kibel bez gniazdek :( Trudno, przynajmniej zjemy w cieple ;)
Wysiadka na małej stacyjce i ruszamy na podbój kolejnego biga, czyli Passo de Pietra Spada (przełęcz spadających skał? ;)
Tu prawie od samego początku towarzyszą piękne widoki, no i wreszcie mamy ładną pogodę :)


Ten podjazd prawie bez historii: długi, niezbyt mocno nachylony i konsekwentnie w górę. Przez miasteczko Stilo, potem Pazzano, gdzie na rynku robimy popas z żarciem i nabieraniem wody do bidonów, a potem - dla odmiany - znów pod górę. Się jedzie. Słoneczko przygrzewa (zdjąłem koszulkę! :) i widoki ładne. Żyć, nie umierać :)


Potem jechaliśmy jeszcze trochę pod górę. I jeszcze trochę. Wreszcie zaczęło nam się dłużyć, ale wtedy zostało już niewiele do końca, więc jechaliśmy dalej pod górę ;) Sceneria zmieniła się z późnowiosennej na jesienną (zeschłe liście zalegające w mieszanym lesie), a my dalej jechaliśmy pod górę. Do zimy szczęśliwie nie dotarliśmy, bo podjazd nareszcie się skończył. Przełęcz, ubieranie, zjazd.
Zjazd, łatwo to napisać, ale trudniej zrealizować, bo zjazd był z powrotem nad morze i miał... 53 km długości. W tym trochę podjazdów, trochę po płaskim i trochę jakby mało ciekawych miejsc. Ot, takie nabijanie kilometrów, trochę na szczęście szybsze niż po całkiem płaskim. Jedziemy. Trochę błądzimy, trochę szukamy drogi w GPSie, a trochę się rozglądamy, ale bez specjalnego zainteresowania, bo nic tu ciekawego nie ma. Czyli setnie się nudzimy :P
No i w duchu dziękujemy naszemu szczęściu, że nie musimy tędy PODJEŻDŻAĆ, bo wtedy nasza męka trwałaby ze trzy razy dłużej :P
Wreszcie końcówka nas trochę rozruszała, bo znów się zrobiły długie proste z szalonymi nachyleniami. Może to tutaj był maks dnia i wyprawy...? W każdym razie już się zmierzcha, kiedy dojeżdżamy do Soverato. W samą porę, bo zaraz mamy pociąg - a co sobie będziemy żałować! :P
Pociąg niestety nie był aż do podnóży następnego biga, ale co ujechaliśmy po ciemku i bez nabijania pustych kilometrów po płaskim ;) to nasze. Czyli jakieś 30 km.
W Catanzaro Marina pociąg skończył bieg, a my wysiedliśmy. Plan był prosty: ujechać kilka kilometrów poza miasto i znaleźć miejscówkę. Ale od czegóż inwencja? ;) I głód (w tym prądu). Postanowiliśmy się zatrzymać w barze, zjeść i podładować. Bar się znalazł natychmiast, miał dwa gniazdka, toaletę (szybkie wieczorne mycie? ;) i jakieś tam żarcie. To ostatnie bez rewelacji, ale chodziło o uśmierzenie głodu, więc się nadało.
Postój (ze względu na ładowanie) przeciągnął się do blisko godziny, ale wyszliśmy stamtąd odświeżeni i podładowani - gotowi do szukania noclegu na dziko. Nie ujechaliśmy jednak daleko, bo na skraju miasta był (pierwszy na naszej trasie!) McDonald. A skoro tak, to zaraz nam się w głowach zapaliły lampki "mycie w ciepłej wodzie" i druga (słabsza) "deser". Podjechaliśmy. Szybko okazało się, że na deser nie ma co liczyć, bo bar jest do nieprzytomności zapchany imprezującą młodzieżą (gorzej niż w Zgierzu, no! :P), ale była toaleta dla niepełnosprawnych, więc zamknąłem się w niej na dłuższą chwilę i naprawdę umyłem oraz nawet uprałem to i owo. Pysznie! Serwecz miał mniej szczęścia, bo jak przyszła jego kolej, to ktoś mu się konsekwentnie dobijał do drzwi, więc po chwili nie wytrzymał i wyszedł, nie ukończywszy ablucji. Trudno, jedziemy.
Nie ujechaliśmy daleko: raptem 1,5 km od Maca był nieogrodzony sad oliwkowy, w którym - odjechawszy od drogi na jakieś 300 m, można się było spokojnie zadekować. Trochę błotniście, ale nic to, śpimy. Po rozstawieniu obozu ponownie naszło nas na deser, więc wsiadłem na rower i popedałowałem do Maca, gdzie w makdrajwie (tu nie było kolejki) kupiłem nam po kubku lodów. Zjedliśmy z apetytem i w kimę. To był długi i niespecjalnie ciekawy dzień...
  • DST 133.74km
  • Teren 6.90km
  • Czas 06:43
  • VAVG 19.91km/h
  • VMAX 68.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2215m
  • Sprzęt arch-Surly
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Pietra Spada, czyli: Rośnie Odwaga!
huann
- 22:07 niedziela, 16 lutego 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl