Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 14 lutego 2014 Kategoria Surly-arch, Wyprawa

Campania Lutova, dz. 5, 3 bigi

Jeszcze wczoraj wieczorem sprawdziliśmy pociągi z Taorminy do Messiny, więc mieliśmy gotowy master plan. Wstajemy o 6:00, jedziemy na porannego biga, wracamy, zbieramy bety i jedziemy dalej. Wszystko jak w zegareczku :P
Noc na kwaterze dobrze nam zrobiła, więc plan się powiódł. Na Portella dello Zoppo było zimno, a przełęcz była rozległa, więc najwyższy punkt nam umykał w dal. W końcu komisyjnie uznaliśmy jedno z miejsc za biga (i tak byliśmy już znacznie dalej niż punkt oznaczony współrzędnymi podanymi na stronie bigów, który jednak na pewno był PRZED szczytem :P) i ubrawszy się, zawróciliśmy. Szybki zjazd i jesteśmy z powrotem na kwaterze. Tam pakowanie, drugie śniadanie i w drogę.
Pogoda się w międzyczasie wyklarowała, a wiatr nadal był zachodni, więc do Francavilla lecieliśmy jak na skrzydłach, z jednym tylko miejscem, gdzie musieliśmy przenosić rowery przez barierkę, bo akurat most był w remoncie i auta jechały objazdem przez wysokie (na oko) czechy, a nam się nie chciało :P
Zrzucamy bety w opuszczonym domu (czy może raczej pałacyku) i walimy na Sella Mandrazzi. Tu nieźle dał nam popalić wiatr, który momentami był przeciwny (serpentyny) i wtedy prawie zatrzymywał na podjeździe, a momentami sprzyjający i wtedy leciało się 20 km/h na pięcioprocentówce :) Jednak przecież nic nas nie mogło zatrzymać (w końcu master plan), więc na szczycie byliśmy dość sprawnie. Było już naprawdę ciepło, więc nawet się jakoś specjalnie nie ubieraliśmy, tylko hajda na dół. Ładne widoki na zjeździe, ale nie bardzo chciało nam się focić :P


Po ponownym obładowaniu się ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Tu trafił się miły akcent, bo oprócz tego, że było prawie cały czas lekko (z reguły 2-3%) w dół, to nadal mieliśmy - teraz już atomowy - wiatr w plecy. Do Giardini Naxos dotarliśmy jak zdmuchnięci i w świetnych humorach, a średnia sięgnęła bodaj 24 km/h :)
Potem na stacji upewniliśmy się, że pociągi są o tych godzinach, które podał internet (były) i że nie ma przechowalni bagażu (była, ale zamknięta :P) i polecieliśmy wybrzeżem na Taorminę. Po jeszcze jednej próbie zostawienia betów w jakimś zajeździe (remont) stwierdziliśmy, że trudno, jedziemy na trzeciego biga obładowani.


Taormina, to jedno z najpiękniejszych miasteczek, jakie widziałem. Podjechawszy kawałek, postanowiłem już nie chować aparatu, tylko wieźć go uwieszonego na pasku przy ręce i cykać z jazdy fotkę za fotką. Mam tego sporo (w tym kilka filmów), ale z oczywistych względów tutaj wszystkiego nie zamieszczę. Może kiedyś, gdzieś... W każdym razie na Castelmola jechało się prawie cały czas przez miasto, więc można się było pozachwycać.


Sam big to urokliwe stare miasteczko na szczycie wzgórza, którego najwyższy punkt znów był trudny do zlokalizowania wśród plątaniny bardzo stromych, brukowanych uliczek, ale jakoś tam dotarliśmy. Próbowałem przy okazji nakręcić filmik, ale pechowo skończyły się baterie w aparacie :/
Potem krótki popas na szczycie, jakieś jedzonko (chyba jak zwykle pół stopy twixów :P) i już zjeżdżamy z powrotem przez Taorminę. Film puszczony w drugą stronę skończył się znacznie szybciej i znów jesteśmy nad morzem.


Po wszamaniu czegoś w przydrożnym barze dekujemy się na stacji kolejowej. Pociąg się chyba spóźnił, ale dziś na szczęście nie miało to większego znaczenia. Do Messiny dojechaliśmy w wyśmienitych humorach, a tam jeszcze nam je poprawiło to, że:
- natychmiast mieliśmy wodolot do Reggio Calabria
- bilet był bardzo tani (raptem 3 EUR od osoby, rower chyba za friko)
- na promie były kulturalne toalety, w których udało nam się prawie w całości umyć :)
Odświeżeni i w miarę wypoczęci zameldowaliśmy się w zgiełkliwym i bardzo ruchliwym Reggio. Tu znów wielkie usługi oddał nam GPS, bo przebicie się przez to miasto we właściwym kierunku było nie lada wyzwaniem. Niby wiedzieliśmy, że generalnie ma być POD GÓRĘ, ale góra była rozległa, a uliczki kręte i każda prowadziła w inną stronę niż się początkowo wydawało, drogowskazów tez brak, więc bez GPSa ani rusz. Na szczęście był ;)
Zachęceni sukcesami tego dnia, niezłą formą oraz zmotywowani faktem, że właśnie zaczynamy podjazd na czwarty dziś big (a ten miał mieć aż 1900 m podjazdu!) postanowiliśmy - mimo późnej pory (była już godz. 19) - ujechać dziś jeszcze zdrowy kęs i zanocować na ok 600 metrach.
Po opuszczeniu miasta jechaliśmy przez naprawdę odludne okolice, a nawet jak były wsie, to jak wymarłe (mimo że czasem jakieś światełko w oknie błysnęło, to nikogo na ulicy - bardzo to było "niewłoskie"). Więc znów "aparat do pocierania" (GPS w telefonie) bardzo się przydał.
Tak sobie meandrując pod górkę, minęliśmy Trizzino i zaczęliśmy się rozglądać za miejscówką. Kilka było na pierwszy rzut oka obiecujących, ale padło po konfrontacji ze szczegółami. Jedna została już prawie-prawie wybrana (na tyłach opuszczonego/ zamkniętego na głucho gospodarstwa), ale jednak odstraszyła nas bliskość drogi i postanowiliśmy spróbować jeszcze kawałek dalej.
I wreszcie trafiliśmy na TO miejsce. Szutrowa droga w bok, zakręt i raptem po 100 metrach jesteśmy niewidoczni z drogi, osłonięci od wiatru i rozbijamy się na polance miedzy górskim strumieniem a skałami. Idylla. No prawie, bo okazało się, że cała łączka jest obsrana przez owce, ale w tym momencie stwierdziliśmy, że lepiej to niż ludzie czy psy i właściwie to nam to nie przeszkadza :P
Rozbijanie obozu, gotowanie, jedzenie i już ok 22 jesteśmy w śpiworach. Dziś padło 3,33 biga, więc spaaaać :)
  • DST 144.60km
  • Teren 1.00km
  • Czas 07:07
  • VAVG 20.32km/h
  • VMAX 63.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2865m
  • Sprzęt arch-Surly
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Jak ciepło!ale fantastycznie:)
A ja się tutaj głupio cieszę z jakichś paru stopni :P
Carmeliana
- 20:46 piątek, 14 lutego 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl