Wtorek, 11 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 2, deszczowa Carbonara
W nocy nikt nas nie niepokoił, a dzień wstał ładny. Zwinęliśmy sprawnie obóz i w drogę. Początek to lekkie falowanie wybrzeżem, gdzie między innymi podłączyliśmy się pod grupę bodaj 7 kolarzy-amatorów. W pewnym momencie grupa się rozerwała, my utrzymaliśmy tempo pierwszej dwójki i przez jakiś czas siedzieliśmy im na kołach, ale po jakimś czasie oni zawrócili, by się połączyć z maruderami i więcej ich nie widzieliśmy. A dookoła piękna wiosna - aż się człowiek mimowolnie cieszył, ze się wyrwał z tego polskiego pogodowego paskudztwa! :)
W Campofelice odbiliśmy od wybrzeża w stronę biga Piano Battaglia Carbonara. Podjazd był długi, ale łagodny, natomiast już na kilkuset metrach popsuła się pogoda. Zachmurzyło się, ochłodziło, a nawet zaczęło siąpić. Podjazd się ciągnął, bo faktycznie na górze był płaskowyż, więc po koniec byliśmy dość mokrzy i dość zmarznięci. Szybka przebiórka w suche i ciepłe, i już zjeżdżamy przez odludne okolice. Na zjeździe szczęśliwie przestało padać, była jeszcze mała przełęcz, a potem trochę czech oraz skrót, który z mapy wyglądał atrakcyjnie, ale w terenie nas zniechęcił potężnym podjazdem "na dzień dobry". Chyba dobrze się stało, że z niego zrezygnowaliśmy.
Potem był jakiś dłuższy postój na jedzenie pod marketem (właśnie otwartym po sjeście - godz 16), a jak ruszaliśmy, to miało się już ku zachodowi. Miasteczko Gangi i przełączka za nim bez historii i wreszcie dłuższy zjazd do Nicosii.
Im dłużej jechaliśmy ładną, wijącą się łagodnie doliną o niedużym nachyleniu, tym bardziej do nas docierało, że właśnie się ściemnia, a tu jest pełno dobrych miejsc noclegowych. Pierwotnie planowaliśmy dziś co prawda dotrzeć za Agirę, nad Lago di Pozzillo, ale po pierwsze start miał być z Cefalu (a startując faktycznie spod Palermo mieliśmy o ok. 30 km dalej), po wtóre z mapy wyglądało, że przed Agirą będą jeszcze co najmniej dwie przełęcze po 200-300m podjazdów, po trzecie kto nam zagwarantuje, że nad jeziorem będą dobre miejsca i że w ogóle do tego jeziora jest dostęp (nazajutrz okazało się, że nieszczególnie jest) i wreszcie po czwarte: nie chce nam się, na wakacjach jesteśmy. Po niezbyt długich poszukiwaniach wody na nocleg (rzeczka była błotnista, ale czysta woda znalazła się w kranie w nieczynnym gospodarstwie agroturystycznym) wbiliśmy się na nieużytek, osłonięty od szosy gęstymi krzakami. W samą porę: właśnie zaczynało padać.
Rozstawianie namiotu z samodzielną sypialnią nie należy w deszczu do zadań nastrajających optymistycznie - sypialnia nam dość paskudnie zamokła, na dodatek w nierównym terenie mieliśmy problem, by odpowiednio naciągnąć tropik, więc ścianki nam się stykały. Efektem było coraz większe jezioro w środku. Wreszcie rozwiązaliśmy problem, naciągając do środka ścianki sypialni poprzez obciążenie kieszeni wewnętrznych butelkami z piciem. Jak się zanadto nie wierciło w środku, to nie ciekło. Niestety, sporo rzeczy (w tym śpiwory) było już wilgotnych, a przed nami jeszcze gotowanie. Jak się jeszcze okazało, że nie ma zasięgu, a my się od dawna nie odzywaliśmy "że żyjemy", to nam w ogóle zrzedły miny.
Na szczęście nie na długo. Ugotować się dało wystawiając z namiotu tylko rękę, a w międzyczasie chwilowo przestało padać, więc po jedzeniu wyszedłem na szosę, gdzie zasięg - co prawda słaby - ale jednak się znalazł. Odmeldowawszy więc nas, wróciłem i uderzyliśmy w kimę. W nocy padało...
W Campofelice odbiliśmy od wybrzeża w stronę biga Piano Battaglia Carbonara. Podjazd był długi, ale łagodny, natomiast już na kilkuset metrach popsuła się pogoda. Zachmurzyło się, ochłodziło, a nawet zaczęło siąpić. Podjazd się ciągnął, bo faktycznie na górze był płaskowyż, więc po koniec byliśmy dość mokrzy i dość zmarznięci. Szybka przebiórka w suche i ciepłe, i już zjeżdżamy przez odludne okolice. Na zjeździe szczęśliwie przestało padać, była jeszcze mała przełęcz, a potem trochę czech oraz skrót, który z mapy wyglądał atrakcyjnie, ale w terenie nas zniechęcił potężnym podjazdem "na dzień dobry". Chyba dobrze się stało, że z niego zrezygnowaliśmy.
Potem był jakiś dłuższy postój na jedzenie pod marketem (właśnie otwartym po sjeście - godz 16), a jak ruszaliśmy, to miało się już ku zachodowi. Miasteczko Gangi i przełączka za nim bez historii i wreszcie dłuższy zjazd do Nicosii.
Im dłużej jechaliśmy ładną, wijącą się łagodnie doliną o niedużym nachyleniu, tym bardziej do nas docierało, że właśnie się ściemnia, a tu jest pełno dobrych miejsc noclegowych. Pierwotnie planowaliśmy dziś co prawda dotrzeć za Agirę, nad Lago di Pozzillo, ale po pierwsze start miał być z Cefalu (a startując faktycznie spod Palermo mieliśmy o ok. 30 km dalej), po wtóre z mapy wyglądało, że przed Agirą będą jeszcze co najmniej dwie przełęcze po 200-300m podjazdów, po trzecie kto nam zagwarantuje, że nad jeziorem będą dobre miejsca i że w ogóle do tego jeziora jest dostęp (nazajutrz okazało się, że nieszczególnie jest) i wreszcie po czwarte: nie chce nam się, na wakacjach jesteśmy. Po niezbyt długich poszukiwaniach wody na nocleg (rzeczka była błotnista, ale czysta woda znalazła się w kranie w nieczynnym gospodarstwie agroturystycznym) wbiliśmy się na nieużytek, osłonięty od szosy gęstymi krzakami. W samą porę: właśnie zaczynało padać.
Rozstawianie namiotu z samodzielną sypialnią nie należy w deszczu do zadań nastrajających optymistycznie - sypialnia nam dość paskudnie zamokła, na dodatek w nierównym terenie mieliśmy problem, by odpowiednio naciągnąć tropik, więc ścianki nam się stykały. Efektem było coraz większe jezioro w środku. Wreszcie rozwiązaliśmy problem, naciągając do środka ścianki sypialni poprzez obciążenie kieszeni wewnętrznych butelkami z piciem. Jak się zanadto nie wierciło w środku, to nie ciekło. Niestety, sporo rzeczy (w tym śpiwory) było już wilgotnych, a przed nami jeszcze gotowanie. Jak się jeszcze okazało, że nie ma zasięgu, a my się od dawna nie odzywaliśmy "że żyjemy", to nam w ogóle zrzedły miny.
Na szczęście nie na długo. Ugotować się dało wystawiając z namiotu tylko rękę, a w międzyczasie chwilowo przestało padać, więc po jedzeniu wyszedłem na szosę, gdzie zasięg - co prawda słaby - ale jednak się znalazł. Odmeldowawszy więc nas, wróciłem i uderzyliśmy w kimę. W nocy padało...
- DST 133.56km
- Czas 06:52
- VAVG 19.45km/h
- VMAX 56.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 2529m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!