Poniedziałek, 10 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 1, promocja pośpiechu
Pobudka przed 6, bo o 6:30 mieliśmy być w Palermo i zaraz okazało się, że nie będziemy, bo prom jest spóźniony o ok. godzinę - prawdopodobnie z powodu mocnego przeciwnego wiatru. Póki co jednak oglądamy z tylnego pokładu boski wschód słońca z widokami na Sycylię.
Ostatecznie opóźnienie wyniosło ponad 1,5 godziny, a ponieważ mieliśmy na ten dzień napięty harmonogram (dojazd lądem przez dwa bigi do Trapani - ok 120 km i powrót ostatnim pociągiem do Cefalu - już za Palermo - żeby nie dublować trasy tam i z powrotem), więc na dzień dobry byliśmy zagrożeni.
Rada w radę ustaliliśmy, że w tej sytuacji jedziemy na pierwszego biga (tuż nad Palermo), zjeżdżamy i wsiadamy w pociąg do Trapani. Tam zdobywamy drugi big i wracamy znów pociągiem. Przy czym na zdobycie drugiego biga (ok 28 km i 700m metrów przewyższenia) i powrót na dworzec mamy 1,5 godziny. Ciasno...
Monte Pellegrino poszedł gładko, raz tylko lekko zbłądziliśmy, bo okazało się, że GPSies puścił trasę szlakiem pieszym (!). Fotki na górze, po drodze zachwycanie się wiosną i zjazd do Capaci.
Kurwa forfiter! ;)
A tu niespodzianka: na zjeździe zamknięta droga. Przerzucamy więc rowery przez płot i ostrożnie zjeżdżamy dalej. Okazało się, że raptem kilka skał leży na drodze, więc pikuś. Na dole nawet dało się przenieść rowery przez barierę bez zdejmowania bagażu. Do Capaci już gładko.
Do pociągu mamy godzinę, więc robimy pierwsze, nieśmiałe zakupy, a konkretnie mandarynki do pociągu. Oczywiście uliczny sprzedawca od razu próbował nas naciąć, wrzucając do torby dużo więcej mandarynek niż chcieliśmy, a potem oszukując przy wydawaniu reszty. Tym razem się nie daliśmy :P
Automat do sprzedaży biletów był zniszczony, więc założyliśmy, ze bilety w tej samej cenie kupimy u konduktora. Niestety okazało się potem, że nam naliczył po 5 EUR za wystawienie biletu w pociągu. Południowe Włochy - kraj oszustów...?
Jazda dłużyła sie strasznie, prawie 3 godziny spędziliśmy, oglądając przez szybę piękne sycylijskie krajobrazy i czytając zabrane z Polski gazety.
Piękne widoczki z okna pociągu
Wreszcie jest Trapani. Wypadamy z pociągu jak burza i pędzimy na Erice. Po płaskim zasuwamy pod 30 km/h pod silny wiatr. Na górę jak na skrzydłach, mimo ze nie było gdzie zostawić bagażu. Momentami już nam oczy z orbit wychodzą z wysiłku, ale wciąż mamy szansę zdążyć. Wreszcie jest miasteczko na szczycie: piękne, średniowieczne, grubo brukowane z mnóstwem krętych uliczek. Nie cholery nie wiadomo, którędy na samą gorę, a górę zdobyć trzeba! Jakoś trafiamy, ale potem błądzimy na zjeździe przez miasteczko. Chyba z kwadrans nam na tym wszystkim zszedł... Gdy wyjeżdżamy na szosę i ruszamy w dół, już wiemy, że zdążyć będzie baaardzo ciężko...
Zjazd na maksa, ale bez ryzykowania zdrowiem. Po prostu jedziemy najszybciej, jak to bezpiecznie możliwe. W końcówce przed dworcem przepychamy się wśród aut, ale to nasza codzienność, więc nie problem :)
Wreszcie wpadamy na dworzec PUNKT o godzinie odjazdu pociągu! Gdzie ten pociąg?! Odjechał minutę temu... Shit!
Po chwili narzekań dowiadujemy się, że będzie jeszcze następny, ale już tylko do Palermo i nie uda nam się ominąć potencjalnie nudnego odcinka do Cefalu. No trudno, dobre i to. Czekamy dwie godziny, w tym czasie wreszcie naprawiam błotniki (wcześniej albo nie było benzyny, albo czasu, abo warunków, żeby rozpalić otwarty ogień na promie czy w pociągu) i coś jemy. Potem telepiemy się znów 3 godziny i o 21 jesteśmy w Palermo. Teraz już tylko wyjechać za miasto i znaleźć miejscówkę do spania. Znajdujemy opuszczony mały kemping w Ficarazzi i nawet nie musimy rozbijać namiotu, bo jest niezrujnowany i otwarty budyneczek. Rozwalamy się na podłodze, a rzeczy na blatach kuchennych szafek i spać.
A pociągów będziemy mieli na długo dosyć...
PS. Z perspektywy oceniam, ze popełniliśmy błąd, decydując się na pociąg Palermo-Trapani. Trzeba było jechać rowerem. Mi elismy podobne szanse zdążyć, jak pociągiem (na który trzeba było czekać, a potem jechał okrężną drogą) i pewnie tez byśmy nie zdążyli i wracali tym samym pociągiem, którym wracaliśmy, ale bez tego super wariackiego pośpiechu na biga. Może też parę zdjęć by się udało cyknąć z Erice, bo pięknie tam było, a tak, to mamy tylko wspomnienia - przede wszystkim pośpiechu...
No ale cóż, można powiedzieć, że nauczyliśmy się na tym błędzie, o czym będę pisał przy okazji jednego z następnych dni :)
Ostatecznie opóźnienie wyniosło ponad 1,5 godziny, a ponieważ mieliśmy na ten dzień napięty harmonogram (dojazd lądem przez dwa bigi do Trapani - ok 120 km i powrót ostatnim pociągiem do Cefalu - już za Palermo - żeby nie dublować trasy tam i z powrotem), więc na dzień dobry byliśmy zagrożeni.
Rada w radę ustaliliśmy, że w tej sytuacji jedziemy na pierwszego biga (tuż nad Palermo), zjeżdżamy i wsiadamy w pociąg do Trapani. Tam zdobywamy drugi big i wracamy znów pociągiem. Przy czym na zdobycie drugiego biga (ok 28 km i 700m metrów przewyższenia) i powrót na dworzec mamy 1,5 godziny. Ciasno...
Monte Pellegrino poszedł gładko, raz tylko lekko zbłądziliśmy, bo okazało się, że GPSies puścił trasę szlakiem pieszym (!). Fotki na górze, po drodze zachwycanie się wiosną i zjazd do Capaci.
Kurwa forfiter! ;)
A tu niespodzianka: na zjeździe zamknięta droga. Przerzucamy więc rowery przez płot i ostrożnie zjeżdżamy dalej. Okazało się, że raptem kilka skał leży na drodze, więc pikuś. Na dole nawet dało się przenieść rowery przez barierę bez zdejmowania bagażu. Do Capaci już gładko.
Do pociągu mamy godzinę, więc robimy pierwsze, nieśmiałe zakupy, a konkretnie mandarynki do pociągu. Oczywiście uliczny sprzedawca od razu próbował nas naciąć, wrzucając do torby dużo więcej mandarynek niż chcieliśmy, a potem oszukując przy wydawaniu reszty. Tym razem się nie daliśmy :P
Automat do sprzedaży biletów był zniszczony, więc założyliśmy, ze bilety w tej samej cenie kupimy u konduktora. Niestety okazało się potem, że nam naliczył po 5 EUR za wystawienie biletu w pociągu. Południowe Włochy - kraj oszustów...?
Jazda dłużyła sie strasznie, prawie 3 godziny spędziliśmy, oglądając przez szybę piękne sycylijskie krajobrazy i czytając zabrane z Polski gazety.
Piękne widoczki z okna pociągu
Wreszcie jest Trapani. Wypadamy z pociągu jak burza i pędzimy na Erice. Po płaskim zasuwamy pod 30 km/h pod silny wiatr. Na górę jak na skrzydłach, mimo ze nie było gdzie zostawić bagażu. Momentami już nam oczy z orbit wychodzą z wysiłku, ale wciąż mamy szansę zdążyć. Wreszcie jest miasteczko na szczycie: piękne, średniowieczne, grubo brukowane z mnóstwem krętych uliczek. Nie cholery nie wiadomo, którędy na samą gorę, a górę zdobyć trzeba! Jakoś trafiamy, ale potem błądzimy na zjeździe przez miasteczko. Chyba z kwadrans nam na tym wszystkim zszedł... Gdy wyjeżdżamy na szosę i ruszamy w dół, już wiemy, że zdążyć będzie baaardzo ciężko...
Zjazd na maksa, ale bez ryzykowania zdrowiem. Po prostu jedziemy najszybciej, jak to bezpiecznie możliwe. W końcówce przed dworcem przepychamy się wśród aut, ale to nasza codzienność, więc nie problem :)
Wreszcie wpadamy na dworzec PUNKT o godzinie odjazdu pociągu! Gdzie ten pociąg?! Odjechał minutę temu... Shit!
Po chwili narzekań dowiadujemy się, że będzie jeszcze następny, ale już tylko do Palermo i nie uda nam się ominąć potencjalnie nudnego odcinka do Cefalu. No trudno, dobre i to. Czekamy dwie godziny, w tym czasie wreszcie naprawiam błotniki (wcześniej albo nie było benzyny, albo czasu, abo warunków, żeby rozpalić otwarty ogień na promie czy w pociągu) i coś jemy. Potem telepiemy się znów 3 godziny i o 21 jesteśmy w Palermo. Teraz już tylko wyjechać za miasto i znaleźć miejscówkę do spania. Znajdujemy opuszczony mały kemping w Ficarazzi i nawet nie musimy rozbijać namiotu, bo jest niezrujnowany i otwarty budyneczek. Rozwalamy się na podłodze, a rzeczy na blatach kuchennych szafek i spać.
A pociągów będziemy mieli na długo dosyć...
PS. Z perspektywy oceniam, ze popełniliśmy błąd, decydując się na pociąg Palermo-Trapani. Trzeba było jechać rowerem. Mi elismy podobne szanse zdążyć, jak pociągiem (na który trzeba było czekać, a potem jechał okrężną drogą) i pewnie tez byśmy nie zdążyli i wracali tym samym pociągiem, którym wracaliśmy, ale bez tego super wariackiego pośpiechu na biga. Może też parę zdjęć by się udało cyknąć z Erice, bo pięknie tam było, a tak, to mamy tylko wspomnienia - przede wszystkim pośpiechu...
No ale cóż, można powiedzieć, że nauczyliśmy się na tym błędzie, o czym będę pisał przy okazji jednego z następnych dni :)
- DST 74.29km
- Czas 04:02
- VAVG 18.42km/h
- VMAX 62.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1343m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!