Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 9
No i się wywiało. Już wczoraj pod wieczór wiatr ustal, a rano też spokojnie. Wyjazd tuż przed 9 i migiem 15 km do Borja, gdzie zakupy w Dia (wszystko się pokończyło ;-) i o 10 dalej w trasę.
Na kempingu jestem o 20:20. Wreszcie nie umieram na podjazdach, tylko jadę w miarę jak biały człowiek! :-) No, ale i tak jestem ostro zmęczony tym dniem. Długi był!
Już raczej gorąco, pod 30 stopni i full lampa.
Do Gallur, gdzie przekraczam Wielką Rzekę Ebro raczej lekko w dół i z wiatrem (pojawił się, ale słaby), a stamtąd lekko pod górę a wiatr boczny i tak aż do Ejea (eh yeah!) de los Caballeros (serio, tak się nazywa miasteczko!).
Tu szybko dokupuje w Mercadonie kiełbasę, którą bardzo lubię, a której nie ma nigdzie indziej i lecę dalej.
Do Gallur, gdzie przekraczam Wielką Rzekę Ebro raczej lekko w dół i z wiatrem (pojawił się, ale słaby), a stamtąd lekko pod górę a wiatr boczny i tak aż do Ejea (eh yeah!) de los Caballeros (serio, tak się nazywa miasteczko!).
Tu szybko dokupuje w Mercadonie kiełbasę, którą bardzo lubię, a której nie ma nigdzie indziej i lecę dalej.
Tu już raczej z wiatrem, ale nadal kompletne pustkowie (od Gallur w zasadzie nie ma nic poza makią, polami i okazjonalną elektrownią słoneczną), szeroka szosa i zero cienia.
Na liczniku 38 stopni, to już zacnie. W związku z tym postój robię na środku ronda, bo rosną tam dwa smętne cyprysy ;-)
Na liczniku 38 stopni, to już zacnie. W związku z tym postój robię na środku ronda, bo rosną tam dwa smętne cyprysy ;-)
Potem dwie niewielkie hopki, ale już robi się ładniej, trochę urozmaicony teren, w tym mnóstwo sandrów.
Na kemping w Ayerbe docieram o 18, a pożyczając krzesło ze sterty spotykam krokodyla. At least 10 inches szwagier! ;-)
Namiot, zrzucam sakwy i o 19 ruszam na biga Castillo de Loarre. Na szczęście jest raczej krótki, poniżej 500m. Z góry piękny widok na olbrzymi obszar pełen sadów migdałowych.
Namiot, zrzucam sakwy i o 19 ruszam na biga Castillo de Loarre. Na szczęście jest raczej krótki, poniżej 500m. Z góry piękny widok na olbrzymi obszar pełen sadów migdałowych.
Na kempingu jestem o 20:20. Wreszcie nie umieram na podjazdach, tylko jadę w miarę jak biały człowiek! :-) No, ale i tak jestem ostro zmęczony tym dniem. Długi był!
- DST 146.16km
- Teren 0.60km
- Czas 06:28
- VAVG 22.60km/h
- VMAX 60.10km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 1311m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024
Wietrzny odpoczynek (dz. 8)
Wieje jak gupie NNW, więc zamiast się z tym siłować, to restuję :-P
Tylko kilka kółek wokół namiotu z okazji regulacji przerzutki.
Tylko kilka kółek wokół namiotu z okazji regulacji przerzutki.
- DST 0.20km
- Teren 0.20km
- Czas 00:03
- VAVG 4.00km/h
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 7
No, solidny dzień dziś był! Ale po kolei. Wstałem o 6:30, jeszcze ciemno i ciuchy mokre. Nie było szans, żeby wyschły w tym lesie. Zakładam więc mokre spodenki, niech wyschną, zanim ruszę, bo podczas jazdy w mokrych otarcia gwarantowane. 15 stopni, ale jakoś nie marznę.
O 9 jestem pod kempingowym sklepikiem (właśnie otworzyli), kupuję chleb, który potem okazuje się pyszny (pierwszy raz w Hiszpanii!) i ruszam.
Słońce wychodzi, ale i chmury są, a przed Sorią zrywa się wiatr. NNE więc coraz bardziej przeszkadza. W Sorii zakupy w Mercadonie (dawno nie było plus jutro święto) i lancz. Przebijam się deptakiem przez centrum. Nawet ładne miasteczko, ale żaden ten.
A za miastem wieje już solidnie i niemal w pysk. A zostało mi 100km! Przynajmniej nie ma upału (chmury i 28 stopni), ale i tak robi się rzeźnia.
Jadę sobie główną szosą, z tirami, a każdy z naprzeciwka mną lekko miota. Styl czeski z inklinacją ku górze, więc jadę tak 11-12 kmh, kurwa! No ciężko bardzo. Po 20 km szybki zjazd i w 2-3 km oddaję te mozolnie nastukane 150m energii potencjalnej. I dalej pod wiatr.
W wiosce Aldealpozo robię postój pod wiejskim Ayuntamento (ratusz), ale tam też tylko hula wiatr...
Potem kolejne ok 20 km tej rzeźni i wreszcie zjeżdżam z głównej i robi się czesko w dół. Widać też już biga Moncayo, cały w chmurach! :-/
No, ale jednak po zjechaniu z głównej robi się lepiej. Trochę osloniety teren i tiry nie miotają rowerem. Zjazd bardzo czeski, a po 10 km robi się pod górę. Jest godz 17, a mi zostało 50km, w tym big... Spradzam opcje dzika, ale nic nie znajduje. Znajduję za to hotel za 42 eur, 3 km w bok od trasy, ale aż 200m w dół. No niechętnie! Więc decyduję, że cisnę i zobaczymy. Jak zacznie padać, to hotel przed bigiem lub po (big to skok w bok), a jak nie, to albo dzik jak się trafi, albo dociągnę na kemping jak planowałem.
Podjazd dość równy, łagodny i w lesie, więc nie wieje. Dość szybko (17:40) jestem na rozdrożu pod bigiem. A tam miejsce dzikowe-miodzio! Jest woda, dżizasy, w lesie więc nie wieje... Tylko jest też zakaz biwakowania i sporo ludzi się kręci. No nic, póki co nie pada, więc sakwy w krzaki i na biga.
Jedzie się dobrze! Podjazd 3-5%, więc długi (12km), ale tnę ostro, jakbym niemal formę złapał! :O
W połowie krótki postój na ciastka (chciało mnie odciąć!). Krótki bo zimno, 13 stopni!
Druga połowa to już szuter, ale elegancki, bez kamieni i tylko z okazjonalna tarką. Potem nim zjeżdżałem 37-40 kmh! :-)
Na górze jestem ok 19:05, szybko poszło! :-) Jest monasterio, ale zamknięte. I są chmury tuż nade mną. I 11 stopni. Kilka fotek, ubiórka i zjazd.
Przy sakwach o 19:40. Decyduję, że jednak kemping (nie uśmiecha mi się zimny prysznic przy tej temperaturze powietrza plus naprawdę ktoś może się przyczepić tutaj!), o ile istnieje i jest czynny. Dzwonię bez skutku, ale strona internetowa wygląda na aktualną, więc piszę krótkiego maila, że będę za pół godziny (ma być 14 km ciągle w dół), bo rzekomo o 20 zamykają recepcję (jest 19:50) i jadę.
Zjazd trochę czeski, ale bez dramatu, założone pół godziny przekraczam o kilka minut. Jest kemping! Czynny, fajny i tani (11 eur). Super! :-)
Z wszystkimi sprawami obozowymi (rozbijanie, ścielenie, mycie, pranie, wieszanie) schodzi mi do 22, potem dopiero kolacja i odrobinę chilloutu. Te słowa kończę pisać i 23:57. Spaaać! :-)
Ps. Cały wieczór wieje jak gupie i jutro też ma tak wiać :-/
Pps. Dobrze, że dociągnąłem na ten kemping. Jest naprawdę spoko (odrobinę meliniasty, tak jak lubię!), ma świetny prysznic z dobrym ciśnieniem, tani, i nawet dostałem stół i krzesło! :-)
A w nocy i rano nadal wieje jak poebane, z tego samego kierunku. Jako że następny dzień ma kierunek i profil niemal identyczny jak dzis, to późnym wieczorem decyduję zostać na rest. Nie będę się kopać z koniem. Niech się wywieje, a ja sobie odpocznę :-P
O 9 jestem pod kempingowym sklepikiem (właśnie otworzyli), kupuję chleb, który potem okazuje się pyszny (pierwszy raz w Hiszpanii!) i ruszam.
Słońce wychodzi, ale i chmury są, a przed Sorią zrywa się wiatr. NNE więc coraz bardziej przeszkadza. W Sorii zakupy w Mercadonie (dawno nie było plus jutro święto) i lancz. Przebijam się deptakiem przez centrum. Nawet ładne miasteczko, ale żaden ten.
A za miastem wieje już solidnie i niemal w pysk. A zostało mi 100km! Przynajmniej nie ma upału (chmury i 28 stopni), ale i tak robi się rzeźnia.
Jadę sobie główną szosą, z tirami, a każdy z naprzeciwka mną lekko miota. Styl czeski z inklinacją ku górze, więc jadę tak 11-12 kmh, kurwa! No ciężko bardzo. Po 20 km szybki zjazd i w 2-3 km oddaję te mozolnie nastukane 150m energii potencjalnej. I dalej pod wiatr.
W wiosce Aldealpozo robię postój pod wiejskim Ayuntamento (ratusz), ale tam też tylko hula wiatr...
Potem kolejne ok 20 km tej rzeźni i wreszcie zjeżdżam z głównej i robi się czesko w dół. Widać też już biga Moncayo, cały w chmurach! :-/
No, ale jednak po zjechaniu z głównej robi się lepiej. Trochę osloniety teren i tiry nie miotają rowerem. Zjazd bardzo czeski, a po 10 km robi się pod górę. Jest godz 17, a mi zostało 50km, w tym big... Spradzam opcje dzika, ale nic nie znajduje. Znajduję za to hotel za 42 eur, 3 km w bok od trasy, ale aż 200m w dół. No niechętnie! Więc decyduję, że cisnę i zobaczymy. Jak zacznie padać, to hotel przed bigiem lub po (big to skok w bok), a jak nie, to albo dzik jak się trafi, albo dociągnę na kemping jak planowałem.
Podjazd dość równy, łagodny i w lesie, więc nie wieje. Dość szybko (17:40) jestem na rozdrożu pod bigiem. A tam miejsce dzikowe-miodzio! Jest woda, dżizasy, w lesie więc nie wieje... Tylko jest też zakaz biwakowania i sporo ludzi się kręci. No nic, póki co nie pada, więc sakwy w krzaki i na biga.
Jedzie się dobrze! Podjazd 3-5%, więc długi (12km), ale tnę ostro, jakbym niemal formę złapał! :O
W połowie krótki postój na ciastka (chciało mnie odciąć!). Krótki bo zimno, 13 stopni!
Druga połowa to już szuter, ale elegancki, bez kamieni i tylko z okazjonalna tarką. Potem nim zjeżdżałem 37-40 kmh! :-)
Na górze jestem ok 19:05, szybko poszło! :-) Jest monasterio, ale zamknięte. I są chmury tuż nade mną. I 11 stopni. Kilka fotek, ubiórka i zjazd.
Przy sakwach o 19:40. Decyduję, że jednak kemping (nie uśmiecha mi się zimny prysznic przy tej temperaturze powietrza plus naprawdę ktoś może się przyczepić tutaj!), o ile istnieje i jest czynny. Dzwonię bez skutku, ale strona internetowa wygląda na aktualną, więc piszę krótkiego maila, że będę za pół godziny (ma być 14 km ciągle w dół), bo rzekomo o 20 zamykają recepcję (jest 19:50) i jadę.
Zjazd trochę czeski, ale bez dramatu, założone pół godziny przekraczam o kilka minut. Jest kemping! Czynny, fajny i tani (11 eur). Super! :-)
Z wszystkimi sprawami obozowymi (rozbijanie, ścielenie, mycie, pranie, wieszanie) schodzi mi do 22, potem dopiero kolacja i odrobinę chilloutu. Te słowa kończę pisać i 23:57. Spaaać! :-)
Ps. Cały wieczór wieje jak gupie i jutro też ma tak wiać :-/
Pps. Dobrze, że dociągnąłem na ten kemping. Jest naprawdę spoko (odrobinę meliniasty, tak jak lubię!), ma świetny prysznic z dobrym ciśnieniem, tani, i nawet dostałem stół i krzesło! :-)
A w nocy i rano nadal wieje jak poebane, z tego samego kierunku. Jako że następny dzień ma kierunek i profil niemal identyczny jak dzis, to późnym wieczorem decyduję zostać na rest. Nie będę się kopać z koniem. Niech się wywieje, a ja sobie odpocznę :-P
- DST 141.51km
- Teren 11.60km
- Czas 07:27
- VAVG 18.99km/h
- VMAX 60.10km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 1752m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 6
O 4 w nocy znów budzi mnie deszcz i zastanawiam się, czy rano w ogóle da się ruszyć. Ale jak budzik dzwoni o 6:30, to nie pada. Ciemno jeszcze, więc nie wiadomo co z chmurami, ale wstaję. Po raz pierwszy na tej wyprawie WYSPANY! :-)
Po wschodzie okazuje się, że pogoda się raczej klaruje, więc jest ok. Start o 8:45 bez śniadania, bo bardziej męczy mnie głód internetu :-P I na przełączce 60m wyżej zasięg jest, więc odbieram pogróżki, wpisuję kilometry z wczoraj, jem śniadanie na kamieniu (dżizas na miejscówce i tak był fchuj mokry) i o 10 ruszam dalej.
Krótki zjazd po kiepskiej nawierzchni, a potem zaczyna się big. Nachylenia typu 6-9%, a ja jadę... normalnie! Ze zdrową prędkością (też 6-9) i bez poczucia, że zaraz padnę. Po prostu jadę! Kichuj?
Na 1700 zrzucam sakwy i ostatnie 160m na lekko. Jak w masełko! (big z rana...?). Na górze jeziorko i szerokie widoki, ładnie.
Potem po sakwy i dalej telepiący zjazd do miasteczka, gdzie miałem wczoraj spać. No nie dojechałbym wczoraj, nichu ja!
Potem po sakwy i dalej telepiący zjazd do miasteczka, gdzie miałem wczoraj spać. No nie dojechałbym wczoraj, nichu ja!
Kupuję chleb, a dalej już czeska jazda główną. Pod biga ok 30 km. Jedzie się dobrze, lekki wiatr z tylnego boku, nie bardzo gorąco (max 34, w cieniu 26). Do Vinuesa docieram w dobrym stanie, zrzucam sakwy dość niefrasobliwie za dużym drzewem koło dżizasow na obrzeżach i heja na biga! Tylko 600m, ale aż 16 km. Daleko!
Ale znowu wchodzi dobrze! Ostatnie 400m (5,8 km) jadę ciągiem w 50 minut. Żaden szał, ale wczoraj to były dwie godziny! Kichuj?
Już widzę, że mogę zdązyć dziś do Sorii na pierwotnie planowany nocleg. No to w pedał i na dół! Zjazd zaskakująco szybki i o 17:30 jestem przy sakwach. Chmurzy się, a po chwili i grzmi w oddali. W tej sytuacji odpuszczam Sorię (to jeszcze 37 km i dwie solidne hopy) i jadę 3,5 km na tutejszy kemping, lekko w bok od trasy. Po chwili już kropi!
W recepcji załatwiam sprawy szybko i w początkach ulewy ląduje pod daszkiem umywalni. Tu już na spokojnie mycie, pranie ciuchów z dwóch dni, a po deszczu suszenie (dżizas pod dachem! Można?!) i rozbijanie namiotu. Co prawda kapie z drzew, ale jest ok. I nie ma tu żadnych durnych piazzoli, każdy się rozbija, gdzie chce, można?!
Z tego wszystkiego nie kupiłem kolacji (zresztą nie bardzo było gdzie), ale jest tu też bar, więc po ogarnięciu wszystkiego idę na pyszne frytki z sosem serowym i skrawkami wieprzowiny. 9,50, więc w sumie normalna cena za solidny i smaczny posiłek :-)
A brakujący dystans powinienem bez problemu nadrobić jutro, bo na tych dodatkowych 37 km nie ma biga (a dzisiaj był). No chyba że moja dzisiejsza "forma" to jakiś błąd w matrixie i jutro znów będę zdychał :-D
- DST 96.88km
- Teren 1.70km
- Czas 05:26
- VAVG 17.83km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 1720m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 5
Start tuż przed 9. Chciałem być o 9 pod sklepem, ale nie wyszło, bo rano nie było wody w kranie (Tusku?!) i musiałem kombinować, skąd ją wytrzasnąć, a potem myć się z butelki. Więc pod Dia jestem 9:15. Zakupy szybkie, bo tylko kilka rzeczy. Dziś odludzie, więc to jedyna okazja.
Z Santo Domingo ruszam jakoś ok 9:40. Już solidnie praży, ale dzisiaj ma jednak być chłodniej. Zobaczymy. Pierwsze kilkanaście kilometrów bardzo łagodnie pod górę. Potem robię drugie śniadanie i biorę wodę w klimatycznej kamiennej wiosce.
Dalej już trochę konkretniej pod górę, ale za to sporo cienia jeszcze. Idzie nieźle. Aż się zaczyna podjazd 8-12%. Wtedy zdecydowanie wymiękam. Nie jest bardzo gorąco (28 w cieniu, 36 w słońcu), ale fatalnie mi się jedzie. Następne 400m podjeżdżam dwie godziny! Jakiś horror! Do szczytu jeszcze 200, a i tak na tym odcinku robię jeszcze jeden postój. No żenuła!!
Droga na biga
W głowie rozważam scenariusze: za bigiem jest 13 km szutru (graniówka i zjazd), potem niewielka hopa, miasteczko Huerta de Arriba, a stamtąd kolejny big, zjazd i dopiero kemping. No nie mam szans skończyć dzisiejszego etapu! Na pierwszym bigu jestem o godz. 15! Oczywiście zero cienia, bo to grań na blisko 2000m. Sprawdzam bookingi w miasteczku Huerta (zasięg słaby, ale jest) i oczywiście nie ma nic. Dobra, będzie dzik. Nawet znajduję na mapie miejscówkę wyglądającą obiecująco (woda, dżizasy) 6 km i 150-200m powyżej miasteczka. Dobra nasza!
W głowie rozważam scenariusze: za bigiem jest 13 km szutru (graniówka i zjazd), potem niewielka hopa, miasteczko Huerta de Arriba, a stamtąd kolejny big, zjazd i dopiero kemping. No nie mam szans skończyć dzisiejszego etapu! Na pierwszym bigu jestem o godz. 15! Oczywiście zero cienia, bo to grań na blisko 2000m. Sprawdzam bookingi w miasteczku Huerta (zasięg słaby, ale jest) i oczywiście nie ma nic. Dobra, będzie dzik. Nawet znajduję na mapie miejscówkę wyglądającą obiecująco (woda, dżizasy) 6 km i 150-200m powyżej miasteczka. Dobra nasza!
To jadę. Szuter męczy i brudzi, ale jak się skupiam na szutrze, to tak bardzo mnie nie drażni, jak wolno jadę pod górę. Potem zjazd oczywiście mocno telepie, bo szuter kamienisty, ale wchodzi bez przygód.
Na dole (wraca asfalt) budują drogę, ale na szczęście tylko przecinam plac budowy. Teraz 80m hopa. STRASZNIE ciężko idzie. Ledwo jadę. Zjazd do Huerty, gdzie biorę na wszelki wypadek wodę do picia z baru. Powinna być na miejscu, nie chce mi się wozić pod górę 6 litrów, ale kto to wie... W najgorszym razie się nie umyję, ale pić muszę.
Z Huerty łagodnie pod górę i po niecałej godzinie (!) docieram na miejscówkę. Jest super, wszystko jak w katalogu, a nawet lepiej, bo jest domek oznaczony jako "shelter" i otwarty (ale niezbyt czysto w środku, choć o dziwo nie naśmiecone ani nie nasrane).
Jest tylko jedno ale: nie ma zasięgu. Jakaś sieć się pojawia czasami, ale nawet sms nie przechodzi!
Jest tylko jedno ale: nie ma zasięgu. Jakaś sieć się pojawia czasami, ale nawet sms nie przechodzi!
Waham się, czy nie pojechać jeszcze 60m wyżej na przełączkę, tam może być zasięg. Ale na pewno nie ma tam dżizasów (tu są trzy!), ani wody (tu piękne źródełko). Po chwili w oddali zaczyna grzmieć, więc problem się rozwiązuje, zostaję. I obym zdążył się ogarnąć!
Obóz, mycie z wora, chowanie rzeczy i z pierwszymi kroplami deszczu jestem w namiocie :-) Jest 19:30 i stwierdzam, że miałem fart :-) A potem leje non stop do godz. 22, więc pierwszy raz w życiu gotuję na maszynce benzynowej w przedsionku. Ostrożnie i z duszą na ramieniu, ale udaje się. Namiot nie tylko wodo- ale i ognioodporny! :-D
Po 22 krótka przerwa w deszczu, więc siku, zęby i spać! Cisza (nie to co na każdym kempingu tutaj), spokój, więc może wreszcie się wyśpię... I faktycznie, dość szybko zasypiam :-)
- DST 76.52km
- Teren 13.55km
- Czas 06:21
- VAVG 12.05km/h
- VMAX 47.54km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 1738m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 3
Jestem wykończony. Rozwalił mnie brak formy albo upał, a najpewniej jedno i drugie. Jutro rest i treść wpisu.
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.
I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia.
Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D).
Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.
Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)
Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)
Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować!
Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.
Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni!
Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców!
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.
I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia.
Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D).
Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.
Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)
Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)
Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować!
Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.
Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni!
Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców!
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
- DST 116.94km
- Czas 06:56
- VAVG 16.87km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 40.0°C
- Podjazdy 1751m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 2
Ależ się dzisiaj zniszczyłem! Niby nic, a wykończony jestem. Forma denna :-(
Plan zrealizowany, ale na kemping dotarłem niemal o 22. Po części dlatego, że straciłem prawie godzinę na zakupy w Mirandzie rano. Musiałem kupić sporo, bo teraz 2 dni bez sklepu, a jeszcze przeorganizować bagaż w związku z tym. Poza tym straszny upał. Na podjazdach w słońcu (innych nie było!) licznik pokazywał do 46!
Trasa wszelako bez historii. Dwa bigi, z czego drugi na lekko, poluzowana linka hamulca na zjeździe (zdołałem wyhamować i naprawiłem bez problemu) i kilka ładnych widoczków.
W Rioja hotelarze pozazdrościli temu Bilbału Guggenheima! :-D
A, no i dotarłem do słynnej prowincji La Rioja. Faktycznie, wszędzie winnice!
A na drugim bigu magiczny zachód słońca...
Ps. Zapomniałem przestawić rower w liczniku (ustawiony na szosówkę). Wszystkie dystanse do tego miejsca do przeliczenia. PPS. Przeliczone
Plan zrealizowany, ale na kemping dotarłem niemal o 22. Po części dlatego, że straciłem prawie godzinę na zakupy w Mirandzie rano. Musiałem kupić sporo, bo teraz 2 dni bez sklepu, a jeszcze przeorganizować bagaż w związku z tym. Poza tym straszny upał. Na podjazdach w słońcu (innych nie było!) licznik pokazywał do 46!
Trasa wszelako bez historii. Dwa bigi, z czego drugi na lekko, poluzowana linka hamulca na zjeździe (zdołałem wyhamować i naprawiłem bez problemu) i kilka ładnych widoczków.
W Rioja hotelarze pozazdrościli temu Bilbału Guggenheima! :-D
A, no i dotarłem do słynnej prowincji La Rioja. Faktycznie, wszędzie winnice!
A na drugim bigu magiczny zachód słońca...
Ps. Zapomniałem przestawić rower w liczniku (ustawiony na szosówkę). Wszystkie dystanse do tego miejsca do przeliczenia. PPS. Przeliczone
- DST 117.77km
- Teren 0.50km
- Czas 06:56
- VAVG 16.99km/h
- VMAX 60.50km/h
- Temperatura 36.0°C
- Podjazdy 2112m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 1
Dzień miał być na lajcie, żeby się powoli wkręcić w wyprawę*. I udało się, był! Pochmurnie, 22-26 stopni aż do biga, a dopiero na dole za bigiem doszło do 36 :P
Solidne czechy cały dzień, a big trzymał 7-10% na 600m podjazdu. Bez dramatu na początek, chociaż wolno jechałem. Forma denna, póki co.
Stopy lekko pobolewają, ale na razie nie ma powodów do paniki. Zobaczymy, jak będzie dalej.
Okolica raczej industrialna lub nudna krajówka wśród wzgórz, nic ciekawego, a na bigu chmura, więc widoki widziałem, że były, ale nawet nie było sensu fotografować. No okej, parę zdjęć zrobiłem :p
Big nim zaczął się podjazd
Na bigu w chmurze (jak polskie śmieci ;-)
Big z drugiej strony. Najwyraźniej ta grań zatrzymuje chmury idące od oceanu. Zresztą to już Rioja!
A na kempingu Angosto małe Murzyniątka myją wszystkim rowery! ;-)
Kemping zbyt industrialny jak dla mnie (bar, restauracja, koncert polek i marszów! dwa baseny, kilka boisk), ale ma wszystko co trza, a do koncertu mam na szczęście wystarczająco daleko :-P Ale cena bardzo zacna, niestety, 25 eur! :O
*No dobra, tak wyszło, bo to był jedyny nocleg w szerokiej okolicy :P
Solidne czechy cały dzień, a big trzymał 7-10% na 600m podjazdu. Bez dramatu na początek, chociaż wolno jechałem. Forma denna, póki co.
Stopy lekko pobolewają, ale na razie nie ma powodów do paniki. Zobaczymy, jak będzie dalej.
Okolica raczej industrialna lub nudna krajówka wśród wzgórz, nic ciekawego, a na bigu chmura, więc widoki widziałem, że były, ale nawet nie było sensu fotografować. No okej, parę zdjęć zrobiłem :p
Big nim zaczął się podjazd
Na bigu w chmurze (jak polskie śmieci ;-)
Big z drugiej strony. Najwyraźniej ta grań zatrzymuje chmury idące od oceanu. Zresztą to już Rioja!
A na kempingu Angosto małe Murzyniątka myją wszystkim rowery! ;-)
Kemping zbyt industrialny jak dla mnie (bar, restauracja, koncert polek i marszów! dwa baseny, kilka boisk), ale ma wszystko co trza, a do koncertu mam na szczęście wystarczająco daleko :-P Ale cena bardzo zacna, niestety, 25 eur! :O
*No dobra, tak wyszło, bo to był jedyny nocleg w szerokiej okolicy :P
- DST 72.94km
- Czas 04:42
- VAVG 15.52km/h
- VMAX 70.20km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1454m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 0
Na lotnisko w Wiedniu, z lotniska w Bilbao na kwaterę i potem małe zwiedzanko mostu, którego w zeszłym roku nie dałem rady odwiedzić, bo był poza zasięgiem przy braku roweru.
Most gondolowy fajny, ale najfajniesze to, że dziś wszystko poszło w miarę gładko. A byłem pełen obaw!
Ale okazuje się, że klatwa Bilbao chyba jednak nie istnieje, rok temu to tylko jakiś błąd w matrixie był. Oby!
Zwłaszcza, że w Bilbao bizikle tak!
Most gondolowy fajny, ale najfajniesze to, że dziś wszystko poszło w miarę gładko. A byłem pełen obaw!
Ale okazuje się, że klatwa Bilbao chyba jednak nie istnieje, rok temu to tylko jakiś błąd w matrixie był. Oby!
Zwłaszcza, że w Bilbao bizikle tak!
- DST 54.08km
- Czas 02:44
- VAVG 19.79km/h
- VMAX 52.75km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 303m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście Wiedeń
- DST 13.21km
- Czas 00:47
- VAVG 16.86km/h
- VMAX 32.00km/h
- Podjazdy 87m
- Sprzęt Batavus
- Aktywność Jazda na rowerze