Cube, honor, ojczyzna vol. 2
Coś mi strzeliło do głowy i wziąłem udział w nieoficjalnym Maratonie Cyklomaniaka.
Pogoda świetna, choć nielicho wiało z NE. Towarzystwo też świetne, ale o tym za chwilę :)
Wyjechałem z domu trochę późno i na miejsce zdążyłem na ostatnią chwilę, peleton (na oko ok. 50-60 osób) właśnie ruszał. Start z Arturówka dość spokojny i stawka trzyma się razem. Ponieważ kiepsko znam trasę, więc wypatruję w stawce znajomych, o których wiem, że na pewno trafią. Przy okazji powoli przesuwam się ku przodowi. Wreszcie siadłem na koło upatrzonemu "przewodnikowi" (poznałem go tydzień temu na objeździe trasy, chyba ma na imię Grzesiek). Dojeżdżamy do kapliczek na Wycieczkowej, skręcamy w Okólną i zaraz za płotem szpitala w lewo, w drogę leśną. Ktoś z czoła (w tym momencie już i jeszcze w zasięgu wzroku i słuchu) krzyczy "ogień!" i poszliśmy na ostro.
Duża grupa i wąska leśna droga więc jedziemy ostrożnie - mało kto próbuje wyprzedzać. Za chwilę robi się dość mocno pod górę - 5-6%. Grupa mi nieco odjeżdża, a mój przewodnik zaczyna przesuwać się do przodu. Oho, myślę sobie, chyba za mocnego wybrałem! Zjazd dość łagodny i długi, i już jesteśmy nad oparzeliskiem w Lesie Łagiewnickim. Teraz ostro pod górę - do 10%. Czoło grupy już znika za zakrętem, w tym mój przewodnik, ale część ludzisków, którzy są przede mną na pewno ich widzi, a tę część z kolei widzę ja, więc jest dobrze. Za mną oczywiście też tłok.
Teraz wąwozy - naprawdę ostra jazda. Parę osób nie daje rady stromiźnie, koła buksują. Moje też. Podprowadzam z 5 metrów i na siodełko. Trzymam się ostatniej widocznej osoby, ale jest ona sporo przede mną. Wypadamy z lasu i zaczyna wiać w pysk. Powoli dochodzę poprzednika oraz jadącego ze 20 metrów przed nim mojego przewodnika. Teraz już mi nie umkną! ;)
Krótko asfaltem i zaraz w polną drogę w prawo, pod górę. Trzymam się. Piach. Buksuję, odpadam. Podjazd, trzymam się na odległość wzroku. Na szczycie znów ich dochodzę, jadą równo - Grzesiek i ktoś z kimś wyraźnie się trzyma. Siedzę im na kole ze stratą ok. 5 metrów. Powoli łapię oddech - będzie dobrze.
Przelatujemy pod Strykowską. Teraz krótko asfaltem i zaraz znów w polną drogę. Lekki podjazd i dość szybki zjazd drogą z bardzo głębokimi koleinami. Dla bezpieczeństwa zostaję nieco z tyłu. Po chwili okazuje się, że miałem rację - kolega Grześka leży. Wymijam go i dopędzam mojego przewodnika. Patrzę i... to nie on! Ktoś bardzo podobnie ubrany, ale to NIE on!! Shit!
Nie szkodzi, tę część trasy znam nieźle. Teraz asfaltowy podjazd 7%, potem w lewo po kostce i wkrótce w las. Ogień! Muszę dopędzić kogoś, kto zna trasę, a Ci, których złapałem, są jednak ciut zbyt wolni. Na końcu kostki dopadam Grześka, tym razem prawdziwego. Też jedzie z kolegą, który właśnie... opuszcza trasę. Rezygnuje. Pytam Grześka, czy mnie przewiezie, bo nie znam trasy. Nie ma nic przeciwko poza tym, że nie jest pewien, czy przejedzie całość, bo trochę mu się nie chce. No, ale póki co jedziemy.
W Rezerwacie Struga Dobieszkowaska Grzesiek wybiera wariant trudniejszy przez wąwóz, a ja szybszy naokoło i już jadę przed nim. Trochę niepewnie się z tym czuję, więc znów go puszczam na przód. Przy wyjeździe z lasu ktoś nas dogania. Pamiętając o wahaniach mojego przewodnika pytam tego kogoś, czy zna trasę. Mówi, że trochę i ma mapę. Jedziemy więc teraz we trójkę, ja na końcu.
W Lesie Janinowskim ten "nowy" trochę odskakuje Grześkowi. Dla mnie w sumie jazda tez ciut zbyt wolna, ale po pierwsze nie chcę pokiełbasić trasy, po drugie nie mam jak wyprzedzić. Wreszcie Grzesiek mówi "Jak chcesz, to go goń, ja mu nie dotrzymam koła. On jest orientalista, więc na pewno się nie zgubicie". Myślę sobie, że "orientalista" nie na wiele się zda, skoro jedziemy teraz na południe, a potem na zachód ;) ale żegnam się z Grześkiem i pędzę za "nowym".
Z wielkim trudem dopadam go w połowie Lasu Janinowskiego. Na podjazdach jedziemy w miarę równo, a na zjazdach ja jestem ciut szybszy - on jedzie na crossie, ja na fullu, więc nie dziwota. Równocześnie doganiamy jakąś inną dwójkę. Chwila przymiarek i wyprzedzamy. W pedał!
Z lasu wypadamy na pole, chłopaki ciut za nami, Grześka już nie widać. Teraz w dół, ogień! Zaczynamy też gadać. Mój nowy "przewodnik" ma na imię Piotrek i jest bratem Mavica, którego trochę znam. On z kolei kojarzy mnie z BS i z forum. No i w to mi graj - zawsze przyjemniej jechać z kimś znajomym :)
Nawigujemy wspólnie, bo tę część trasy pamiętam dość dobrze, a Piotrkowi akurat skończył się zasięg widocznej części mapy. Teraz sporo asfaltu. Grzejemy. "Ogona" jakoś nie widać, ale nigdy nic nie wiadomo ;)
W tej części sporo gawędzimy, Piotrek sporo wie o mnie i o moich wyprawach - jestem mile zaskoczony ;) No, ale trza jechać. Trochę asfaltu, trochę mikstu i znów polna droga pod górę. Zostaję odrobinkę w tyle, ale tuż przed szczytem znów go dochodzę i jedziemy razem. Zjazd, skręt w prawo, asfalt. Zbliżamy się do Byszew i wracamy w zasięg mapy Piotrka. Dobra nasza!
Po przecięciu drogi Brzeziny-Stryków widzimy przed sobą grupkę rowerzystów. Nie wyglądają na ścigantów, bo dochodzimy ich bez trudu. Czyżby skrócili sobie trasę? (potem okazało się, że oni wcale nie brali udziału w maratonie, za wyjątkiem jednej osoby).
Na asfalcie wyprzedzam całą grupkę i pierwszy wpadam w wąską ścieżkę zielonego szlaku. Tuż za mną jakiś gość, który się podłączył z tej grupki, za nim Piotrek. Tę część trasy znam dobrze z Pieszej Setki i z zeszłotygodniowego objazdu trasy, więc jadę równo i bez wątpliwości. Las, dość stromy zjazd, polna droga, podjazd, las, bardzo stromy zjazd z uskokami, polna droga. Cały czas we trójkę. Dobrze.
Teraz Radary. Na początkowym piachu zrzuca mnie z roweru (jednak Schwalbe Hurricane to nie są opony na maratony) i chłopaki mnie wyprzedzają. Piotrek pierwszy i zyskuje przewagę, "nowy" tuż przede mną. Ostro, 8-10% i trzyma. 40 metrów w pionie, trzeba się postarać. Na górze wyprzedzam nowego, a na betonowych płytach wyprzedzam też Piotrka, który wyraźnie cierpi na swoim crossie ;)
Tuż pod szczytem Radarów wpadamy znów w polną drogę. Tym razem przez większość czasu ja prowadzę. Niestety zaczynają się już tereny, które słabiej pamiętam z objazdu trasy i w pewnym momencie nie zauważam skrętu. Chłopaki mnie wołają, ale znów jestem na końcu, a szkoda, bo teraz dość techniczny zjazd i mógłbym pociągnąć.
No, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Za chwilę podjazd, Piotrek odjeżdża, "nowego" wyprzedzam. Na wypłaszczeniu dopadam Piotrka i po chwili znów jedziemy we trójkę. Aż do torów prosto i łatwo. Przy torach, na wąskiej ścieżynce, znów prowadzę grupę. Wypadamy na Strykowską, przecinamy i w polną drogę. Teraz już nie pociągnę, bo tej części trasy nie objechałem. Puszczam więc Piotrka.
Dopadamy do Skrzydlatej, podjeździk na drogę prowadzącą łąką i grzejemy. Kasztelańska, Arturówek, piesi. Dużo pieszych. Jadę drugi, ale w pewnym momencie o mało nie wpadam na dłuuugą smycz łączącą spacerowicza z psem. Hamuję ostro i chłopaki mnie wyprzedzają. Teraz już liczą się sekundy, bo do mety bliziutko i znam drogę. Niestety jadę ostatni i nagle zaczynam czuć, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa! Są jak ołowiane! To chyba z głodu, bo przez cała trasę nic nie zjadłem i chyba właśnie mnie odcina. No trudno, zostały ze 2 km, przecież dojadę!!
Chłopaki z 50 metrów przede mną, a ja ledwo ciągnę. Na szczęście za mną pusto (oprócz spacerowiczów). Wycieczkowa - rozejrzawszy się w biegu, wypadam prosto na ulicę, a chłopaki skręcili najpierw w ścieżkę rowerową. Teraz oni muszą się oglądać na auta, a ja już nie, więc ich dopadam na skręcie w "kaloryfer". Piotrek, "nowy" i ja. Jeden z drugim. Finisz! Na skręcie w bramę baru "Modrzew" nowy łapie poślizg, a ja go wyprzedzam, Wpadam na metę równo z Piotrkiem, on pół koła przede mną. Nawet się z nim nie ścigałem, bo nie wiedziałem dokładnie gdzie jest meta - nie była oznaczona. Nie żałuję jednak straty tego jednego miejsca - w końcu Piotrkowi wiele zawdzięczam - gdyby nie on, to bym błądził, więc fajnie, że to on wjechał pierwszy :)
Patrzymy na "listę metową". Miejsca: 17 i 18, czas: 2:36. Zwycięzca miał 2:07. Jestem mile zaskoczony - przed startem spodziewałem się ok. 3 godzin. Dziękujemy sobie nawzajem w ramach naszej finiszowej trójki - "nowy" ma na imię Michał i też zmieścił się w pierwszej 20. Super! :)
Teraz już spokojnie - żarcie, SIKU!, słodycze, picie. Ulga.
Na mecie spędziłem ok. 1,5 godziny i w tym czasie dojechało jeszcze 11 osób (łącznie 29). Czyli około połowa tych, którzy wystartowali. Nie wiem, czy ktoś jeszcze ukończył, ale nawet jeśli, to z olbrzymią stratą do miejsca 29.
Wielkie dzięki dla wszystkich!! :D
Zwycięzcy:
I sami faceci, w tym "ten piąty" (czwarty się zmył przed dekoracją :P)
Podsumowanie:
Pierwsze stricte rowerowe zawody w moim życiu. Jechało się super i - mimo że chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę - z wyniku też jestem bardzo zadowolony.
Dystans: ok. 57 km (z wrażenia zapomniałem spojrzeć na licznik! :o)
Czas: 2:35 i jakieś sekundy (stoper też zapomniałem od razu zatrzymać ;)
Średnia: 22,06 - jak dla mnie i w terenie to bardzo mocno.
Suma podjazdów: ok. 600 (przed startem zapomniałem sprawdzić, ile nakręciłem z domu, na mecie było... 666 ]:->
PS. Oficjalne wyniki są tutaj
PPS. Normalnie, jakbym maraton MTB ukończył!* ;)
*(c) Wilk
Pogoda świetna, choć nielicho wiało z NE. Towarzystwo też świetne, ale o tym za chwilę :)
Wyjechałem z domu trochę późno i na miejsce zdążyłem na ostatnią chwilę, peleton (na oko ok. 50-60 osób) właśnie ruszał. Start z Arturówka dość spokojny i stawka trzyma się razem. Ponieważ kiepsko znam trasę, więc wypatruję w stawce znajomych, o których wiem, że na pewno trafią. Przy okazji powoli przesuwam się ku przodowi. Wreszcie siadłem na koło upatrzonemu "przewodnikowi" (poznałem go tydzień temu na objeździe trasy, chyba ma na imię Grzesiek). Dojeżdżamy do kapliczek na Wycieczkowej, skręcamy w Okólną i zaraz za płotem szpitala w lewo, w drogę leśną. Ktoś z czoła (w tym momencie już i jeszcze w zasięgu wzroku i słuchu) krzyczy "ogień!" i poszliśmy na ostro.
Duża grupa i wąska leśna droga więc jedziemy ostrożnie - mało kto próbuje wyprzedzać. Za chwilę robi się dość mocno pod górę - 5-6%. Grupa mi nieco odjeżdża, a mój przewodnik zaczyna przesuwać się do przodu. Oho, myślę sobie, chyba za mocnego wybrałem! Zjazd dość łagodny i długi, i już jesteśmy nad oparzeliskiem w Lesie Łagiewnickim. Teraz ostro pod górę - do 10%. Czoło grupy już znika za zakrętem, w tym mój przewodnik, ale część ludzisków, którzy są przede mną na pewno ich widzi, a tę część z kolei widzę ja, więc jest dobrze. Za mną oczywiście też tłok.
Teraz wąwozy - naprawdę ostra jazda. Parę osób nie daje rady stromiźnie, koła buksują. Moje też. Podprowadzam z 5 metrów i na siodełko. Trzymam się ostatniej widocznej osoby, ale jest ona sporo przede mną. Wypadamy z lasu i zaczyna wiać w pysk. Powoli dochodzę poprzednika oraz jadącego ze 20 metrów przed nim mojego przewodnika. Teraz już mi nie umkną! ;)
Krótko asfaltem i zaraz w polną drogę w prawo, pod górę. Trzymam się. Piach. Buksuję, odpadam. Podjazd, trzymam się na odległość wzroku. Na szczycie znów ich dochodzę, jadą równo - Grzesiek i ktoś z kimś wyraźnie się trzyma. Siedzę im na kole ze stratą ok. 5 metrów. Powoli łapię oddech - będzie dobrze.
Przelatujemy pod Strykowską. Teraz krótko asfaltem i zaraz znów w polną drogę. Lekki podjazd i dość szybki zjazd drogą z bardzo głębokimi koleinami. Dla bezpieczeństwa zostaję nieco z tyłu. Po chwili okazuje się, że miałem rację - kolega Grześka leży. Wymijam go i dopędzam mojego przewodnika. Patrzę i... to nie on! Ktoś bardzo podobnie ubrany, ale to NIE on!! Shit!
Nie szkodzi, tę część trasy znam nieźle. Teraz asfaltowy podjazd 7%, potem w lewo po kostce i wkrótce w las. Ogień! Muszę dopędzić kogoś, kto zna trasę, a Ci, których złapałem, są jednak ciut zbyt wolni. Na końcu kostki dopadam Grześka, tym razem prawdziwego. Też jedzie z kolegą, który właśnie... opuszcza trasę. Rezygnuje. Pytam Grześka, czy mnie przewiezie, bo nie znam trasy. Nie ma nic przeciwko poza tym, że nie jest pewien, czy przejedzie całość, bo trochę mu się nie chce. No, ale póki co jedziemy.
W Rezerwacie Struga Dobieszkowaska Grzesiek wybiera wariant trudniejszy przez wąwóz, a ja szybszy naokoło i już jadę przed nim. Trochę niepewnie się z tym czuję, więc znów go puszczam na przód. Przy wyjeździe z lasu ktoś nas dogania. Pamiętając o wahaniach mojego przewodnika pytam tego kogoś, czy zna trasę. Mówi, że trochę i ma mapę. Jedziemy więc teraz we trójkę, ja na końcu.
W Lesie Janinowskim ten "nowy" trochę odskakuje Grześkowi. Dla mnie w sumie jazda tez ciut zbyt wolna, ale po pierwsze nie chcę pokiełbasić trasy, po drugie nie mam jak wyprzedzić. Wreszcie Grzesiek mówi "Jak chcesz, to go goń, ja mu nie dotrzymam koła. On jest orientalista, więc na pewno się nie zgubicie". Myślę sobie, że "orientalista" nie na wiele się zda, skoro jedziemy teraz na południe, a potem na zachód ;) ale żegnam się z Grześkiem i pędzę za "nowym".
Z wielkim trudem dopadam go w połowie Lasu Janinowskiego. Na podjazdach jedziemy w miarę równo, a na zjazdach ja jestem ciut szybszy - on jedzie na crossie, ja na fullu, więc nie dziwota. Równocześnie doganiamy jakąś inną dwójkę. Chwila przymiarek i wyprzedzamy. W pedał!
Z lasu wypadamy na pole, chłopaki ciut za nami, Grześka już nie widać. Teraz w dół, ogień! Zaczynamy też gadać. Mój nowy "przewodnik" ma na imię Piotrek i jest bratem Mavica, którego trochę znam. On z kolei kojarzy mnie z BS i z forum. No i w to mi graj - zawsze przyjemniej jechać z kimś znajomym :)
Nawigujemy wspólnie, bo tę część trasy pamiętam dość dobrze, a Piotrkowi akurat skończył się zasięg widocznej części mapy. Teraz sporo asfaltu. Grzejemy. "Ogona" jakoś nie widać, ale nigdy nic nie wiadomo ;)
W tej części sporo gawędzimy, Piotrek sporo wie o mnie i o moich wyprawach - jestem mile zaskoczony ;) No, ale trza jechać. Trochę asfaltu, trochę mikstu i znów polna droga pod górę. Zostaję odrobinkę w tyle, ale tuż przed szczytem znów go dochodzę i jedziemy razem. Zjazd, skręt w prawo, asfalt. Zbliżamy się do Byszew i wracamy w zasięg mapy Piotrka. Dobra nasza!
Po przecięciu drogi Brzeziny-Stryków widzimy przed sobą grupkę rowerzystów. Nie wyglądają na ścigantów, bo dochodzimy ich bez trudu. Czyżby skrócili sobie trasę? (potem okazało się, że oni wcale nie brali udziału w maratonie, za wyjątkiem jednej osoby).
Na asfalcie wyprzedzam całą grupkę i pierwszy wpadam w wąską ścieżkę zielonego szlaku. Tuż za mną jakiś gość, który się podłączył z tej grupki, za nim Piotrek. Tę część trasy znam dobrze z Pieszej Setki i z zeszłotygodniowego objazdu trasy, więc jadę równo i bez wątpliwości. Las, dość stromy zjazd, polna droga, podjazd, las, bardzo stromy zjazd z uskokami, polna droga. Cały czas we trójkę. Dobrze.
Teraz Radary. Na początkowym piachu zrzuca mnie z roweru (jednak Schwalbe Hurricane to nie są opony na maratony) i chłopaki mnie wyprzedzają. Piotrek pierwszy i zyskuje przewagę, "nowy" tuż przede mną. Ostro, 8-10% i trzyma. 40 metrów w pionie, trzeba się postarać. Na górze wyprzedzam nowego, a na betonowych płytach wyprzedzam też Piotrka, który wyraźnie cierpi na swoim crossie ;)
Tuż pod szczytem Radarów wpadamy znów w polną drogę. Tym razem przez większość czasu ja prowadzę. Niestety zaczynają się już tereny, które słabiej pamiętam z objazdu trasy i w pewnym momencie nie zauważam skrętu. Chłopaki mnie wołają, ale znów jestem na końcu, a szkoda, bo teraz dość techniczny zjazd i mógłbym pociągnąć.
No, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Za chwilę podjazd, Piotrek odjeżdża, "nowego" wyprzedzam. Na wypłaszczeniu dopadam Piotrka i po chwili znów jedziemy we trójkę. Aż do torów prosto i łatwo. Przy torach, na wąskiej ścieżynce, znów prowadzę grupę. Wypadamy na Strykowską, przecinamy i w polną drogę. Teraz już nie pociągnę, bo tej części trasy nie objechałem. Puszczam więc Piotrka.
Dopadamy do Skrzydlatej, podjeździk na drogę prowadzącą łąką i grzejemy. Kasztelańska, Arturówek, piesi. Dużo pieszych. Jadę drugi, ale w pewnym momencie o mało nie wpadam na dłuuugą smycz łączącą spacerowicza z psem. Hamuję ostro i chłopaki mnie wyprzedzają. Teraz już liczą się sekundy, bo do mety bliziutko i znam drogę. Niestety jadę ostatni i nagle zaczynam czuć, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa! Są jak ołowiane! To chyba z głodu, bo przez cała trasę nic nie zjadłem i chyba właśnie mnie odcina. No trudno, zostały ze 2 km, przecież dojadę!!
Chłopaki z 50 metrów przede mną, a ja ledwo ciągnę. Na szczęście za mną pusto (oprócz spacerowiczów). Wycieczkowa - rozejrzawszy się w biegu, wypadam prosto na ulicę, a chłopaki skręcili najpierw w ścieżkę rowerową. Teraz oni muszą się oglądać na auta, a ja już nie, więc ich dopadam na skręcie w "kaloryfer". Piotrek, "nowy" i ja. Jeden z drugim. Finisz! Na skręcie w bramę baru "Modrzew" nowy łapie poślizg, a ja go wyprzedzam, Wpadam na metę równo z Piotrkiem, on pół koła przede mną. Nawet się z nim nie ścigałem, bo nie wiedziałem dokładnie gdzie jest meta - nie była oznaczona. Nie żałuję jednak straty tego jednego miejsca - w końcu Piotrkowi wiele zawdzięczam - gdyby nie on, to bym błądził, więc fajnie, że to on wjechał pierwszy :)
Patrzymy na "listę metową". Miejsca: 17 i 18, czas: 2:36. Zwycięzca miał 2:07. Jestem mile zaskoczony - przed startem spodziewałem się ok. 3 godzin. Dziękujemy sobie nawzajem w ramach naszej finiszowej trójki - "nowy" ma na imię Michał i też zmieścił się w pierwszej 20. Super! :)
Teraz już spokojnie - żarcie, SIKU!, słodycze, picie. Ulga.
Na mecie spędziłem ok. 1,5 godziny i w tym czasie dojechało jeszcze 11 osób (łącznie 29). Czyli około połowa tych, którzy wystartowali. Nie wiem, czy ktoś jeszcze ukończył, ale nawet jeśli, to z olbrzymią stratą do miejsca 29.
Wielkie dzięki dla wszystkich!! :D
Zwycięzcy:
I sami faceci, w tym "ten piąty" (czwarty się zmył przed dekoracją :P)
Podsumowanie:
Pierwsze stricte rowerowe zawody w moim życiu. Jechało się super i - mimo że chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę - z wyniku też jestem bardzo zadowolony.
Dystans: ok. 57 km (z wrażenia zapomniałem spojrzeć na licznik! :o)
Czas: 2:35 i jakieś sekundy (stoper też zapomniałem od razu zatrzymać ;)
Średnia: 22,06 - jak dla mnie i w terenie to bardzo mocno.
Suma podjazdów: ok. 600 (przed startem zapomniałem sprawdzić, ile nakręciłem z domu, na mecie było... 666 ]:->
PS. Oficjalne wyniki są tutaj
PPS. Normalnie, jakbym maraton MTB ukończył!* ;)
*(c) Wilk
- DST 83.97km
- Teren 47.00km
- Czas 03:45
- VAVG 22.39km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 709m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ok, to super. Mój mail: marcinwojtowicz@o2.pl
kolarzyk - 22:44 wtorek, 19 października 2010 | linkuj
Jeśli nie masz nic przeciwko, to chciałbym foto z dekoracji oraz Twoją relację wrzucić na CykloManiaka :-)
kolarzyk - 21:30 wtorek, 19 października 2010 | linkuj
Super relacja. Kolejny wyścig 11 listopada więc znów będzie szansa na dobrą zabawę:)
maniek85 - 08:15 wtorek, 19 października 2010 | linkuj
Tak czy owak, przeistoczysz się w wychudzonego napinacza łydy, na jeszcze bardziej wychudzonym rowerze, brzydzącego się wszystkim, co nie pachnie wyścigiem ;p
serwecz - 19:40 poniedziałek, 18 października 2010 | linkuj
Czyli zaraz zacznie się odchudzanie Cuba ;D
serwecz - 07:47 poniedziałek, 18 października 2010 | linkuj
Ano nie, ten pierwszy raz ciągle przed nami:) Pozdr. i gratulacje
lobotomik - 06:54 poniedziałek, 18 października 2010 | linkuj
No ba! Nawet żeśmy se kulturalnie "cześć" powiedzieli :) Miałam wielką nadzieję zobaczyć, jak mistrzowie pokonują ten cholerny jar, ale niestety, któryś z Was dał komendę "zsiadamy panowie" :( No nic, może przy następnej okazji...
KOCURIADA - 05:42 poniedziałek, 18 października 2010 | linkuj
KOCURIADA - 05:42 poniedziałek, 18 października 2010 | linkuj
Gdyby nie Twoja relacja z zeszłotygodniowej objazdówki, to nie miałabym dzisiaj takiej wielkiej radochy, więc ślicznie dziękuję ;D
KOCURIADA - 21:57 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
KOCURIADA - 21:57 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
nagrywales na biezaco relacje na dyktafon? :p
dla mnie to jakis kosmos ze kazdy szczegolik pamietasz z wypadu [; waxmund - 20:54 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
dla mnie to jakis kosmos ze kazdy szczegolik pamietasz z wypadu [; waxmund - 20:54 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
no świetnie! gratulacje! :) i bardzo fajna relacja;)
Carmeliana - 20:38 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
Gratuluję, i wyniku i zadowolenia. Będą kolejne starty?
serwecz - 17:11 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
Jeśli Cię dobrze zidentyfikowałem, to jechałeś tuż za nami przed skrętem w Grabinie, ale nic nie skracaliśmy, po prostu wycieczka:) Pozdr.
lobotomik - 16:17 niedziela, 17 października 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!