Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 2 października 2010 Kategoria Wycieczka, !Cube

Szlak okolic Łodzi, czyli niezły forfiter! ;)

Stwierdziwszy, że ten weekend, to prawdopodobnie ostatnia szansa, by walnąć 200, z czego ok. połowa w terenie, a co za tym idzie, ze nie ma co czekać ze zrobieniem czerwonego szlaku wokółłódzkiego, wstałem dziś o szóstej i pojechałem.

Pogoda od rana nawet przyjemna, 7 stopni, słaby wiatr SE, mało chmur, jadziem! Zacząłem w Wiskitnie, bo w tym miejscu szlak przebiega najbliżej mojego domu. Początek rozczarowywał - absolutna większość asfaltem. Do Tuszyna zaledwie 2 km w terenie! Dalej już nieco ciekawiej - jeszcze w Tuszynie bardzo nierówna, trawiasta dróżka pełna grzybiarzy, potem Rezerwat Molenda, znów sporo asfaltu i wreszcie coś, czego nie znałem - las miejski Miasta Pabianic. Las bardzo ładny, ale błota mnóstwo. Zaczęło się przedzieranie :)

W samych Pabianicach oczywiście beznadziejne oznakowanie, więc trochę błądziłem (na mojej mapie 1:50.000 tego obszaru nie było, a na 250 w ogóle nie zaznaczono przebiegu szlaku), natomiast za miastem wreszcie zrobiło się naprawdę ciekawie. Najpierw bardzo ładna, równa szutrowa droga skrajem lasu, potem korzeniaste drogi przez las - bardzo urokliwy zresztą o tej porze roku. Za drogą Dobroń-Ldzań zaś zaczęły się piachy. Szczęśliwie można je było ominąć ścieżką wydeptaną skrajem drogi, pomiędzy drzewami - fantastyczny slalom przy 25 km/h :)

Dalej była Kolumna i jej fatalna trylinka, ale przetrwałem ;) Lasy na północ od kolumny znów piaszczyste i tym razem raczej bez alternatywnych ścieżek - trzeba było solidnie popracować, więc w Mikołajewicach odetchnąłem z naprawdę sporą ulgą. Aż do Lutomierska było juz bardzo przyjemnie. Stamtąd zaś dużo asfaltu: Kazimierz, Babiczki. Dalej szuter i drugi naprawdę fantastyczny odcinek - Piaskowa Góra koło Rąbinka. Kilkunastometrowe, porośnięte lasem pagóry, niekiedy naprawdę solidnie nastromnione otaczały mnie zewsząd, a szlak jakimś cudem... szedł po płaskim. Aż się wkurzyłem i podjechałem na jedną taką niby-wydmę. 10% jak nic (na oko, bo miałem Sigmę bez pomiaru nachylenia). Zjazd był oczywiście karkołomny :)



Przez Aleksandrów asfaltami i dalej kolejny piaszczysty odcinek przez Rudę Bugaj. Przyznaję, że się go obawiałem, bo byłem tam jakiś miesiąc temu i o mało nie skończyło się pchaniem. Na szczęście po ostatnich deszczach piach się nieco zbił i w sumie nawet przyjemnie się jechało :) Gdzieś w tych okolicach liczba kilometrów w terenie przekroczyła 50% całego dystansu i już poniżej tego progu nie spadła aż do samej, stricte asfaltowej, końcówki.

Następny etap to Grotniki - droga z Rudy Bugaj dość prosta, acz niekiedy kałuże całkiem rzetelne - trzeba było pomysłowo omijać :) Przez Grotniki za to jechało się świetnie - droga dobrze ubita, dość równa, raczej sucha. Podobnie w Lesie Grotnickim - tyle że tam był szuter.

Dalej miałem odcinek znany mi z Setki po łódzku - droga niezła, a tuż przed krajową "jedynką" wąziutka ścieżka wśród pokrzyw, na której nieźle trzęsie - kolejne bardzo fajne miejsce :)

Rosanów i dalsza część trasy, aż do Białej jak dla mnie bez historii, poza tym, ze wciąż przybywało kilometrów w terenie :) W Białej zrobiłem dłuższy postój, bo już mi kiszki marsza grały i... spojrzałem na zegarek. Była 16. Późno! No, ale cóż robić trzeba jechać dalej, jak zdążę to super, jak nie, to szkoda i cześć.

Las Szczawiński bardzo przyjemny - jechałem tamtędy kiedyś w przeciwną stronę i zapamiętałem, że było cały czas w dół, więc teraz - w związku z narastającym zmęczeniem - trochę się obawiałem tego kilkukilometrowego choć łagodnego podjazdu. Ale nie taki diabeł straszny - w podjeździe były przerwy, a w ogóle to prawie nie było podjazdu ;)

Swędów. Grzeję wzdłuż torów - zaczynam się spieszyć i przez to gubię szlak. Pośpiech jest złym doradcą - straciłem z 6 minut, a rzut oka na mapę zająłby maksymalnie 2. Dalej wzdłuż torów różnymi drogami, raz asfaltem, raz szutrem a raz ledwo widoczną i straszliwie trzęsącą ścieżynką aż do Glinnika. Stamtąd asfaltem do Smardzewa. Dalej już znanym odcinkiem do klasztoru w Łagiewnikach.



Dalej! Las łagiewnicki - tego odcinka szlaku nie jechałem albo nigdy albo od bardzo dawna - pozytywnie mnie zaskoczył: na początku wzdłuż małego, urokliwego wąwozu, potem górki, momentami trudna droga i meandrowanie. Super! Będę musiał tam wrócić :)

A tymczasem zaczęło się ściemniać, więc Rogowską do Wycieczkowej, dalej Kryształową i Łupkową i jestem przy zajeździe na Rogach. Nadal Łupkową (raz teren, raz stareńki asfalt) aż do Marmurowej, a tam wredna trylinka i brak oznaczeń szlaku. Co robić? Z mapy wynika, ze w lewo w Opolską - no to heja! Droga fatalna - dziury i błoto, a szlaku ani widu, ani słychu, ale trudno - nie mam już czasu szukać - grzeję na Radary, tam na pewno go znajdę!:)

Na rozstaju pod Radarami, jak popatrzyłem na oznaczenia skrętu, to stwierdziłem, że jednak musiałem mimo woli pojechać szlakiem, chociaż nigdzie nie było znaku. No i dobra, dalej!

Trochę dróg i ścieżek przez okolice, których nie potrafię nazwać i wylatuję na drogę wiodącą prosto do Nowosolnej. Asfalt, z górki. No to w pedał! 5 km do Wiączynia śmignąłem w 11 minut. Dobrze, ale trzeba szybciej, bo przede mną las Wiączyński, a jest już prawie ciemno!

Wpadam do lasu - jeszcze widać drogę, ale znaków - już nie. Nawet z czołówką ciężko je dostrzec. Błądzę. W końcu ponownie chrzanię znaki i jadę wg mapy - jak się okazało, znów celnie - znaki odnajdują się za ok. kilometr. Tymczasem jest już całkiem ciemno, w krzakach coś się przedziera, a w świetle czołówki błysną niekiedy jakieś ślepia. Kurna, trochę straszno! Na dodatek dwukrotnie wpadam w kałużę po piasty, w której przednie koło się zatrzymuje, a ja robię podpórkę. Prawą stopę mam podmoczoną, a lewą całkiem mokrą. Nic to, pędzę dalej, zaraz będzie cmentarz wojenny i znów asfalt. No i jest, po jakimś kilometrze, może półtora. Dobra nasza - wyjechałem z tego strasznego lasu! ;)

Postój, przebiórka w ciepłe, batonik i uczenie się następnego odcinka mapy na pamięć. Umiem? Umiem, no to w drogę!

Faktycznie, wszystko mi się zgadza z mapą i licznikiem - skręcam w lewo, za 1,5 km w prawo, po 600 m w lewo i teraz ma być za 1,5 km w prawo. Robi się terenowo, widać właściwie nic, oprócz szronu na czymś, co rośnie na polu, przez które biegnie droga (jest 5 stopni). Drogi w prawo nie ma. Brnę w coraz węższe i bardziej grząskie ścieżki, wreszcie jadę skrajem zaoranego pola, bo nic innego już nie ma. Prędkość: 8 km/h. Ledwo. W końcu mnie zrzuciło na większym wykrocie, zatrzymuję się, rozglądam i... w trop za mną biegną kolejne świecące ślepia. Tym razem nie umykają z mojej drogi, ale wyraźnie mnie śledzą! Pewnie pies, ale nawet nie widzę jak duży, cholera. No nic trza w pedał. Przez pole i strumyczek wpadam wreszcie do jakiejś zagrody - czy tu aby nie będzie kolejnych psów? Na szczęście nie - zagroda jest jeszcze w budowie i niezamieszkana, a podjazd wyprowadza mnie na szosę. Uff.

Szlak oczywiście w tym polu zgubiłem, ale teraz jest mi już wszystko jedno, gdyż stwierdzam, że po ciemku i z moją latarką i tak nie mam szans go ukończyć, bo nie widzę przebiegu drogi. No cóż, szkoda, zabrakło ok. 10, maksymalnie 15 km, więc było bardzo blisko, ale jednak przy moim tempie dzień okazał się zbyt krótki.

Na otarcie łez pozostaje pierwsza dwusetka na Kjubie i pierwsza setka w terenie w życiu. No i naprawdę rzetelne zmęczenie. Jest to dla mnie jedna z tych rzeczy, dla których chce się jeździć :)

Końcówka przez Andrespol, Zakładową, Ofiary i Młynek ciągnie się dość mozolnie, gdyż pary zostało mi już naprawdę niewiele. Mam wrażenie, że moje 330 do Malborka dwa tygodnie temu, zrobione z rekordową średnią, zmęczyło mnie mniej. No cóż, teren, nawet na fullu, jednak to zupełnie coś innego niż szosa - zaczynam się o tym powoli przekonywać ;)

Podsumowanie
Wycieczka bardzo trudna. Przynajmniej dla mnie. Mimo, że teren nie zawsze był trudny, a nawet ten dość łatwy był w przewadze, to jednak to jest teren i wysysa siły chyba ponad dwukrotnie bardziej niż asfalt. Średnia z postojami 15,7, czyli ok. 6 km/h wolniej niż na szosie. Średnia bez postojów zresztą tak samo o ok. 6 km/h niższa. No i masakryczny ból tyłka. Muszę jednak pomyśleć nad zmianą siodełka w Kjubie ;)
Całość szlaku jest do zrobienia, ale najwcześniej w kwietniu, niestety.

Trasa tutaj oraz kolejne podstrony.
  • DST 205.57km
  • Teren 101.50km
  • Czas 10:07
  • VAVG 20.32km/h
  • VMAX 41.38km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 770m
  • Sprzęt HyperCube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Ano domyłem - a w międzyczasie prawie zapomniałem, jaki to śliczny rowerek jest ;)
aard
- 21:45 poniedziałek, 4 października 2010 | linkuj
i co, domyles bryke? :p
waxmund
- 17:14 poniedziałek, 4 października 2010 | linkuj
Pod Wiączyniem dziwnie idzie ten szlak, też się kiedyś zgubiłem. Dystans piękny, w jeden dzień to co u mnie w tydzień bywało :)
barklu
- 05:13 poniedziałek, 4 października 2010 | linkuj
cieszę się, że Ci się spodobał Las Wiaczyński - to jesienią moje ulubione miejsce - po zmroku są tam wspaniałe kolorowe liście koloru czarnego! ];-> wujek_samo_bro - 20:52 niedziela, 3 października 2010 | linkuj
heh, żebyś go zobaczył teraz! :D
Może szczelę fotkę, zanim go umyję :)
aard
- 10:25 niedziela, 3 października 2010 | linkuj
heh, piszesz ze po blocie jezdzisz, ze kaluze.... a rower czysciutki jakbys suchym asfaltem smigal :p nawet opony czyste!
waxmund
- 23:14 sobota, 2 października 2010 | linkuj
ale masakra ;) pięknie! :)
Carmeliana
- 20:39 sobota, 2 października 2010 | linkuj
Heh, chyba wszyscy cykają fotę temu znakowi z terenem prywatnym. :)
radek3131
- 20:31 sobota, 2 października 2010 | linkuj
gratuluje super wypadu:):) fajna relacja:):) pozdrawiam
glazer3110
- 20:08 sobota, 2 października 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl