Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 17
Wypocząłem, popracowałem, pora ruszać dalej. Dziś pobudka o 6:15, jeszcze ciemno. Startuję o 8:30, ale jeszcze muszę kupić chleb i benzynę. Chleb okazuje się problemem, bo z powodu święta kwiatów i buraków główna ulica (tu jest moja bulanżeria) jest obstawiona żandarmami, którzy bardzo chcą zobaczyć, czy w sakwach nie mam bomby. I są bardzo dokładni. W połowie pierwszej sakwy, kiedy chcą rozbebeszać pojedyncze pakunki, odpuszczam i pytam, czy mogę zostawić u nich rower i po prostu iść po chleb do bulanżerii za rogiem. Mogę, idę. Kolejka taka, że zaraz wracam. Jadę do innej, pierdolę.
Z trudem znajduje taką, która jest poza strefą kwiatów buraków i żandarmow, kupuję chleb i jadę 2 km w bok po benzynę. Przynajmniej tu idzie gładko. Ale finalnie Bagneres opuszczam dopiero o 9:30.
Od razu pod górę i pod wiatr. Ciężko idzie. Po 200m podjazdu skręcam na bocznego biga i po chwili znajduje miejsce na sakwy. Kitram je dość dopsz, ale jeden gość z auta mógł mnie przyfilować, jak z nimi wchodziłem w las. No trudno, może nie przyśle antyterrorystów...
Big dość łatwy, ale długi. 900m, 16km. Wjeżdżam spokojnym tempem z jednym postojem (żeby nabrać wody i zjeść banana). Forma bez szału. Niby zrobiłem 600m bez postoju (kiedyś norma, obecnie nie lada wyzwanie), ale tempo co najwyżej poprawne, pod 600m na godzinę na lekko.
Na górze jestem o 11:30. Wieje z S jak dzikie, aż gwiżdże w znakach drogowych! Ale ciepło, na zjazd nie trzeba się ubierać. Po 20 minutach odsapunku i zdjęć (których nie pokażę z powodu limitu BS! (Nadszedł wrzesień i nowy limit, więc uzupełniam zdjęcia) ruszam. Sam zjazd mimo wiatru w pysk (im niżej tym słabszego) całkiem przyjemny i przy sakwach (są, antyterrorystów nie ma) jestem o 12:20.
Kawałek podjazdu z powrotem główną i staję w miasteczku na lancz. Kanapka, kawa mrożona z kraniku, ławka... Jest dopsz.
Dalszy podjazd na biga Col de Peyresourde spokojny, 5-7%, ale kiepsko mi się jedzie. Nie widać przyrostu formy. Bez problemu jadę, ale wolno. Raptem ok 450m/h. Trudno, może to efekt pierwszego dnia po reście i jutro będzie rakieta...? Z jednym postojem wjeżdżam i bez zatrzymywania zjazd. Po drodze ładne widoki na miasteczko w dole i na następnego biga. Foty i dalej.
Na dole biorę wodę, jem kanapkę i heja na trzeciego biga, czyli Col d'Azet (jedna przełęcz, a jakby wszystkie od A do Z zawierała ;-) Znów ciężko i tym razem dość stromo, 8-11%. Tempo znów takie se, ale bez trudu z jednym postojem łykam i ten podjazd (600m).
Z góry już fantastyczne widoki na Hautes Pyrenees, ale Wam nie pokażę :-P (no dobra, pokazuję!).
Na szczycie jestem o 16 i kilka minut później ruszam. Zjazd telepiący i dość stromy, ale po pół godzinie jestem na dole.
Na szczycie jestem o 16 i kilka minut później ruszam. Zjazd telepiący i dość stromy, ale po pół godzinie jestem na dole.
A tu zonk, upatrzony kemping La Mousquere ma full i nie przyjmuje! Jadę na kolejny, ale już wiem, że będzie słabo, bo widziałem zdjęcia. I faktycznie, zero dżizasow pod dachem, mało cienia, teren nierówny. Nie tylko nie ma papieru toaletowego (to chyba francuski standard, dziwne, że o tym zapomniałem), ale i mydła w płynie. No i daleko do sanitariatow. Tylko cena przyzwoita, 11 za noc. Trudno, gdzieś trzeba spać. Szkoda tylko, że dwie noce, bo jutro dzień na lekko.
Kemping pełen piechurow, w tym uczestników zawodów marszobiegowych, które zaczęły się wczoraj rano. Niektórzy z nich w tym czasie zrobili pieszo... 160 km!! Idę się wstydzić i myć. Dobranoc :-P
- DST 82.20km
- Czas 05:52
- VAVG 14.01km/h
- VMAX 61.40km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 2509m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!