Alpi mio amore, dz. 19
Prognoza na dziś była fatalna i mając to na uwadze zaplanowałem nieco krótszy dzień, żeby mieć czas na ewentualne przeczekiwanie. W nocy lało jak z cebra i była burza, ale rano - choć było pochmurno - nie padało. Zjadłem więc pyszne śniadanie w cenie noclegu (jajka, prosciutto crudo, kiełbasa, ser, chleb, grillowane warzywa, kawa oraz - gdyby kto chciał - croissant, musli, sałatka owocowa, jogurt!), spakowałem sakwy i dogadałem z gospodynią, że mogą one spokojnie zaczekać na mój powrót i o 8:30 byłem w drodze. Akurat zaczynało solidnie grzmieć... Po chwili płaskiego od razu zrobił się konkret: 8-10% i tak (z niewielkimi przerwami) było przez cały podjazd. Na dzień dobry podjechałem z 200 na 800, gdzie zrobiłem sobie krótki postój na banana i kilka zdjęć nadchodzącej burzy :)
Chciałem też wysłać smsa, ale zasięgu brak. Na długi postój było zdecydowanie za zimno, więc dalej w pedał. W dalszej części chwilę padało, ale niezbyt mocno, za to cały czas grzmiało. Było też coraz zimniej, pod koniec już zaledwie 8 stopni, więc z drugiego postoju nic nie wyszło i resztę (na 1750m) wciągnąłem na raz.
Na górze jak zwykle w takich okolicznościach założyłem na siebie wszystko co miałem, a na wierzch kurtki - przepoconą na podjeździe koszulkę i ostrożnie (mokro i stromo) heja na dół. Pada. Najpierw lekko, ale po kilku minutach już ostro i zaczyna ciąć gradem. Po drodze na górę zapamiętywałem potencjalne kryjówki, więc wiedziałem, że pobliskie chaty nie mają daszku. Trochę lipa, bo taki grad może być nawet niebezpieczny. Aż tu nagle zonk - po prawej jaskinia! Albo może raczej "piwnica" wydrążona w skale? No w każdym razie rozmiar w sam raz na mnie i rower. Schowałem się w ostatniej chwili - za moment już całe ściany gradu waliły o ziemię!
W jaskini spędziłem dobre 20 minut, a może i dłużej, jedząc i próbując trochę rozgrzać ścierpnięte z zimna dłonie. W końcu ruszyłem, jak już tylko padał deszcz i to niezbyt mocno. Niestety teraz by inny problem: MNÓSTWO gradzin na szosie. Całe niewielkie zaspy! A tu 10% nie odpuszcza, jak tu coś takiego zjeżdżać PO LODZIE?! Trochę więc zjeżdżałem w tempie 10-15 kmh, a trochę sprowadzałem, gdzie nie dało się ominąć "zasp". Na szczęście już na ok 1200 m npm gradziny leżały już tylko obok szosy, a asfaltem zaledwie płynęła rzeczka. To już OK, można jechać.
Na kwaterę dotarłem zmarznięty i z potwornie zdrętwiałymi dłońmi. Ale że było wcześniej niż planowałem (miałem być z powrotem ok 13, a była dopiero 12:15), więc miałem czas na gorący prysznic :D Potem jeszcze kulturalnie wypiłem sobie kawę, dopakowałem resztę rzeczy i popedałowałem już z sakwami. Oczywiście w deszczu.
No, ale już po kilku kilometrach padać przestało, a po kolejnych kilku wyjrzało słońce. Po ok. 20 km było już 30 stopni i tylko paskudne chmury nad Monte Grappa przypominały moje poranne przygody :)
Reszta trasy bez historii - przelotówka do Schio z małymi zakupami w Eurospinie po drodze. Na miejscu (na kolejnej kwaterze z AirBnB - w tej okolicy kompletnie nie ma kempingów, a jest zbyt gęsto zaludniona, żeby spać na dziko) byłem już o godz 16. Tak to ja mogę podróżować :)
Chciałem też wysłać smsa, ale zasięgu brak. Na długi postój było zdecydowanie za zimno, więc dalej w pedał. W dalszej części chwilę padało, ale niezbyt mocno, za to cały czas grzmiało. Było też coraz zimniej, pod koniec już zaledwie 8 stopni, więc z drugiego postoju nic nie wyszło i resztę (na 1750m) wciągnąłem na raz.
Na górze jak zwykle w takich okolicznościach założyłem na siebie wszystko co miałem, a na wierzch kurtki - przepoconą na podjeździe koszulkę i ostrożnie (mokro i stromo) heja na dół. Pada. Najpierw lekko, ale po kilku minutach już ostro i zaczyna ciąć gradem. Po drodze na górę zapamiętywałem potencjalne kryjówki, więc wiedziałem, że pobliskie chaty nie mają daszku. Trochę lipa, bo taki grad może być nawet niebezpieczny. Aż tu nagle zonk - po prawej jaskinia! Albo może raczej "piwnica" wydrążona w skale? No w każdym razie rozmiar w sam raz na mnie i rower. Schowałem się w ostatniej chwili - za moment już całe ściany gradu waliły o ziemię!
W jaskini spędziłem dobre 20 minut, a może i dłużej, jedząc i próbując trochę rozgrzać ścierpnięte z zimna dłonie. W końcu ruszyłem, jak już tylko padał deszcz i to niezbyt mocno. Niestety teraz by inny problem: MNÓSTWO gradzin na szosie. Całe niewielkie zaspy! A tu 10% nie odpuszcza, jak tu coś takiego zjeżdżać PO LODZIE?! Trochę więc zjeżdżałem w tempie 10-15 kmh, a trochę sprowadzałem, gdzie nie dało się ominąć "zasp". Na szczęście już na ok 1200 m npm gradziny leżały już tylko obok szosy, a asfaltem zaledwie płynęła rzeczka. To już OK, można jechać.
Na kwaterę dotarłem zmarznięty i z potwornie zdrętwiałymi dłońmi. Ale że było wcześniej niż planowałem (miałem być z powrotem ok 13, a była dopiero 12:15), więc miałem czas na gorący prysznic :D Potem jeszcze kulturalnie wypiłem sobie kawę, dopakowałem resztę rzeczy i popedałowałem już z sakwami. Oczywiście w deszczu.
No, ale już po kilku kilometrach padać przestało, a po kolejnych kilku wyjrzało słońce. Po ok. 20 km było już 30 stopni i tylko paskudne chmury nad Monte Grappa przypominały moje poranne przygody :)
Reszta trasy bez historii - przelotówka do Schio z małymi zakupami w Eurospinie po drodze. Na miejscu (na kolejnej kwaterze z AirBnB - w tej okolicy kompletnie nie ma kempingów, a jest zbyt gęsto zaludniona, żeby spać na dziko) byłem już o godz 16. Tak to ja mogę podróżować :)
- DST 78.66km
- Czas 04:36
- VAVG 17.10km/h
- VMAX 42.14km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 1782m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!