Alpi mio amore, dz .5
Dzień-masakra :)
Miejsce dzikowe okazało się bardzo przyjemne, żadnych niespodzianek. Tyle że trawa wysoka, więc rano wszystko bardzo mokre. Mimo to zebrałem się tuż przed 9 rano - rekord tej wyprawy :P
Początek to od razu bardzo solidny podjazd na biga Casson di Lanza, rzadko poniżej 10% schodziło... Na szczęście, choć pogoda piękna, to sporo cienia na podjeździe było jeszcze o tej porze :)
Zjazd równie stromy i to z hopą na ponad 100m metrów podjazdu. W Paularo byłem w południe i tu po raz pierwszy złapałem zasięg. Trochę czułem już syndrom odstawieniowy :P
Długi popas, jedzenie oraz lody, ale nie tak dobre, jak w Pontebbie, raczej takie sobie. A potem kolejna rzeźnia na Monte Paularo. Pierwsze 300m podjazdu non stop 11-14%! Na 1050 zostawiłem bagaże w Gasthausie i poleciałem na lekko dalej. I całe szczęście, bo oprócz szutru, który zaczął się od 1400, od 1500 zaczął się deszcz, więc szuter zrobił się mało przyjazny :P Sporo też grzmiało, ale przynajmniej nie jakoś bardzo blisko. Podjazd bez historii - alpejskie hale bez jakichś spektakularnych widoków i koniec na kompletnie pustym, trawiastym placu. Tu już serio lało, ale na szczęście była jaskinia, w której się w miarę komfortowo przebrałem w suche i ciepłe na zjazd.
Przy Gasthausie sie trochę rozpogodziło, zabrałem rzeczy i pognałem dalej w dół do Paluzzy. Znów straszliwe nachylenia. Na dole (600 m npm) znów popadało, ale było też słonce i bardzo ciepło (ponad 20 stopni), więc luz. Po zjedzeniu kanapek uderzam o 17:30 na ostatniego dziś biga - Ploeckenpass. Tym razem "tylko" 800 metrów podjazdu. Deszcz po chwili przestał padać, droga wreszcie dobrej jakości i nachylenia dla ludzi (5-8%). Mimo to strasznie ciężko się jechało, zmęczenie było już bardzo wyraźne, aż mnie rozbolało lewe kolano, co mi się nie zdarzyło od lat (!). No, ale dotarłem w końcu o 19:30 na przełęcz.
Zjazd jeszcze z kilkudziesięciometrową "niespodzianką" pod górę, która mnie już serdecznie wkurzyła, no ale wreszcie po godz. 20 docieram na kemping Alpencamp w Koetschach-Mauthen. Kemping drogi (19 EUR), ale fajny. Nawet krzesło mi oficjalnie pożyczono! Mycie i bez kolacji spać, bo naprawdę mega zrąbany byłem. A jutro dzień restowy! :DDD
Miejsce dzikowe okazało się bardzo przyjemne, żadnych niespodzianek. Tyle że trawa wysoka, więc rano wszystko bardzo mokre. Mimo to zebrałem się tuż przed 9 rano - rekord tej wyprawy :P
Początek to od razu bardzo solidny podjazd na biga Casson di Lanza, rzadko poniżej 10% schodziło... Na szczęście, choć pogoda piękna, to sporo cienia na podjeździe było jeszcze o tej porze :)
Zjazd równie stromy i to z hopą na ponad 100m metrów podjazdu. W Paularo byłem w południe i tu po raz pierwszy złapałem zasięg. Trochę czułem już syndrom odstawieniowy :P
Długi popas, jedzenie oraz lody, ale nie tak dobre, jak w Pontebbie, raczej takie sobie. A potem kolejna rzeźnia na Monte Paularo. Pierwsze 300m podjazdu non stop 11-14%! Na 1050 zostawiłem bagaże w Gasthausie i poleciałem na lekko dalej. I całe szczęście, bo oprócz szutru, który zaczął się od 1400, od 1500 zaczął się deszcz, więc szuter zrobił się mało przyjazny :P Sporo też grzmiało, ale przynajmniej nie jakoś bardzo blisko. Podjazd bez historii - alpejskie hale bez jakichś spektakularnych widoków i koniec na kompletnie pustym, trawiastym placu. Tu już serio lało, ale na szczęście była jaskinia, w której się w miarę komfortowo przebrałem w suche i ciepłe na zjazd.
Przy Gasthausie sie trochę rozpogodziło, zabrałem rzeczy i pognałem dalej w dół do Paluzzy. Znów straszliwe nachylenia. Na dole (600 m npm) znów popadało, ale było też słonce i bardzo ciepło (ponad 20 stopni), więc luz. Po zjedzeniu kanapek uderzam o 17:30 na ostatniego dziś biga - Ploeckenpass. Tym razem "tylko" 800 metrów podjazdu. Deszcz po chwili przestał padać, droga wreszcie dobrej jakości i nachylenia dla ludzi (5-8%). Mimo to strasznie ciężko się jechało, zmęczenie było już bardzo wyraźne, aż mnie rozbolało lewe kolano, co mi się nie zdarzyło od lat (!). No, ale dotarłem w końcu o 19:30 na przełęcz.
Zjazd jeszcze z kilkudziesięciometrową "niespodzianką" pod górę, która mnie już serdecznie wkurzyła, no ale wreszcie po godz. 20 docieram na kemping Alpencamp w Koetschach-Mauthen. Kemping drogi (19 EUR), ale fajny. Nawet krzesło mi oficjalnie pożyczono! Mycie i bez kolacji spać, bo naprawdę mega zrąbany byłem. A jutro dzień restowy! :DDD
- DST 89.34km
- Teren 13.00km
- Czas 07:32
- VAVG 11.86km/h
- VMAX 74.28km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 3143m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!