Balkany dz. 0
Po złożeniu roweru (znów dotarł bez uszkodzeń, uff...) przejechałem trasę lotnisko Otopeni - Bukareszt Gara de Nord
Łuk tryumfalny tez mijałem po drodze, ten Bukareszt to normalnie Paryż Orientu :-P
a potem o 21:20 miałem nocny pociąg do Timisoara. Jeszcze przed wyjazdem kupiłem przez net bilet na kuszetke w nadziei, ze normalnie prześpię noc. O ja naiwny! Kuszetka owszem była, może nawet fajna, kto wie... Ja w każdym razie nie, bo nigdzie w pobliżu nie było miejsca na rower. Konduktor, który wg pani w dworcowej kasie (do której odstałem w sążnistym ogonku i z która rozmawiałem przez ad hoc zwerbowaną tłumaczkę :-P) miał mi sprzedać bilet, powiedział bicicleta impossible i sobie poszedł. Ale jak próbowałem wstawić rower (ze zdjętą kierownicą i pedałami!) na koniec pociągu, to wrócił i mnie przegonil :-/ Nie poddaje się łatwo, wiec poszedłem ze zdemontowanym rowerem na początek pociagu, 6 wagonów dalej. Tam konduktorow nie bylo. Byl za to wagon pierwszej klasy z tłumem "drugoklasowiczow" na korytarzu. No, ale jakos upchnalem rower, bagaże i siebie, i z duszą na ramieniu czekałem na odjazd. Wreszcie pociąg ruszyl i nikt mnie nie wywalił! Na stojaco, ale jade! A na drugim końcu skladu jedzie moje puste lozko...
Po starcie przypiąłem rower do ostatnich drzwi i zastanowiwszy się, uznalem, ze chyba nikt nie powinien go ukraść, co najwyżej ktos moze uszkodzić torbą, przechodząc obok. Wiec poszedłem przez caly pociag do kuszetki, zeby zobaczyć, co tracę. A tu zonk, bo po drodze jest sypilpny i nie ma do niego wstępu. Trzeba by przejść z bagażem po peronie, a wtedy nie ma już odwrotu. Lipa, bo nie wiem, czy chcę tam zostać, a tu zostawić rower. Łamię się, gdy przychodzą konduktory (dwa, inne niz ten z kuszetki). Oczywiście mówią, że "bicicleta problem". Moim zdaniem to rumuńskie trenului problem, ale siedzę cicho, zresztą i tak nie umiałbym im tej błyskotliwej myśli przekazać :-P
Po długiej debacie między sobą i z okolicznymi pasażerami (sic!) uznali, że mnie łaskawie nie wywalą z pociągu, tylko wezmą kasę za rower. Konkretnie 85zl! Tak, 90 lei! A kuszetka kosztowała 117. Szok! Ale co mogę zrobić? Płacę. O dziwo wypisali mi bilet! Myślałem, że to łapówka, a oni normalnie wpisali te chorą kwotę na bilecie! Kolejny szok. No ale dobra, teraz jestem już "na prawie". A łącznie 190zl za pociąg na dystansie 600km to w sumie nie tak drogo. Co więcej, od teraz już jestem dla nich panisko. Pytam ich, czy mam iść do kuszetki czy też mogę tu zostać w pierwszej klasie (siedzenia wyglądają na wygodne, ale wszystkie są zajęte). Mówią, że jak chcę, a kiedy mówię, ze chciałbym zostać, to... zganiają jakąś panią z fotela i mówią, żebym siadał! Potem się okazało, że ta pani za moment wysiadała, ale najpierw przeżyłem kolejny szok :-P
Potem już idylla, zwalnia się siedzenie obok, w ogóle robi się luźniej i ok północy kładę się na dwóch siedzeniach spać. Śpię jak panisko (którym tej nocy jestem!) aż do 5. Potem robię sobie kawę mrożoną, śniadanie i przepak w sakwach. O 6:45 jesteśmy w Timisoarze. Teraz jeszcze pociąg do Aradu. Ciekawe czy będzie bicicleta problem...
Był! Mimo ze znów postawiłem na nieużywanych drzwiach i znów bez kiery i pedałów. Ale jak pokazałem konduktorowi mój bilet (którego ważność skończyła sie w Timisoarze) i jak zobaczył, ile zapłaciłem, to chyba zmiękła mu rura. Trochę jeszcze pomarudzil, a potem poszedł i nie wrócił. Uff. O 8:20 wysiadłem w Aradzie...
Łuk tryumfalny tez mijałem po drodze, ten Bukareszt to normalnie Paryż Orientu :-P
a potem o 21:20 miałem nocny pociąg do Timisoara. Jeszcze przed wyjazdem kupiłem przez net bilet na kuszetke w nadziei, ze normalnie prześpię noc. O ja naiwny! Kuszetka owszem była, może nawet fajna, kto wie... Ja w każdym razie nie, bo nigdzie w pobliżu nie było miejsca na rower. Konduktor, który wg pani w dworcowej kasie (do której odstałem w sążnistym ogonku i z która rozmawiałem przez ad hoc zwerbowaną tłumaczkę :-P) miał mi sprzedać bilet, powiedział bicicleta impossible i sobie poszedł. Ale jak próbowałem wstawić rower (ze zdjętą kierownicą i pedałami!) na koniec pociągu, to wrócił i mnie przegonil :-/ Nie poddaje się łatwo, wiec poszedłem ze zdemontowanym rowerem na początek pociagu, 6 wagonów dalej. Tam konduktorow nie bylo. Byl za to wagon pierwszej klasy z tłumem "drugoklasowiczow" na korytarzu. No, ale jakos upchnalem rower, bagaże i siebie, i z duszą na ramieniu czekałem na odjazd. Wreszcie pociąg ruszyl i nikt mnie nie wywalił! Na stojaco, ale jade! A na drugim końcu skladu jedzie moje puste lozko...
Po starcie przypiąłem rower do ostatnich drzwi i zastanowiwszy się, uznalem, ze chyba nikt nie powinien go ukraść, co najwyżej ktos moze uszkodzić torbą, przechodząc obok. Wiec poszedłem przez caly pociag do kuszetki, zeby zobaczyć, co tracę. A tu zonk, bo po drodze jest sypilpny i nie ma do niego wstępu. Trzeba by przejść z bagażem po peronie, a wtedy nie ma już odwrotu. Lipa, bo nie wiem, czy chcę tam zostać, a tu zostawić rower. Łamię się, gdy przychodzą konduktory (dwa, inne niz ten z kuszetki). Oczywiście mówią, że "bicicleta problem". Moim zdaniem to rumuńskie trenului problem, ale siedzę cicho, zresztą i tak nie umiałbym im tej błyskotliwej myśli przekazać :-P
Po długiej debacie między sobą i z okolicznymi pasażerami (sic!) uznali, że mnie łaskawie nie wywalą z pociągu, tylko wezmą kasę za rower. Konkretnie 85zl! Tak, 90 lei! A kuszetka kosztowała 117. Szok! Ale co mogę zrobić? Płacę. O dziwo wypisali mi bilet! Myślałem, że to łapówka, a oni normalnie wpisali te chorą kwotę na bilecie! Kolejny szok. No ale dobra, teraz jestem już "na prawie". A łącznie 190zl za pociąg na dystansie 600km to w sumie nie tak drogo. Co więcej, od teraz już jestem dla nich panisko. Pytam ich, czy mam iść do kuszetki czy też mogę tu zostać w pierwszej klasie (siedzenia wyglądają na wygodne, ale wszystkie są zajęte). Mówią, że jak chcę, a kiedy mówię, ze chciałbym zostać, to... zganiają jakąś panią z fotela i mówią, żebym siadał! Potem się okazało, że ta pani za moment wysiadała, ale najpierw przeżyłem kolejny szok :-P
Potem już idylla, zwalnia się siedzenie obok, w ogóle robi się luźniej i ok północy kładę się na dwóch siedzeniach spać. Śpię jak panisko (którym tej nocy jestem!) aż do 5. Potem robię sobie kawę mrożoną, śniadanie i przepak w sakwach. O 6:45 jesteśmy w Timisoarze. Teraz jeszcze pociąg do Aradu. Ciekawe czy będzie bicicleta problem...
Był! Mimo ze znów postawiłem na nieużywanych drzwiach i znów bez kiery i pedałów. Ale jak pokazałem konduktorowi mój bilet (którego ważność skończyła sie w Timisoarze) i jak zobaczył, ile zapłaciłem, to chyba zmiękła mu rura. Trochę jeszcze pomarudzil, a potem poszedł i nie wrócił. Uff. O 8:20 wysiadłem w Aradzie...
- DST 18.40km
- Czas 00:57
- VAVG 19.37km/h
- VMAX 36.08km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 27m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!