Poniedziałek, 23 października 2017
Kategoria Wycieczka, AdB, Surly-arch
Amici de Bici, dz. 79, (ever)restowy*
Zgodnie z planem o 10:30 wsiadłem w autobus do Karpenisi (cena 5,20, rower gratis!) i wysiadłem o 11:40 w Agios Georgios. Początek podjazdu łatwy - wzdłuż rzeki. Potem serpentyny 7-9% na pierwszą przełęcz. W Tymfristos złapał mnie deszcz. Dłuższą chwilę postałem pod daszkiem, zjadłem batona i banana, ale nie było co czekać, bo trzeba zdążyć na powrotny autobus, więc dalej w deszczu. Na przełęcz 1200 m dojechałem podmarznięty, bo mokry i przy 11 stopniach. Mimo, że ubrałem się w kurtkę jeszcze na podjeździe, to chyba za późno, więc zjazd zaczynałem niezbyt wygrzany, a na dole (900 metrów) było mi już strasznie zimno.
Przez Karpenisi trochę płaskiego, a trochę podjazdu zbyt lekkiego by się rozgrzać, więc w miasteczku stanąłem pod marketem, wlazłem do środka i tam próbowałem złapać trochę ciepła, ale niezbyt skutecznie, bo wszędzie pełno lodówek :P Wreszcie zaczął się prawdziwy podjazd (10-12%), więc po ok. kilometrze było mi ciepło. Stanąłem na siku i kolejnego batona, zdjąłem kurtkę (deszcz bardzo zelżał, a potem nawet na chwilę ustał!) i heja.
Do 1400 szło jak po maśle, ale wyżej mocno wiało i znów zaczęło padać, a temperatura spadła do 6 stopni, więc pomny doświadczenia z poprzedniej przełęczy wcześniej założyłem kurtkę i resztę podjechałem już w niej. Oczywiście kompletnie ją zapociłem, ale przynajmniej nie zmarzłem.
Na górze (1860 m) jest stacja narciarska, ale o tej porze roku całkowite odludzie. Szukałem jakiegoś schronienia przed wiatrem i deszczem, ale znalazł się tylko tunel drogowy. Dobre i to. Szybka przebiórka w suche, a mimo pośpiechu pod koniec postoju miałem już całkiem zgrabiałe ręce, bo od dłuższego czasu było 6 stopni. Albo z jakiegoś innego powodu, cholera wie - tak nagle to się stało... W każdym razie zjazd zacząłem zbyt lekko ubrany na tę temperaturę (nie miałem więcej ciuchów dziś ze sobą - błąd) i na dodatek ze zgrabiałymi rękami. W połowie zjazdu (ok. 1400) przestałem mieć siłę zaciskać klamki hamulcowe. Jakimś cudem jednak stanąłem (w zacisznym wreszcie miejscu) i pokręciłem wiatrak ramionami. Pomogło dość szybko, ale ukłucia i ból, który poczułem w palcach dowodzą, że do odmrożenia nie było daleko...
Reszta zjazdu już spoko - zmokłem, ale bez dramatu. Na autobus zdążyłem akurat, żeby spokojnie kupić bilet i zdążyć dopilnować pakowania roweru do luku (tak mądrze pakowali, że gdyby nie moja interwencja, że rower najpierw, a później bagaże wokół niego, a nie odwrotnie(!), to w życiu by się nie zmieścił...), a potem trząść się z zimna w autobusie przez całą drogę. Nawet nie było w nim zimno (ciepło też nie - licznik pokazał 18 stopni), ale po prostu zbyt przemarznięty byłem :p
Ogólnie kolejny big, który nie był tylko spacerkiem po górach a Przygodą. Jak zwykle - polecam :)
Przez Karpenisi trochę płaskiego, a trochę podjazdu zbyt lekkiego by się rozgrzać, więc w miasteczku stanąłem pod marketem, wlazłem do środka i tam próbowałem złapać trochę ciepła, ale niezbyt skutecznie, bo wszędzie pełno lodówek :P Wreszcie zaczął się prawdziwy podjazd (10-12%), więc po ok. kilometrze było mi ciepło. Stanąłem na siku i kolejnego batona, zdjąłem kurtkę (deszcz bardzo zelżał, a potem nawet na chwilę ustał!) i heja.
Do 1400 szło jak po maśle, ale wyżej mocno wiało i znów zaczęło padać, a temperatura spadła do 6 stopni, więc pomny doświadczenia z poprzedniej przełęczy wcześniej założyłem kurtkę i resztę podjechałem już w niej. Oczywiście kompletnie ją zapociłem, ale przynajmniej nie zmarzłem.
Na górze (1860 m) jest stacja narciarska, ale o tej porze roku całkowite odludzie. Szukałem jakiegoś schronienia przed wiatrem i deszczem, ale znalazł się tylko tunel drogowy. Dobre i to. Szybka przebiórka w suche, a mimo pośpiechu pod koniec postoju miałem już całkiem zgrabiałe ręce, bo od dłuższego czasu było 6 stopni. Albo z jakiegoś innego powodu, cholera wie - tak nagle to się stało... W każdym razie zjazd zacząłem zbyt lekko ubrany na tę temperaturę (nie miałem więcej ciuchów dziś ze sobą - błąd) i na dodatek ze zgrabiałymi rękami. W połowie zjazdu (ok. 1400) przestałem mieć siłę zaciskać klamki hamulcowe. Jakimś cudem jednak stanąłem (w zacisznym wreszcie miejscu) i pokręciłem wiatrak ramionami. Pomogło dość szybko, ale ukłucia i ból, który poczułem w palcach dowodzą, że do odmrożenia nie było daleko...
Reszta zjazdu już spoko - zmokłem, ale bez dramatu. Na autobus zdążyłem akurat, żeby spokojnie kupić bilet i zdążyć dopilnować pakowania roweru do luku (tak mądrze pakowali, że gdyby nie moja interwencja, że rower najpierw, a później bagaże wokół niego, a nie odwrotnie(!), to w życiu by się nie zmieścił...), a potem trząść się z zimna w autobusie przez całą drogę. Nawet nie było w nim zimno (ciepło też nie - licznik pokazał 18 stopni), ale po prostu zbyt przemarznięty byłem :p
Ogólnie kolejny big, który nie był tylko spacerkiem po górach a Przygodą. Jak zwykle - polecam :)
- DST 51.87km
- Czas 03:27
- VAVG 15.03km/h
- VMAX 50.66km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 1884m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!