Sobota, 7 marca 2009
Kategoria .Schwinn-arch, Wycieczka, rekordy i hardkory
Nieplanowany rekord :DDD
Łódź - Szczawin - Anielin Swędowski - Stryków - Koźle - Popów Głowieński - Bielawy - Sobota - Urzecze - Zduny - Złaków Borowy - Kiernozia - Sanniki - Gąbin - Płock - Murzynowo - Dobrzyń nad Wisłą - Włocławek - Kowal - Krośniewice - Łęczyca - Ozorków - Zgierz - Łódź
Szczegóły:
Miała być ambitna wycieczka okrężną drogą do Włocławka i powrót pociągiem. Taka była idea Wilka i tak miała być realizowana. Z czasem przyszła refleksja, żeby zamiast płacić za pociąg powrotny, zapłacić za nocleg w schronisku PTSM, a wrócić nazajutrz rowerem. Z takim planem pojechałem na spotkanie Wilka (stanęła umowa: o 13:00 w Sannikach).
Po chwili (6,5 km po mieście) już wracałem. Nawaliło mi siodełko! :o
W domu szybka wymiana na to z Authora i znów w drogę. Finalnie wyjechałem o godz. 8:30 - dokładnie godzinę później niż planowałem...
Do Sannik jechało się nie za fajnie, bo wiało w twarz (wprawdzie lekko, ale jak to zwykle bywa - upierdliwie) i była mżawka - od Strykowa urozmaicana niekiedy śniegiem.
Sobota, ośle! ;)
W związku z tym po pierwszej setce i spotkaniu Wilka w Sannikach (gdzie spóźniłem się o 10 minut) nastrój miałem niezbyt bojowy. Na dodatek podczas jedzenia na przystanku (brak baru w całym miasteczku!) koszmarnie zmarzłem.
Ale cóż to jednak znaczy dobre towarzystwo (a może zmiana kierunku i chwilowy koniec walki z wiatrem? A może pełny żołądek? A zapewne wszystkie te kwestie naraz ;) - po kilku kilometrach i rozgrzaniu się, odżyłem.
Ciągnęliśmy z Wilkiem równo aż do Płocka, tutaj zatrzymaliśmy się na zdjęcia pod katedrą oraz kawę/herbatę w pobliskiej pizzerii. Do Włocławka pozostawało 60 km i zbliżała się godz. 16.
Na pierwszym odcinku wiatr trochę przeszkadzał, bo zrobił się jakby północno-zachodni, ale za to po pierwsze przestało padać, a po drugie przed Dobrzyniem wykręciliśmy nieco na zachód i było już git, i jechało się naprawdę przyjemnie z wiatrem z tyło-boku. Na tamę Jeziora Włocławskiego zjechaliśmy krótko po zmroku (piękny zjazd - prędkość maksymalna trasy - tak szybko po ciemku jeszcze na pewno nie jechałem! ;)
Przez miasto przeprowadził nas GPS i już jesteśmy na dworcu. Podziękowaliśmy sobie za świetną wycieczkę, Wilk wsiadł do pociągu do Wawy i tyle go widziałem ;)
Ja zaś po konsultacji z domem w sprawie prognozy na jutro i decyzji, że warto zostać, pojechałem na ul. Mechaników do znajomego schroniska PTSM. Po drodze stuknęło mi 215 km trasy.
W schronisku pan recepcjonista był miły, ale stanowczy: miejsc brak. Mogę jechać do drugiego schroniska na ul. Łęgską.
- A tam będą miejsca?
- Tak.
No to pojechałem. Okazało się, że jest to po drugiej stronie miasta i że przejeżdżaliśmy pod tym schroniskiem jadąc na dworzec. Może gdybym o tym był wiedział, wstąpiłbym zapytać o miejsca... a tak to miejsc brak!! Są jakieś zawody koszykarskie i schronisko jest pełne zorganizowanych grup. Pani jednak przejęła się moim losem i zaczęła dzwonić po znajomych pensjonacikach z cenami podobnymi do schroniskowych (to PTSM kosztuje już 30 zł?!) w sprawie miejsc.
Ona dzwoniła, a we mnie kiełkowała decyzja... Skoro we Włocławku mnie nie chcą, a ja mam i tak z samego rana jechać do Łodzi "jedynką"... to po co czekać do rana? Teraz i ruch będzie mniejszy, i wiatr idealnie w plecy (nazajutrz miał skręcić na północno zachodni - też dobry, ale już nie idealny), i nie pada, no i byłby to rekord...
Pani mi w końcu znalazła miejsce, ale ja - skorzystawszy u niej z możliwości przebiórki w czyste rzeczy (w tym zakupione przedwczoraj w Lidlu pierwsze w moim rzyciu ;) gacie z "pampersem" - uratowały mi tyłek!! ;) - już nawet tam nie pojechałem. Pogrzałem prosto do trasy nr 1 i do domu. Na wylocie z Włocławka była godz. 20:30, a ja miałem przejechane 222 km...
Jedynka sobotnią, bezksiężycową nocą jest drogą dość przyjazną dla rowerzysty (okazało się, że jednak księżycową, jeno zachmurzenie 100% odebrało możliwość dowiedzenia się, że była niemal pełnia - późniejszy przyp. aut.). Po pierwsze, ma szerokie pobocze z rzadka tylko usiane dziurami - mając przyzwoitą lampkę i zachowując czujność, można je omijać nawet kiedy jest się wyprzedzanym. Po wtóre, tych wyprzedających nie było znów tak wielu, ot 2-3 auta na minutę, po trzecie naprawdę wiało mi idealnie w plecy. Mimo ciemności i zmęczenia ciąłem więc równo, sądząc po przełożeniach i kadencji średnio ok. 26-28 km/h. A momentami zdrowo powyżej 30 i to bynajmniej nie na zjazdach!
Na co trzeba uważać jadąc tamtędy po ciemku? Na przystanki PKS - wcinają się one w pobocze krawężnikiem i grubo ciosaną kostką - gdyby wpaść przy pełnej prędkości na taki krawężnik, to raz, że wywrotka, a dwa - pęknięta obręcz. Na szczęście jakoś widać te przystanki z daleka. Trzeba też uważać, którą stację benzynową wybiera się na postój (więcej niż siku w szczerym polu grozi wymarznięciem, trzeba było robić postoje w cieple). Otóż niektóre z nich są imprezowniami dla miejscowej - niezbyt wysokich lotów - młodzieży. Ja trafiłem na taką jedną. Przetrwałem, nawet nie było groźnie, ale na pewno mniej przyjemnie niż na szosie :p
Tuż za Krośniewicami znów zaczęło padać. Początkowo to zignorowałem, ale kiedy minąłem Łęczycę, a śnieg z deszczem nie ustawał, postanowiłem jednak założyć kurtkę :p Oczywiście do tego momentu byłem już przemoczony, ale od czegóż jeszcze jedna czysta kolarska koszulka na zmianę? :) To był chyba najdłuższy popas w drodze powrotnej - grzałem się na stacji z pół godziny, a koło mnie dwóch wioskowych panów w tym czasie wywaliło ponad 200 zł na jednorękiego bandytę...
Wreszcie, tuż po północy, znów jechałem. Przez chwilę nawet nie padało i już zaczynałem żałować swojej przebiórki, kiedy sypnęło zdrowiej. W Ozorkowie padł rekord życiowy (stuknęło 304 km), a kurtka była idealnie mokra (oczywiście z zewnątrz - trzeba czegoś więcej niż siąpienia, żeby przemoczyć goretex ;) Spodnie (jak najbardziej przemakalne) oczywiście też. Ale że to syntetyczne skiny z długą nogawką, więc wciąż grzały. O dziwo buty przemiękły mi ostatecznie dopiero na rogatkach Zgierza :p
Ale wtedy to już było mi wszystko jedno i ciąłem do domu. Choć może to nie najtrafniejsze określenie. Z powodu zmęczenia tempo nieco jednak siadło i kończyłem z prędkościami rzędu 21-23 km/h. Przez całą Łódź śmignąłem z zaledwie jednym postojem na światłach - nic dziwnego, była godzina druga w nocy. Przejeżdżając obok "mojego" parku, pozwoliłem sobie na głośny okrzyk radości. Jeszcze rundka honorowa wokół bloku (żeby stuknęło 333 :p) i już ściągałem z siebie mokre ciuchy. SMS że "wszystko w porządku i że ŁAŁ! do Transatlantyka, który jako jedyny wiedział o mojej nocnej jeździe, szybki wpis na BS i spaaaać...
PS. Gwoli własnej pamięci: na ostatnich kilometrach najbardziej bolały mnie dłonie. Trochę mniej przedramiona. Wniosek: warto kończyć trasę za dnia, żeby móc pod koniec dużo jechać na lemondce. Po zmroku to jednak strach...
Więcej zdjęć tutaj.
Szczegóły:
Miała być ambitna wycieczka okrężną drogą do Włocławka i powrót pociągiem. Taka była idea Wilka i tak miała być realizowana. Z czasem przyszła refleksja, żeby zamiast płacić za pociąg powrotny, zapłacić za nocleg w schronisku PTSM, a wrócić nazajutrz rowerem. Z takim planem pojechałem na spotkanie Wilka (stanęła umowa: o 13:00 w Sannikach).
Po chwili (6,5 km po mieście) już wracałem. Nawaliło mi siodełko! :o
W domu szybka wymiana na to z Authora i znów w drogę. Finalnie wyjechałem o godz. 8:30 - dokładnie godzinę później niż planowałem...
Do Sannik jechało się nie za fajnie, bo wiało w twarz (wprawdzie lekko, ale jak to zwykle bywa - upierdliwie) i była mżawka - od Strykowa urozmaicana niekiedy śniegiem.
Sobota, ośle! ;)
W związku z tym po pierwszej setce i spotkaniu Wilka w Sannikach (gdzie spóźniłem się o 10 minut) nastrój miałem niezbyt bojowy. Na dodatek podczas jedzenia na przystanku (brak baru w całym miasteczku!) koszmarnie zmarzłem.
Ale cóż to jednak znaczy dobre towarzystwo (a może zmiana kierunku i chwilowy koniec walki z wiatrem? A może pełny żołądek? A zapewne wszystkie te kwestie naraz ;) - po kilku kilometrach i rozgrzaniu się, odżyłem.
Ciągnęliśmy z Wilkiem równo aż do Płocka, tutaj zatrzymaliśmy się na zdjęcia pod katedrą oraz kawę/herbatę w pobliskiej pizzerii. Do Włocławka pozostawało 60 km i zbliżała się godz. 16.
Na pierwszym odcinku wiatr trochę przeszkadzał, bo zrobił się jakby północno-zachodni, ale za to po pierwsze przestało padać, a po drugie przed Dobrzyniem wykręciliśmy nieco na zachód i było już git, i jechało się naprawdę przyjemnie z wiatrem z tyło-boku. Na tamę Jeziora Włocławskiego zjechaliśmy krótko po zmroku (piękny zjazd - prędkość maksymalna trasy - tak szybko po ciemku jeszcze na pewno nie jechałem! ;)
Przez miasto przeprowadził nas GPS i już jesteśmy na dworcu. Podziękowaliśmy sobie za świetną wycieczkę, Wilk wsiadł do pociągu do Wawy i tyle go widziałem ;)
Ja zaś po konsultacji z domem w sprawie prognozy na jutro i decyzji, że warto zostać, pojechałem na ul. Mechaników do znajomego schroniska PTSM. Po drodze stuknęło mi 215 km trasy.
W schronisku pan recepcjonista był miły, ale stanowczy: miejsc brak. Mogę jechać do drugiego schroniska na ul. Łęgską.
- A tam będą miejsca?
- Tak.
No to pojechałem. Okazało się, że jest to po drugiej stronie miasta i że przejeżdżaliśmy pod tym schroniskiem jadąc na dworzec. Może gdybym o tym był wiedział, wstąpiłbym zapytać o miejsca... a tak to miejsc brak!! Są jakieś zawody koszykarskie i schronisko jest pełne zorganizowanych grup. Pani jednak przejęła się moim losem i zaczęła dzwonić po znajomych pensjonacikach z cenami podobnymi do schroniskowych (to PTSM kosztuje już 30 zł?!) w sprawie miejsc.
Ona dzwoniła, a we mnie kiełkowała decyzja... Skoro we Włocławku mnie nie chcą, a ja mam i tak z samego rana jechać do Łodzi "jedynką"... to po co czekać do rana? Teraz i ruch będzie mniejszy, i wiatr idealnie w plecy (nazajutrz miał skręcić na północno zachodni - też dobry, ale już nie idealny), i nie pada, no i byłby to rekord...
Pani mi w końcu znalazła miejsce, ale ja - skorzystawszy u niej z możliwości przebiórki w czyste rzeczy (w tym zakupione przedwczoraj w Lidlu pierwsze w moim rzyciu ;) gacie z "pampersem" - uratowały mi tyłek!! ;) - już nawet tam nie pojechałem. Pogrzałem prosto do trasy nr 1 i do domu. Na wylocie z Włocławka była godz. 20:30, a ja miałem przejechane 222 km...
Jedynka sobotnią, bezksiężycową nocą jest drogą dość przyjazną dla rowerzysty (okazało się, że jednak księżycową, jeno zachmurzenie 100% odebrało możliwość dowiedzenia się, że była niemal pełnia - późniejszy przyp. aut.). Po pierwsze, ma szerokie pobocze z rzadka tylko usiane dziurami - mając przyzwoitą lampkę i zachowując czujność, można je omijać nawet kiedy jest się wyprzedzanym. Po wtóre, tych wyprzedających nie było znów tak wielu, ot 2-3 auta na minutę, po trzecie naprawdę wiało mi idealnie w plecy. Mimo ciemności i zmęczenia ciąłem więc równo, sądząc po przełożeniach i kadencji średnio ok. 26-28 km/h. A momentami zdrowo powyżej 30 i to bynajmniej nie na zjazdach!
Na co trzeba uważać jadąc tamtędy po ciemku? Na przystanki PKS - wcinają się one w pobocze krawężnikiem i grubo ciosaną kostką - gdyby wpaść przy pełnej prędkości na taki krawężnik, to raz, że wywrotka, a dwa - pęknięta obręcz. Na szczęście jakoś widać te przystanki z daleka. Trzeba też uważać, którą stację benzynową wybiera się na postój (więcej niż siku w szczerym polu grozi wymarznięciem, trzeba było robić postoje w cieple). Otóż niektóre z nich są imprezowniami dla miejscowej - niezbyt wysokich lotów - młodzieży. Ja trafiłem na taką jedną. Przetrwałem, nawet nie było groźnie, ale na pewno mniej przyjemnie niż na szosie :p
Tuż za Krośniewicami znów zaczęło padać. Początkowo to zignorowałem, ale kiedy minąłem Łęczycę, a śnieg z deszczem nie ustawał, postanowiłem jednak założyć kurtkę :p Oczywiście do tego momentu byłem już przemoczony, ale od czegóż jeszcze jedna czysta kolarska koszulka na zmianę? :) To był chyba najdłuższy popas w drodze powrotnej - grzałem się na stacji z pół godziny, a koło mnie dwóch wioskowych panów w tym czasie wywaliło ponad 200 zł na jednorękiego bandytę...
Wreszcie, tuż po północy, znów jechałem. Przez chwilę nawet nie padało i już zaczynałem żałować swojej przebiórki, kiedy sypnęło zdrowiej. W Ozorkowie padł rekord życiowy (stuknęło 304 km), a kurtka była idealnie mokra (oczywiście z zewnątrz - trzeba czegoś więcej niż siąpienia, żeby przemoczyć goretex ;) Spodnie (jak najbardziej przemakalne) oczywiście też. Ale że to syntetyczne skiny z długą nogawką, więc wciąż grzały. O dziwo buty przemiękły mi ostatecznie dopiero na rogatkach Zgierza :p
Ale wtedy to już było mi wszystko jedno i ciąłem do domu. Choć może to nie najtrafniejsze określenie. Z powodu zmęczenia tempo nieco jednak siadło i kończyłem z prędkościami rzędu 21-23 km/h. Przez całą Łódź śmignąłem z zaledwie jednym postojem na światłach - nic dziwnego, była godzina druga w nocy. Przejeżdżając obok "mojego" parku, pozwoliłem sobie na głośny okrzyk radości. Jeszcze rundka honorowa wokół bloku (żeby stuknęło 333 :p) i już ściągałem z siebie mokre ciuchy. SMS że "wszystko w porządku i że ŁAŁ! do Transatlantyka, który jako jedyny wiedział o mojej nocnej jeździe, szybki wpis na BS i spaaaać...
PS. Gwoli własnej pamięci: na ostatnich kilometrach najbardziej bolały mnie dłonie. Trochę mniej przedramiona. Wniosek: warto kończyć trasę za dnia, żeby móc pod koniec dużo jechać na lemondce. Po zmroku to jednak strach...
Więcej zdjęć tutaj.
- DST 333.16km
- Teren 0.50km
- Czas 13:28
- VAVG 24.74km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 1064m
- Sprzęt Schwinnka
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Witam! Wielki szacunek - zrobiles cos niesamowitego! Przez 5 lat studiow wracalem na weekendy z Lodzi do Torunia, jedynka jest niebezpieczna w ciagu dnia samochodem, a co dopiero noca, zima i na rowerze!! Szalenczy wyczyn!! :)
speedfan - 23:41 piątek, 20 marca 2009 | linkuj
Tak, ja też uważam, że fakt, iż był nieplanowany, nawet podnosi jego wartość.
Ale najbardziej dowartościowują słowa uznania od Mistrza Flasha :) aard - 20:12 czwartek, 19 marca 2009 | linkuj
Ale najbardziej dowartościowują słowa uznania od Mistrza Flasha :) aard - 20:12 czwartek, 19 marca 2009 | linkuj
Flash Z Twoim rekordem byłby człowiek mega-szczęśliwy, dodatkowo mega-hiper-żelazny, by pobił swój rekord nie planując tego :)))
Pozdrawiam ;) kosma100 - 23:16 wtorek, 17 marca 2009 | linkuj
Pozdrawiam ;) kosma100 - 23:16 wtorek, 17 marca 2009 | linkuj
Tak sobie myślę... szczęśliwy, kto w sposób nie planowany może bić swoje rekordy :)
Anonimowy Flash - 20:44 wtorek, 17 marca 2009 | linkuj
Ten dystans to oznaka szybko nadchodzącej wiosny:)
"A wiosna przyjechała rowerem..." :D blase - 17:10 środa, 11 marca 2009 | linkuj
"A wiosna przyjechała rowerem..." :D blase - 17:10 środa, 11 marca 2009 | linkuj
W marcu taka wycieczka - wielki podziw!!! My planujemy 300 w wakacje, a Ty sobie ot tak pojechałeś. Rewelacja. Pozdrawiam
robin - 20:26 poniedziałek, 9 marca 2009 | linkuj
wielka rzecz Miki!
po nocy, w deszczu - uznanie!
ekipa z forum na BS rośnie na potęgę! :) vagabond - 01:30 poniedziałek, 9 marca 2009 | linkuj
po nocy, w deszczu - uznanie!
ekipa z forum na BS rośnie na potęgę! :) vagabond - 01:30 poniedziałek, 9 marca 2009 | linkuj
Też bym tak chciał. Kto wie, takie dystanse mam w planie na ten sezon. Planuje z tym jednak zaczekać przynajmniej do czerwca :)
Platon - 20:14 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Piękny wyczyn! Pogody Ci jednak nie zazdroszczę. Z dłuższymi jazdami czekam na ocieplenie.
transatlantyk - 18:49 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Opis przeczytałam... jeszcze raz szacun... w takie zimno i deszcz... brr!!!
Ja chyba zakończę karierę na jednej trzysetce... chociaż - nigdy nie mów nigdy :D
Pozdrawiam :) kosma100 - 14:07 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Ja chyba zakończę karierę na jednej trzysetce... chociaż - nigdy nie mów nigdy :D
Pozdrawiam :) kosma100 - 14:07 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Kawał drogi zjechałeś. Gratulacje!! Tym bardziej, że w czasie kalendarzowej (czy aby tylko?!) zimy. Jeszcze trochę i będziesz natchnieniem dla długodystansowych sakwiarzy!:)
Rafał (rafalb) - 13:58 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
O_o
Powiem krótko: WOW!!!
Już sama ilość km'ów jest imponująca, ale w taką pogodę?! Szacunek z mojej strony :-) daVe - 11:47 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Powiem krótko: WOW!!!
Już sama ilość km'ów jest imponująca, ale w taką pogodę?! Szacunek z mojej strony :-) daVe - 11:47 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Gratuluję, w taką pogodę -szacun.
I jaki równy dystans Ci wyszedł :)
To następny 666?
Pozdrawiam :) kosma100 - 10:39 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
I jaki równy dystans Ci wyszedł :)
To następny 666?
Pozdrawiam :) kosma100 - 10:39 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Hoho!
Co się stało? Schronisko we Włocławku było zamknięte, czy po prostu postanowiłeś przejechać wszystko w jeden dzień? Zdrowo ponad 100km w nocy, do tego na głównej trasie przez Krośniewice - podziwiam! wilk - 10:25 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Co się stało? Schronisko we Włocławku było zamknięte, czy po prostu postanowiłeś przejechać wszystko w jeden dzień? Zdrowo ponad 100km w nocy, do tego na głównej trasie przez Krośniewice - podziwiam! wilk - 10:25 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
O kurcze! Piękna sprawa! W zeszły weekend Wa-wa, teraz 333km, strach pomyśleć co będzie za tydzień:) Gratuluję i pozdrawiam!
camelek86 - 09:28 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
teraz to już z górki: 500...
gratulacje jak stąd tam i tu! wujek_samo_bro - 08:50 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
gratulacje jak stąd tam i tu! wujek_samo_bro - 08:50 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Nieźle pojechałeś! Kawał drogi a do tego pogodę miałeś nieciekawą. Czekam na szczegóły.
mavic - 07:45 niedziela, 8 marca 2009 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!