Niedziela, 9 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 0, ku przygodzie
Samochodem z Mamą Daniela na lotnisko w Pyrzowicach ze spakowanymi wcześniej w folię bąbelkową rowerami. Lot bez przygód, ale na lotnisku w Neapolu widzieliśmy, jak obsługa rzuca jednym rowerem o drugi. Ciarki nas przeszły...
Po rozpakowaniu okazało się, że uszkodzenia są, ale drobne*: połamany rockring i oderwane dolne zaczepy obydwu błotników u mnie. Na to pierwsze machnałem ręką, do naprawy tego drugiego wystarczyły kombinerki, gwóźdź i benzyna, by rozpalić w maszynce celem rozgrzania gwoździa i zrobienia dziurki w błotniku. Okazało się jednak, że żadnej z tych rzeczy nie mamy, więc pojechaliśmy do marketu budowlanego, który widać było tuz przed lądowaniem (uwaga: wyjazd z lotniska w stronę miasta jest możliwy chyba tylko autostradą**).
Zakupiwszy wszystko (w tym świetne i precyzyjne, małe kombinereczki) pojechalismy przez Neapol do portu. Miasto zaśmiecone, nieziemsko brudne i niezbyt ładne. Mnóstwo opuszczonych budynków (potem miało się to okazać normą w południowych Włoszech) i syf na ulicach. Ale też palmy, opuncja figowa i WIOSNA. Prawdziwa: naście stopni i słonecznie. Rewelacja! :))) No i silny wiatr, który potępieńczo gwizdał w barierkach wiaduktów - brzmiało to naprawdę niesamowicie :)
W porcie sprawdziliśmy, skąd odchodzi nasz prom i stwierdziwszy, że mamy ponad 2 godziny, udaliśmy się obejrzeć centrum Neapolu i coś zjeść. Centrum mnie nie ujeło (chociaż potężna nadmorska twierdza niebrzydka), a jedzenie było takie sobie (pizza chyba nieco gorsza niż w Polsce, a na pewno droższa), do tego kelner nas naciął na rachunku doliczając obowiązkowo 10% (a naprawdę 15%) za obsługę. Jeśli miał jeszcze nadzieję na napiwek, to się przeliczył :P
Prom okazał się pływającą fortecą, a że zaszaleliśmy i wzięliśmy kabinę, to po obejrzeniu statku i widoku z morza na Neapol (nie powala) była pora zacząć odpoczywać po trudach podróży z dalekiego, zimnego kraju ;) Pranie, prysznic i spać - przy całkiem ostrym kołysaniu. Na szczęście żaden z nas nie ma widać skłonności do morskiej choroby :)
* No niestety nie takie drobne. Przy myciu roweru po powrocie odkryłem... wgniecioną ramę! :(((
** Przy drugim pobycie w Neapolu latem 2014 odkryłem jednak zwykłą drogę - da się bez autostrady :)
Po rozpakowaniu okazało się, że uszkodzenia są, ale drobne*: połamany rockring i oderwane dolne zaczepy obydwu błotników u mnie. Na to pierwsze machnałem ręką, do naprawy tego drugiego wystarczyły kombinerki, gwóźdź i benzyna, by rozpalić w maszynce celem rozgrzania gwoździa i zrobienia dziurki w błotniku. Okazało się jednak, że żadnej z tych rzeczy nie mamy, więc pojechaliśmy do marketu budowlanego, który widać było tuz przed lądowaniem (uwaga: wyjazd z lotniska w stronę miasta jest możliwy chyba tylko autostradą**).
Zakupiwszy wszystko (w tym świetne i precyzyjne, małe kombinereczki) pojechalismy przez Neapol do portu. Miasto zaśmiecone, nieziemsko brudne i niezbyt ładne. Mnóstwo opuszczonych budynków (potem miało się to okazać normą w południowych Włoszech) i syf na ulicach. Ale też palmy, opuncja figowa i WIOSNA. Prawdziwa: naście stopni i słonecznie. Rewelacja! :))) No i silny wiatr, który potępieńczo gwizdał w barierkach wiaduktów - brzmiało to naprawdę niesamowicie :)
W porcie sprawdziliśmy, skąd odchodzi nasz prom i stwierdziwszy, że mamy ponad 2 godziny, udaliśmy się obejrzeć centrum Neapolu i coś zjeść. Centrum mnie nie ujeło (chociaż potężna nadmorska twierdza niebrzydka), a jedzenie było takie sobie (pizza chyba nieco gorsza niż w Polsce, a na pewno droższa), do tego kelner nas naciął na rachunku doliczając obowiązkowo 10% (a naprawdę 15%) za obsługę. Jeśli miał jeszcze nadzieję na napiwek, to się przeliczył :P
Prom okazał się pływającą fortecą, a że zaszaleliśmy i wzięliśmy kabinę, to po obejrzeniu statku i widoku z morza na Neapol (nie powala) była pora zacząć odpoczywać po trudach podróży z dalekiego, zimnego kraju ;) Pranie, prysznic i spać - przy całkiem ostrym kołysaniu. Na szczęście żaden z nas nie ma widać skłonności do morskiej choroby :)
* No niestety nie takie drobne. Przy myciu roweru po powrocie odkryłem... wgniecioną ramę! :(((
** Przy drugim pobycie w Neapolu latem 2014 odkryłem jednak zwykłą drogę - da się bez autostrady :)
- DST 32.28km
- Czas 01:45
- VAVG 18.45km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 113m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!