Informacje

  • Wszystkie kilometry: 231290.54 km
  • Km w terenie: 5477.21 km (2.37%)
  • Czas na rowerze: 465d 20h 00m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wtorek, 3 września 2024 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 27

Dziś miał być wreszcie łatwy dzień i dobrze bo tu po francuskiej stronie praktycznie same hardkory. Miał, ale od czegóż pogoda? :-D
Od rana siąpi, potem mżawka, potem pada, a potem dla odmiany siąpi. Szykuję się leniwie, bo ok 10-11 ma przestać. Kawa, przepak (dziś dzień na lekko, ale jak zwykle dużo rzeczy do zabrania, zwłaszcza przy niepewnej pogodzie), wypad po bagietke (w tamtą stronę bez deszczu, ale z powrotem już siąpienie), śniadanie, kanapki i herbata na drogę...

O 10:30 nadal mży, więc ruszam. W miasteczku pada mocniej i trochę się waham, ale po chwili czekania pod daszkiem zwycięża duch walki i ruszam. Pada raz mocniej, raz słabiej, ale w zasadzie bez przerwy. 

Zaczynam od 25 km łagodnego, odrobinę czeskiego zjazdu doliną. Jako że pada, to gps schowany (stracił wodoszczelność) i okazuje się, że mam syndrom odstawienia! Non stop się stresuję, czy dobrze jadę! I faktycznie pod koniec poleciałem główną, przegapiłem dupiasty skręt i musiałem wracać ze 2 km. Okazało się, że niepotrzebnie! Takich super-czech jak na następnym odcinku to już dawno nie widziałem! Po kilkanaście procent w obie strony non stop! Szaleństwo! 

Ale po ok 7 kilometrach tego cholerstwa wreszcie jestem u podnóża biga Artzamendi (926). Jest daszek, więc jem kanapkę i piję gorącą herbatę z termosu, mniam. I patrzę jak bardzo siąpi. Bardzo. Siedzę z pół godziny, ale nic się nie zmienia. Zaczynam marznąć (19 stopni, ale mokra koszulka), więc stwierdzam, że i tak będę przecież mokry - deszcz czy pot, wszystko jedno. Ruszam. Wysokość 36m npm...

Podjazd początkowo bardzo jak wołowina, są nawet drobne zjazdy. Ale za to droga, choć bardzo wąska, to z doskonałą nawierzchnią, wygląda na tegoroczny asfalt. Super! Oprócz tego, że siąpi oraz kapie z drzew. Mocno. 



Na wys. 400 kończy się wołowina, a zaczyna się mięcho. Długie odcinki po 15-17% przedzielone krótkimi wypłaszczeniami. Mocna rzecz, ale dobrze mi się jedzie. Metry szybko wchodzą. Tylko krzyż mnie boli od tego pompowania, więc na wys. 620 robię 2 minuty postoju na rozprostowanie pleców. Przy okazji sprawdzam na gps, że zostało 2,4km, co oznacza, że dalej też nie ma taryfy ulgowej i średnie nachylenie będzie 12,5%. To jadę. 

Faktycznie dalsza część taka sama: kilkaset metrów 14-17% i kilkadziesiąt prawie płasko. I od nowa. No, fajny big! Aż mi się przypomniały przełęcz Karkonoska, Malga Palazzo i jeszcze jeden big w Basilicacie, którego nazwy nie pomnę, ale też był w deszczu (tyle że to było w lutym :-P).



Na szczycie jestem o godz. 14 i tu akurat nie pada. Big-klasyk, maszt i kopuła. Zakładam bluzę i kurtkę, i bez czapki i rękawiczek ruszam w dół. Zamierzam robić zatrzymania na rozruszanie palców dłoni, zamiast zamoczyć dobre rękawiczki. Zresztą jest 17 stopni, bez dramatu. Na zjeździe siąpi i nawet mocniej pada, ale wbrew obawom jedzie się dobrze! Staję tylko raz, a poza tym zjazd zlatuje jak z bicza, przy tych nachyleniach dystans jest bardzo mały, więc mimo że rzadko przekraczam 25 kmh, to i tak błyskawicznie tracę wysokość. 

Na 250 już nie pada i nawet jakby się przeciera. Na dole znów krótki postój i decyduję, że wracam objazdem główną, te czechy mnie nie kuszą. Wolę jedną w miarę równą przełączkę. Najpierw krótki gorż, potem przez wsie, aż wreszcie podjazd na głównej. Ale gdzie mu tam do tych czech! 5-6%, 130m pod górę i po zawodach. Owszem, jest kilka kilometrów dalej, ale bez porównania lepiej! 

Potem już znana trasa, ale z wiatrem, więc mimo że lekki podjazd, to ciągnę 28-30. 12 km przed metą staję w Leclercu po zakupy, bo inaczej musiałbym jeszcze w Janku Stópniku nadłożyć ze 3 km. Kolacja na dziś i jutro, jakieś ciastka i pędzę dalej. Dobrze się jedzie, zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie pada i nawet szosa już trochę wyschła :-)



Na kempingu jestem o godz. 17, tu wszystko mokre i tradycyjnie, gdy po prysznicu i praniu zasiadam do robienia kolacji, to zaczyna siąpić. No beznadziejny jest ten Janek S.! Jem już w namiocie, a potem mam już prawie wolne, tylko w przerwie między deszczami robię klar w sakwach, żeby jutro łatwiej się było pakować. Bo ewidentnie jutro stąd spadam, mimo że ma padać. To jest Złe Miejsce. A i kemping słaby, zwłaszcza na taką pogodę. A na jutro wziąłem kwaterę za 20 eur - brawo ja! B-)

  • DST 86.99km
  • Czas 04:30
  • VAVG 19.33km/h
  • VMAX 50.59km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 1488m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 2 września 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 26

To był jeden z najniższych noclegów wyprawy, wys. 350, a mimo to wieczorem było chlodno. Rano pochmurnie, ale bez deszczu i zaskakująco ciepło, bo 18. Zbieram się o 8:30, ale potem jeszcze kupuję zamówioną bagietke w kempingowym barze (okazuje się beznadziejna, ale alternatywy i tak nie było) i robię kanapki na cały dzień, więc start o 9:10. W tym momencie kemping mijają idący szosą dwaj piechurzy. Idą w tym kierunku, co i ja, więc przelotnie zastanawiam się, dokąd zmierzają i jak bardzo mi ich żal, że są na tym mega zadupiu bez środka lokomocji...

Po sześciu kilometrach zjazdu (wys. 290) zaczyna się podjazd na biga Puerto Larrau (1570). Początkowo bardzo łagodny, a jeszcze staję, żeby podregulować tylny hamulec, bo już bardzo nisko bierze. Z czasem podjazd się robi ponownie wołowy (choć nie aż tak jak wczoraj), więc kiepsko się jedzie, zwłaszcza, że dzisiaj jakoś kompletnie nie mam spręża. Chciałem być o 12 na bigu (wtedy ma zacząć padać), ale nie zanosi się. Za to pogoda się z czasem poprawia, wygląda słońce. 

Wreszcie przed godz. 11 docieram do Larrau i krótko za nim sakwy lądują w krzakach (wys 650). Niestety, tym razem jeżyny. 

Biga robię z jednym postojem, ale długim, bo strasznie mi się nie chce i spływam potem do tego stopnia, że mi ze spodenek kapie prosto do sandałów! Nie mam pojęcia, czemu aż tak! W każdym razie na bigu jestem o godz. 13. Słońce zza chmur i nie pada. Po drodze nigdzie nie było wody, więc proszę hiszpańskich kamperowcow o pół litra. Nie tylko dostaję wodę, ale i puszkę coli. Wow! 



Zjazd z kilkoma podjazdami (wołowy), ale przed 14 mam już sakwy. I nadal nie mam spręża. Stwierdzam, że może kawa pomoże i staję w Larrau na ławce przy kraniku. Recznik schnie w słońcu, kawa pyszna. Dobry pomysł! I wtedy pojawiają się... ci sami dwaj piechurzy. Dogonili mnie! Czyli poruszam się z prędkością pieszego! B-) Oni tu jednak zostają i łapią stopa, a ja ruszam dalej. 

Kilka kilometrów zjazdu na 500 i zaczyna się drugi big (1350). Ale jaki! 8 km i 850 metrów! I jeszcze pierwszy kilometr dość łagodny. Ale potem...! Potem odcinki z nachyleniem 10% są odpoczynkowe! A 13-14 nie jest rzadkim widokiem. No szacun! Na szczęście słońce się chowa i jest 20 stopni, bo w upale to już by była tortura. 

Podjeżdżam znów z jednym postojem, ale w nieco lepszej formie. Kawa pomogła. Na górze o 16:20, a z wyżętej koszulki powstaje mała kałuża :O



18 stopni, więc zjazd tylko w kurtce, ale jest chmura, więc ostrożnie, bo widoczność ze 30 metrów. Na 1000 znów zaczyna się podjazd, ale już tylko 130m. Wciągam nosem. 



Na górze znów tylko kurtka i wio. Teraz już się serio spieszę, bo zostało 24 km, a właśnie zaczyna kropić. Gdy osiągam dno doliny (dotychczas ostry zjazd, stąd już łagodny i lekko czeski), to zostaje 15 i chwilowo nie kropi. Na wszelki rozbieram się do gołej klaty (cieplej niż w przepoconej koszulce, a nie chcę przepocic drugiej!) i cisnę ponad 30 kmh (oprócz czech). Okazuje się też, że pękła mi gumowa osłona przycisku "back" w garminie! Wysłużyła się najwyraźniej :-( Nie tylko utrudnia to obsługę (trzeba wciskać wykałaczką czy czymś), ale też pozbawia go wodoszczelności. Lipa! Jak kropi, to go chowam do trójkąta. Ale kropi mało. 



O 18 jestem pod intermarche. Kupuję benzynę na stacji i robię spore zakupy jedzeniowe. Ciekawe, czy to nie błąd... Na kempingu municipal w centrum St. Jean Pied de Port (dalej: Janek Stópnik albo Pied) jestem przed 19.



Sam Janek dość ładny, a kemping i część centrum mieści się w dawnej cytadeli :-)



Z wyposażeniem szału nie ma, ale nie chce mi się jechać na drugi kemping sporo za miasto, zwłaszcza, że sądząc po zdjęciach w necie wcale nie musi być lepszy (do moich celów, choć na pewno jest bardziej fancy). Zostaję. 

Gdy kończę prać ciuchy (po rozbiciu namiotu i prysznicu) to zaczyna padać. Gotuję pod dachem, ale nie ma tam gdzie usiąść, więc jem na leżąco w namiocie. Pada lekko, ale konsekwentnie cały czas. Ponoć ma padać co najmniej do jutra do południa :-P
  • DST 84.95km
  • Czas 05:54
  • VAVG 14.40km/h
  • VMAX 62.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2417m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 1 września 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 25

Wczoraj rest, bo miałem 7 dni jazdy z rzędu i już to mocno czułem. Ale pogoda wbrew prognozie była piękna aż do wieczora, kiedy to przyjebao. I zaczęło wyglądać na to, że rest był błędem.

W nocy burza, rano lekki deszcz. Wstaję normalnie i szykuję się pod dachem, bo na szczęście jest. Dobry kemping! Po 7 przestaje padać, dobra nasza! O 8:30 jestem gotowy, ale niestety intermarsza otwierają dopiero o 9, a to jedyne źródło chleba w okolicy. Trudno, czekam. O 8:45 zaczyna lać. O 9 już solidnie. Mimo to jadę do sklepu, na szczęście to tuż za rogiem. I łapię piękne ujęcia gór i chmur :-)







O 9:15 wracam z chlebem i kolacją, ale już jestem wilgotny. Robię kanapki na drogę z całej bagiety, jem śniadanie i o 9:35 jestem gotów. Leje. I leje. Prognoza mowi, że deszcz ma słabnąć, więc czekam. 

O 10:10 nagle wyłączają deszcz. No to w pedał! Po 2 km znajduję idealne miejsce na sakwy: niewidoczne z szosy, łatwo dostępne, w cieniu, ale i zadaszone (pod skałą jest sucha ziemia). No rewelacja! Zrzucam i jadę. Na biga Col du Somport 28 km i 1400 metrów...


Sakwy mają piknik pod wiszącą skałą. Na szczęście żadna nie zaginęła ;-)

Jadę jak szatan, typu 20 kmh na 2% albo 14 kmh na 5% (większych nachyleń póki co nie dają), i bez zmęczenia :-)
Na 18. kilometrze doganiam poznaną wczoraj Holenderke Laurę na wózku elektrycznym, która dziś spała wyżej. No niewiele wczoraj ujechała, mnie ten odcinek zajął godzinę. Przefikane ma! 



Gadamy kilkanaście minut, a że jedziemy 5 kmh, to w tym czasie jem kanapkę (zamiast stawać). Po zjedzeniu mówię do zobaczenia, jak będę zjeżdżał i w pedał.

Na rozwidleniemu przełęcz / tunel doganiam dwie hiszpańskie bikepakerki. Chwilę gadamy podczas jazdy, a potem je wyprzedzam. Ale niewiele, na przełęczy jestem o 12:30, a one może ze 3 minuty później. Tu wspaniale widoki na niesamowicie oświetlone góry. Skala jest intensywnie czerwona, dużo zieleni, trochę żółci i światło pod kątem. No prawdziwe tęczowe góry! B-)







Ubiórka i zjazd. 400m poniżej przełęczy spotykam Laurę. Mówi, że na przełęcz dziś nie da rady, bo zużyła już 1,5 baterii do wózka, zostało tylko pół, czyli pod górę jakieś 4 kilometry. Spróbuje nocować na jakimś sumner camp, który wyguglała. Ja nic takiego po drodze nie widziałem, no ale się nie rozglądalem za noclegiem. Jest dopiero godz. 13! No przemasakra z tym wózkiem! Życzę jej powodzenia i zjeżdżam. 

Przy sakwach jestem o 13:45 i już świeci słońce i 22 stopnie. W ogóle dotychczas nie padało, ale teraz robi się wręcz ładnie. Super! 

Ruszam przez wioskę i po chwili robi się 12% i widzę, że zaraz będzie kawałek szutru. Jest też ostrzeżenie "droga niebezpieczna, no GPS" i zakaz ruchu. Oczywiście olewka i jadę. Aż tu wybiega z domu jakiś samozwańczy porządkowy i krzyczy, że tu nie wolno, nie widzę zakazu? Znam znaki drogowe?! No kurwa! Mówię, że velo i dlaczego nie, a on tylko powtarza, że zakaz i żebym zjechał, to mi pokaże. A figę! Właśnie podjechałem stromizne i mam zjeżdżać?! Zresztą widziałem ten jego zakaz, bardziej go już nie zobaczę!

Próbuję mu przemówić do rozsądku, swoją łamaną francuzczyzna, że pourqui pas i quel problem, ale nic nie pomaga. Żeby nie było tak stromo, to bym go olał i pojechał, ale pod górę mu nie ucieknę! Pytam w desperacji kim jest, a on mówi, że "responsable". Akurat! No, ale nic nie mogę zrobić, muszę zawrócić, kurwa! 

Więc żegnam go gromkim fuck you i wracam. Objazd na szczęście nie jest bardzo długi, ale jednak ze 3 km, w tym trochę w dół. No wkurwił mnie niewąsko gość! 

Dalszy podjazd na biga Pierre St Martin (1760) bez przygód, tylko droga durnie poprowadzona. Najpierw 9% ciągiem na przełączkę 1000, potem 130 zjazdu, a dalszy podjazd taki że raz 2%, raz 7, raz 13, potem znów dwuprocentowy krótki zjazd i znów 9 i apiat'. Krótko mówiąc, podjazd jak wołowina - szarpany. Źle się jedzie, zwłaszcza, że od kilku dni kiepsko mi działa tylna przerzutka i nie mogę doregulować. Chyba czyszczenie manetki się należy.

No, ale jadę w sumie nieźle. Na 1530 zrzucam sakwy i ostatnie 230m na lekko. Nadal szarpane. Na przełęczy granica hiszpańska (drugi raz dzisiaj) i parking. Jest godz. 18, więc sprawnie przebiórka w suche ciuchy (z moich wręcz kapie pot mimo że tylko 16 stopni się zrobiło. Chyba przez wilgoć w powietrzu. 

Zjazd też jak wołowina, ale z przewagą dużych stromizn. Do 11%. Ok 18:45 jestem na kempingu Ibarra (to już Kraj Basków) nad rwącą rzeką, od której aż bije mrozem! Ale kemping spoko, bo spartański, ale ma wszystko co trzeba (dopóki nie pada, bo zadaszonego stołu brak, ale zwykły dzizas jest). Rozbijam kompletnie mokry namiot i niestety do wieczora nie udaje mu się wyschnąć. Mam nadzieję, że nie zmoczę ;-) śpiwora.. 


  • DST 110.06km
  • Czas 06:30
  • VAVG 16.93km/h
  • VMAX 64.32km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2874m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 23

W nocy padało i burza, ale rano ładnie, większość nieba bez chmur. Start o 8:50 i o 9 jestem pod właśnie otwartym netto. Kupuje chleb i mleko (w nocy się popsuło i rano nie było kawy :-/) i ruszam. Od razu konkretnie pod górę. Sikustop udaje mi się zrobić dopiero po 100 metrach podjazdu, bo wcześniej miasteczko. Śniadanie też było bardzo skromne, jedna kromka wczorajszej bagietki, więc rozglądam się też za suchym dżizasem. Po deszczu nie jest łatwo, ale po 300m podjazdu znajduje się kamienny dzizas w miasteczku. Super! Niestety nie ma kraniku (a ja mam w butelce sok, a nie wodę), więc z kawy nadal nici. Ale i tak fajnie, bo trochę słońca, niegorąco i wbrew prognozom zapowiada się przyjemny dzień.



Podjazd na Col d'Aubisque to aż 30km, po drodze jest jeszcze jedna mniejsza przełęcz, a po niej 150m zjazdu, wiec na bigu (1709) melduję się krótko przed godz. 14. Biorę wodę z baru i długa, żeby mnie deszcz nie złapał na zjeździe. 


Widok w pośredniej przełęczy na dalszą drogę na biga


Col d'Aubisque





Dopiero na wysokości 800 decyduję się na solidny lancz, z kawą i PBJami na kolejnym dżizasie, w miasteczku. Potem zjazd się robi łagodny i pod wiatr, a ja przegapiam skręt, ale chyba dobrze wyszło, bo chociaż nadłożyłem kilometrów, to zjazd był mniej stromy i główną (a tamta zapewne miała słabą nawierzchnię). 

Za Laruns zaś zaczyna się drugi big, Col de la Marie Blanque. Niby tylko 600m podjazdu, ale nagle z niczego robi się full lampa i 37 stopni! A nachylenia oscylują wokół 10%. Ciężko. Ewidentnie należy mi się rest. 

Blanqua podjeżdżam z jednym krótkim postojem (przy strumieniu, ale bez dostępu do wody, szkoda, bo chciałem zmoczyć bandane), a na szczycie nawet się nie zatrzymuje. I dobrze, bo wkrótce zaczyna kropić i moczy bandane ;-) Więc zasuwam na dół i uciekam przed deszczem. Udaje się, zjazd długi i szybki (max dnia i wyprawy), więc sporo mu odskakuje. Na dole wysokość zaledwie 350m. Chyba od drugiego dnia wyprawy nie byłem tak nisko! 

Biorę wodę z kulturalnej toalety z umywalką na przystanku autobusowym (w mikrowiosce!) i ruszam na ostatnie 12 km czesko w górę doliny. Po 6 km widzę, że zaraz będzie stromo, więc sprawdzam mapę pod kątem objazdu główną (i dnem doliny), ale niestety łączą się sporo dalej niż mój kemping. A podjazd okazuje się mieć aż 9%, ale jest krótki, tylko 30m. Potem już płasko, a 1,5 km od kempingu zaczynają padać wielkie krople. Oho, zaraz będzie oberwanie chmury! Rozważam "przeciekanie" pod drzewem, ale to pomoże na bardzo krótko. Lepiej chyba dociągnąć nawet kosztem przemoczenia (i tak jestem mokry od potu :-P). Tymczasem o dziwo krople po chwili ustają. Fart! 





Kemping w Accous bardzo fajny, jest prąd (w namiocie!), fajne sanitariaty, stół, krzesła, cień, cena 11,30 ... I jeszcze zaledwie kilkadziesiąt metrów do Intermarche! Co prawda ma sjeste od 12 do 15, ale i tak będzie ciężko o lepsze miejsce na rest. Byle tylko pogoda pojutrze nie odwaliła numeru... Zdecyduję jutro rano, ale korci... 

A póki co po wszystkich pracach obozowych (w trakcie których jednak deszcz) siedzę sobie wygodnie i urzęduję z cydrem B-) 
  • DST 93.17km
  • Teren 0.20km
  • Czas 06:04
  • VAVG 15.36km/h
  • VMAX 70.60km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 2261m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 22

Dziś na lekko i znów bardzo proste rowerowanie: do góry, na dół, do góry, na dół i koniec :-P



Start o 9, na luzie, bo dziś najłatwiejszy dzień od wjazdu do Francji. Ale swoje 3 centymy dołożyła pogoda i już tak łatwo nie było. Po kupnie bagietki ruszam na Hautacam (bodaj 1612). Start z 450, wiec jest co podjeżdżać. Ciepło, 22 stopnie, ale bardzo niskie chmury. Początek przez wsie, a po kilku kilometrach robi się zadupie. Postój na 1100, gdzie wciągam 1/3 bagietki z riletkami z tuńczyka. 17 stopni i totalna oblepiająca chmura, widoczność 15 m, a po nogach spływają mi z kompletnie przemoczonych spodenek strużki wody i chyba też potu... 

Dalej już w ciągu na szczyt. Pod sam koniec chmury nieco rzedną i robią się bajkowe widoki! Góry dość zwyczajne, ale w tej mgle... 







Na szczycie jestem lekko po 11. Jest tam bar, więc w toalecie przebieram się w suche. Potem jem banana i ciastka, a jak mam się zbierać, to zaczyna padać i po chwili również grzmieć. Jako że mam czas, to postanawiam przeczekać. W końcu właśnie przebralem się w suche! Biorę najdroższe cappuccino w życiu (3,80!) i siedzę sobie wygodnie. A po kilkunastu minutach nagle robi się jaśniej, więc biegiem dopijam kawę i w 25 sekund (liczę w myślach :-P) odpalam. 



Zjazd mokry, ale nie bardzo zimny, 15 stopni i przyrasta. Na dole nawet czasem wygląda słońce i są 23 stopnie. W Argeles w najbardziej nasłonecznionym miejscu zakładam z powrotem kompletnie mokre ciuchy i ruszam na Col de les Spandelles (ok. 1370). Po ok stu metrach podjazdu już wierzę, że nie lunie za chwilę, więc staję na kolejną 1/3 bagietki z riletkami. Plus herbata z termosu, mniam! 

A dalej juz bardzo cichy podjazd (na Hautacam było mnóstwo aut, ale tutaj pustki). Ciekawostka taka, że podjazd jest schodkowy: ok kilometr podjazdu 7-10%, a potem kilkaset metrów prawie płasko. A potem powtórka, i jeszcze jedna, i tak praktycznie przez cały czas. Początkowo jadę równo z pewnym szosowcem w wieku niemal mojego taty, ale na pierwszej stromiznie mi ucieka (!!) i widzę go ponownie dopiero pod szczytem (jak zaczyna zjazd, a ja kończę podjazd). No szacun! 

Ja sam robię postój na 950, zjadam resztę digestives (jeszcze z Hiszpanii), popijam resztą herbaty i ruszam dalej. Pod koniec już ciężko mi się jedzie, ale tempo jak na mnie mam dobre. Na tych stromiznach robię ok. 700 m/h. 

Podjazd wyjątkowo nudny, a na przełęczy nie ma nic. Na szczęście tradycyjnie odrobinę się przeciera (dotychczas chmura, choć dużo mniej gęsta niż na Hautacam), więc jest trochę widoków na drugą dolinę (po mojej stronie wyłącznie las :-P). 

Ponownie zakładam suche i po kilku minutach ruszam. Jest 18 stopni, więc nieźle. Zjazd trochę się dłuży przez te płaskie odcinki, ale o godz. 16 jestem w Argeles pod Netto. Zakupy i na kemping. Dzięki temu łatwiejszemu dniu, mam jeszcze po pracach obozowych sporo czasu, więc mogę troszkę poczilować. 


A sąsiedzi mieli kocórkę w wózku i jeszcze na smyczy psynka!

W planach był jutro rest, ale w weekend ma być fatalna pogoda (podczas gdy jutro, w piątek, tylko kiepska), więc jutro jadę dalej, a restować będę, jak będzie ściana deszczu. I oby to nastąpiło w miejscu, gdzie będzie jakiś sklep i zasięg... :-/
  • DST 70.43km
  • Czas 04:22
  • VAVG 16.13km/h
  • VMAX 62.10km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 2198m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 21

Nareszcie łatwy dzień! :-)
Wyjazd tuż przed 9, ale że jeszcze karfur i robienie kanapek na bigi (oba na lekko) oraz kitranie sakw (znów pod rurą z wodą - idealna lodówka!), to start tak naprawdę dopiero ok 10.


MOJE podrurze! 

Luz Ardiden (1000m podjazdu) wszedł z jednym postojem, ale nie był to big z rana jak śmietana. Raczej musiałem się pomęczyć, zwłaszcza w nasłonecznionej końcówce. 









Zjazd bardzo kręty i hałasliwy, bo wciąż mi piszczy przedni hamulec. Sakwy na dole pięknie schłodzone, więc wkrótce robię postój na lancz i kawę mrożoną. Generalnie już jest upał, ale w cieniu jeszcze da się żyć. 

Potem 10 km zjazdu ładnym, ale niemożliwym do sfotografowania gorżem i już jestem w Pierrefitte, gdzie zaczyna się drugi big. Start z centrum od razu pod górę, więc pytam w barze, czy przechowają sakwy. O dziwo tak! No to bon courage i jadę. 

Słońce, upał, brak cienia. Ale ku mojemu zaskoczeniu jedzie się dopsz! Postój na 930 (krótko przed połową), bo to chyba ostatnia szansa na wodę, a dotankować trza. 





Potem jeszcze dwa razy staję na moment na foty, bo ładne kaskady są. Na górze przed godz. 16 i tym razem bez specjalnej spiny, ten 1000 metrów wreszcie się dobrze jechało! :-)

Rozważam, czy jeszcze przejść się wyżej (jest park narodowy i rowerem nie wolno, mimo że jest szosa), ale dochodzę do wniosku, że już kilka kaskad po drodze było, więc kolejna nie jest niezbędna. Iść z rowerem mi się nie chce, a przypiąć nie mam czym, zapięcie zostało na dole. 

No to zjazd. Wchodzą chmury, ale przebralem się w suche i jedzie się elegancko. Sporo fot strzelam po drodze i równo o 17 odbieram sakwy. Stąd już tylko 5 km na kemping La Prairie! 







Ten okazuje się bardzo prosty, niestety nie ma dzizasow, ale udaje mi się pożyczyć krzesło, a wracając z zakupów zgarniam w miasteczku spory karton, który będzie robił za stół. Bez szału, ale idzie żyć. Za to sanitariaty bardzo fajne, sąsiedzi mili, cienia chyba wystarczająco dużo i ogólnie spokój. Tylko dwa zegary w pobliżu biją co godzinę. Ciekawe, jak się przy tym będzie spało... 
  • DST 91.43km
  • Czas 05:17
  • VAVG 17.31km/h
  • VMAX 62.30km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 2097m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 20

Dziś znów dzień na lekko, Tyle tych bigów w okolicy, że aż trudno się przemieszczać ;)



Start o 8:30, w miasteczku kupuję chleb i ruszam. Na początek dłuuugi podjazd doliną, 14 km aż do rozwidlenia na dwa bigi. Na pierwszy ogień wybieram trudniejszy, żeby mieć z głowy, jak również dlatego, że wygląda, ze na tym drugim bigu po południu jest szansa na trochę cienia. No to jadę do Gavranie. Po 20 km postój w miasteczku na drugie śniadanie i dobranie wody. Wysokość już 1400 (startowałem z 700) i całkiem zacnie mi się jedzie!



Dalej już serpentyna i mało drzew, ale nie jest jeszcze gorąco, więc nie jest źle. Za to pojawia się wiatr. Szczególnie po kolejnym postoju (na 1850) jest już w pysk i nie słaby. Jakoś się dotaczam na biga (2215m) o 12:40 i trzeba przyznać, że warto, by widoki zacne (ale nie zobaczycie :p). Wrzesień, więc dorzucam foty :-)




Na tym zdjęciu jest pięć trzytysięcznikow :-)






Nawet góra musi się czasem wysikać ;-)

Zakładam tylko bluzę (jest dwadzieścia kilka stopni) i zjeżdżam. Z góry widzę, jak zostawione na dachu zjeżdżającego auta ubrania zlatują i zostają na szosie. Podejmuję rękawicę (i dwie koszulki kalenji ;) i gonię. o dziwo, dopadam gościa bez trudu, ale też trzeba przyznać, że go owce zatrzymały. I bardzo dobrze, piona w raciczkę! :) Oddaję koszulki, a gość bardzo wdzięczny po francusku, więc żartuję, że należy się 10 euro i odjeżdżam pierwszy.

Dalszy zjazd spoko, wyprzedzam kilka aut i szosówkę. W miasteczku nabieram znów wody, jem kanapkę i dalej doliną w dół na rozdroże. W drugiego biga wpadam rozpędem, ale natychmiast robi się 7%, więc rozpędu wystarcza na kilkanaście metrów bieżacych :p Początkowo zakosy po zboczu w słońcu (35 stopni), a potem już doliną - nierówno, bo raz 3%, a raz 9. Ale zazwyczaj 5-7 jednak. Tym razem to szosówka mnie wyprzedza (wraz z dwoma szosowcami).  Póki szosa prowadzi orograficznie lewym zboczem, to jest dużo cienia, ale jak zmienia stronę rzeki, to od razu max lampa i jeszcze pogarsza się nawierzchnia.

Na 1500 staję po wodę na rzekomym kempingu, ale nikogo nie ma, a kranik nie działa. Lipa, bo mam już tylko pół litra, a zostało 600m i chłodno nie jest. Ale na szczęście kawałek dalej jest bar, więc dobieram. Tu kończy się dolina i zaczyna wspinaczka do Cyrku Tromousse. Nachylenia nadal typu of 4 do 9% - jak im się zachciało. Ale wiatr tym razem w plecy. Natomiast zmęczenie daje się już we znaki i coraz słabiej jadę. W końcówce już widać szczyt, ale ściana bardzo stoma, droga idzie zakosami i trochę to podłamuje. Ale za to rozbawia widok pociągu osobowego ciągniętego przez... traktor. Ludzie są jednak niewiarygodnie leniwi - od parkingu do szczytu raptem 2,5 km....







Widoki na górze świetne, cyrk jak ta lala! Przebieram się w toalecie (jest!) w suche ciuchy (nareszcie wpadłem na to, żeby mieć spodenki na zmianę zamiast zjeżdżać w mokrych i się dodatkowo odparzać!) i ruszam na ten masakrycznie telepiący zjazd.


Promyczek nadziei ;-)

No niefajnie się jechało ok 10 km i większość różnicy wzniesień (ok 900). Dopiero za mostem znów przyzwoicie. A na główną wpadam krótko za autobusem, zaraz też wyprzedzają mnie kolejne auta, a potem oczywiście hamują, bo z przodu autobus więc.. i ja hamuję. Bo jak kierowca widzi rower, to MUSI go kurwa wyprzedzić, nawet jak rower jedzie 50 kmh, a on autem jedzie 55 i co chwilę hamuje. Na pocieszenie, wszystkich te kilkanaście aut finalnie wyprzedzam i w miasteczku jestem tylko za autobusem, którego już wyprzedzić nie zdążyłem. Może się kurwa nauczą....



Na kempingu wszystko w cieniu, zwłaszcza żarcie, więc jest gitara :)
  • DST 94.81km
  • Czas 05:51
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 61.31km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 2594m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 19

Start krótko przed 9, ale jeszcze zakupy w karfurze i 10 km łagodnego zjazdu, wiec pierwszego biga nadgryzam lekko po 10. I zaraz staję, żeby coś zjeść, bo na śniadanie była resztka wczorajszego chleba :-P

Col d'Aspin na świeżo wchodzi nawet nieźle, z jednym postojem. Wysokość 1550, więc jeszcze poniżej chmur. Ale chłodno, 15 stopni. 400m zjazdu i już kitram sakwy w wykrocie, bo teraz big Col de Beyrede. 12% i tylko 300m podjazdu, więc szybko wpada. 

Zjazd zimny do sakw i niezbyt ciepły dalej. Na dole, w Sainte Marie de Campan 16 stopni. Jem kanapki na dżizasach i lekko po 14, z uzupelnioną wodą, ruszam na słynną Col du Tourmalet. Tu już żartów nie ma, 1250 m podjazdu (na 2215). Robię to na spokojnie, z trzema postojami, w tym na mleko z granolą w połowie (tak mnie naszło, a mleko pewnie by się do jutra popsuło :-P). 



300m poniżej przełęczy spore miasteczko narciarskie z olbrzymim i przebrzydkim hotelem oraz owcami na szosie. Tam ostatni postój, w tym kilka zdjęć, bo powoli wyjeżdżam powyżej chmury. 



Na szczycie jestem o 17:30. Zmachany niewąsko, ale nie umierający ;-)







Ubiórka, foty i zjazd, bo sklep na dole czynny tylko do 19:30. Zjazd przez zimną chmurę, 13 stopni, ale tym razem widoczność ze 100m, więc nie jest źle. A pod sklepem jestem o 18:15, bo to, co podjeżdżalem 3,5 godziny, to zjechałem w 30 minut :O

Zakupy, sprawdzenie kempingu Toy (niezbyt mi się spodobał, dużo luda i jakoś tak "przemysłowo") i ostatnie 500m lekko w dół na upatrzony kemping La Grange de Bigourdane. Ten jest super! Nie dość, że ma "big" w nazwie, to jeszcze cisza, spokój, mało ludzi, można wybrać miejsce, do kibla blisko i do tego użyczyli mi stół i krzesło :-D



Taka impreza, zostaje dwie noce! :-)


  • DST 83.17km
  • Teren 1.30km
  • Czas 06:00
  • VAVG 13.86km/h
  • VMAX 63.72km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 2445m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 18

Dziś dzień na lekko, co nie znaczy, że lekki. Zresztą widać po parametrach.

O 8:05 byłem w Karfurze po chleb, banany i kolację (czynny tylko do południa, i tak dobrze, bo niedziela). O 8:30 z powrotem na kempingu. Śniadanie, dwie kanapki na drogę o i 9 ruszam. 14 stopni i niskie chmury, a ja mam dziś dwa dwutysięczniki... 

Pierwszy big to długi łagodny podjazd główną, a potem w prawo i już bardzo boczną na Lac d'Aumar 2200. Zimno! Pierwszy postój na 1300, jeszcze jakoś wytrzymałem bez ubierania, choć ciuchy całkiem mokre od potu i mgły. 


Na drugim postoju. To jest całkiem spore jezioro. Musicie uwierzyć na słowo :-P

Drugi na 1850 przy czynnym barze, więc wlazłem do środka, zjadłem ciastka, solidnie odpocząłem i podeschlem. Ale ruszam już w dlugiej koszulce i bluzie, z planem, że jak się rozgrzeję, to zdejmę oba ciuchy (żeby nie zapocić) i dalej pojadę półnagi. I tak cieplej niż w kompletnie mokrej koszulce :-P

Krótko przed szczytem wyjeżdżam ponad chmury, robi się 20 stopni i widoki.



Na bigu jestem tuż po godz. 12. Foty, ubiórka we wszystko i zjazd. Wkrótce wjeżdżam w chmurę i okazuje się, że nie da się jechać w okularach przeciwsłonecznych. Parują od zewnątrz! Zjazd telepiący plus 50m podjazdu koło baru, a potem główną już nie w chmurze i szybciej. Z powrotem w Saint Lary jestem o 13:30. Po drodze jest (inny) kemping, więc biorę wodę, jem kanapkę na przystanku i o 14 ruszam na Col de Portet (też 2200).

Przez dłuższą chwilę jest mocno ciepło (mimo chmur), bo 27 stopni, ale na pierwszym postoju na 1300 (po 500 metrach) już tylko 22 i wkrótce znów wjadę w chmurę. I faktycznie, na 1600 chmura czeka i robi się 14 stopni. Jadę już z dużym trudem, podjechane dzisiaj metry robią swoje. Drugi postój na 1800 już bardzo krótki. Mimo to ruszam zmarznięty, ale ponieważ zmieniłem audiobooka na muzykę, to jedzie się trochę lepiej. Ostatnie 400m robię w 40 minut i jakoś po godz. 16 jestem na przełęczy. I dokładnie tam wychodzi słońce! Super, trochę przeschnę, zanim założę suche ciuchy! 

Spędzam tam z kwadrans, widoki bez szału, zresztą po chwili znikają. To i ja znikam. 



Zjazd był koszmarny. W chmurze widoczność 10 metrów! To przy prędkości 30 kmh oznacza... sekundę jazdy! Jeszcze takiego mleka nie przeżyłem. Gdyby nie gps, to nie wiedziałbym gdzie zakręt. I jeszcze pełno owiec na drodze.

No, ale o 17:30 docieram na kempingu. Przemarznięty i wykończony, ale cały! Jest trochę czasu na gorący prysznic, takąż herbatkę i relaks :-) A jutro znów ciężki dzień ;-)


  • DST 91.61km
  • Czas 06:21
  • VAVG 14.43km/h
  • VMAX 60.20km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 2950m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 17

Wypocząłem, popracowałem, pora ruszać dalej. Dziś pobudka o 6:15, jeszcze ciemno. Startuję o 8:30, ale jeszcze muszę kupić chleb i benzynę. Chleb okazuje się problemem, bo z powodu święta kwiatów i buraków główna ulica (tu jest moja bulanżeria) jest obstawiona żandarmami, którzy bardzo chcą zobaczyć, czy w sakwach nie mam bomby. I są bardzo dokładni. W połowie pierwszej sakwy, kiedy chcą rozbebeszać pojedyncze pakunki, odpuszczam i pytam, czy mogę zostawić u nich rower i po prostu iść po chleb do bulanżerii za rogiem. Mogę, idę. Kolejka taka, że zaraz wracam. Jadę do innej, pierdolę. 
Z trudem znajduje taką, która jest poza strefą kwiatów buraków i żandarmow, kupuję chleb i jadę 2 km w bok po benzynę. Przynajmniej tu idzie gładko. Ale finalnie Bagneres opuszczam dopiero o 9:30.
Od razu pod górę i pod wiatr. Ciężko idzie. Po 200m podjazdu skręcam na bocznego biga i po chwili znajduje miejsce na sakwy. Kitram je dość dopsz, ale jeden gość z auta mógł mnie przyfilować, jak z nimi wchodziłem w las. No trudno, może nie przyśle antyterrorystów... 
Big dość łatwy, ale długi. 900m, 16km. Wjeżdżam spokojnym tempem z jednym postojem (żeby nabrać wody i zjeść banana). Forma bez szału. Niby zrobiłem 600m bez postoju (kiedyś norma, obecnie nie lada wyzwanie), ale tempo co najwyżej poprawne, pod 600m na godzinę na lekko. 



Na górze jestem o 11:30. Wieje z S jak dzikie, aż gwiżdże w znakach drogowych! Ale ciepło, na zjazd nie trzeba się ubierać. Po 20 minutach odsapunku i zdjęć (których nie pokażę z powodu limitu BS! (Nadszedł wrzesień i nowy limit, więc uzupełniam zdjęcia) ruszam. Sam zjazd mimo wiatru w pysk (im niżej tym słabszego) całkiem przyjemny i przy sakwach (są, antyterrorystów nie ma) jestem o 12:20.
Kawałek podjazdu z powrotem główną i staję w miasteczku na lancz. Kanapka, kawa mrożona z kraniku, ławka... Jest dopsz. 
Dalszy podjazd na biga Col de Peyresourde spokojny, 5-7%, ale kiepsko mi się jedzie. Nie widać przyrostu formy. Bez problemu jadę, ale wolno. Raptem ok 450m/h. Trudno, może to efekt pierwszego dnia po reście i jutro będzie rakieta...? Z jednym postojem wjeżdżam i bez zatrzymywania zjazd. Po drodze ładne widoki na miasteczko w dole i na następnego biga. Foty i dalej. 





Na dole biorę wodę, jem kanapkę i heja na trzeciego biga, czyli Col d'Azet (jedna przełęcz, a jakby wszystkie od A do Z zawierała ;-) Znów ciężko i tym razem dość stromo, 8-11%. Tempo znów takie se, ale bez trudu z jednym postojem łykam i ten podjazd (600m).
Z góry już fantastyczne widoki na Hautes Pyrenees, ale Wam nie pokażę :-P (no dobra, pokazuję!).





Na szczycie jestem o 16 i kilka minut później ruszam. Zjazd telepiący i dość stromy, ale po pół godzinie jestem na dole. 
A tu zonk, upatrzony kemping La Mousquere ma full i nie przyjmuje! Jadę na kolejny, ale już wiem, że będzie słabo, bo widziałem zdjęcia. I faktycznie, zero dżizasow pod dachem, mało cienia, teren nierówny. Nie tylko nie ma papieru toaletowego (to chyba francuski standard, dziwne, że o tym zapomniałem), ale i mydła w płynie. No i daleko do sanitariatow. Tylko cena przyzwoita, 11 za noc. Trudno, gdzieś trzeba spać. Szkoda tylko, że dwie noce, bo jutro dzień na lekko. 



Kemping pełen piechurow, w tym uczestników zawodów marszobiegowych, które zaczęły się wczoraj rano. Niektórzy z nich w tym czasie zrobili pieszo... 160 km!! Idę się wstydzić i myć. Dobranoc :-P
  • DST 82.20km
  • Czas 05:52
  • VAVG 14.01km/h
  • VMAX 61.40km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 2509m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl