Wpisy archiwalne w kategorii
Surly-arch
Dystans całkowity: | 80462.30 km (w terenie 1049.48 km; 1.30%) |
Czas w ruchu: | 3886:08 |
Średnia prędkość: | 20.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 82.50 km/h |
Suma podjazdów: | 763770 m |
Liczba aktywności: | 991 |
Średnio na aktywność: | 81.19 km i 3h 55m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 11 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 2, deszczowa Carbonara
W nocy nikt nas nie niepokoił, a dzień wstał ładny. Zwinęliśmy sprawnie obóz i w drogę. Początek to lekkie falowanie wybrzeżem, gdzie między innymi podłączyliśmy się pod grupę bodaj 7 kolarzy-amatorów. W pewnym momencie grupa się rozerwała, my utrzymaliśmy tempo pierwszej dwójki i przez jakiś czas siedzieliśmy im na kołach, ale po jakimś czasie oni zawrócili, by się połączyć z maruderami i więcej ich nie widzieliśmy. A dookoła piękna wiosna - aż się człowiek mimowolnie cieszył, ze się wyrwał z tego polskiego pogodowego paskudztwa! :)
W Campofelice odbiliśmy od wybrzeża w stronę biga Piano Battaglia Carbonara. Podjazd był długi, ale łagodny, natomiast już na kilkuset metrach popsuła się pogoda. Zachmurzyło się, ochłodziło, a nawet zaczęło siąpić. Podjazd się ciągnął, bo faktycznie na górze był płaskowyż, więc po koniec byliśmy dość mokrzy i dość zmarznięci. Szybka przebiórka w suche i ciepłe, i już zjeżdżamy przez odludne okolice. Na zjeździe szczęśliwie przestało padać, była jeszcze mała przełęcz, a potem trochę czech oraz skrót, który z mapy wyglądał atrakcyjnie, ale w terenie nas zniechęcił potężnym podjazdem "na dzień dobry". Chyba dobrze się stało, że z niego zrezygnowaliśmy.
Potem był jakiś dłuższy postój na jedzenie pod marketem (właśnie otwartym po sjeście - godz 16), a jak ruszaliśmy, to miało się już ku zachodowi. Miasteczko Gangi i przełączka za nim bez historii i wreszcie dłuższy zjazd do Nicosii.
Im dłużej jechaliśmy ładną, wijącą się łagodnie doliną o niedużym nachyleniu, tym bardziej do nas docierało, że właśnie się ściemnia, a tu jest pełno dobrych miejsc noclegowych. Pierwotnie planowaliśmy dziś co prawda dotrzeć za Agirę, nad Lago di Pozzillo, ale po pierwsze start miał być z Cefalu (a startując faktycznie spod Palermo mieliśmy o ok. 30 km dalej), po wtóre z mapy wyglądało, że przed Agirą będą jeszcze co najmniej dwie przełęcze po 200-300m podjazdów, po trzecie kto nam zagwarantuje, że nad jeziorem będą dobre miejsca i że w ogóle do tego jeziora jest dostęp (nazajutrz okazało się, że nieszczególnie jest) i wreszcie po czwarte: nie chce nam się, na wakacjach jesteśmy. Po niezbyt długich poszukiwaniach wody na nocleg (rzeczka była błotnista, ale czysta woda znalazła się w kranie w nieczynnym gospodarstwie agroturystycznym) wbiliśmy się na nieużytek, osłonięty od szosy gęstymi krzakami. W samą porę: właśnie zaczynało padać.
Rozstawianie namiotu z samodzielną sypialnią nie należy w deszczu do zadań nastrajających optymistycznie - sypialnia nam dość paskudnie zamokła, na dodatek w nierównym terenie mieliśmy problem, by odpowiednio naciągnąć tropik, więc ścianki nam się stykały. Efektem było coraz większe jezioro w środku. Wreszcie rozwiązaliśmy problem, naciągając do środka ścianki sypialni poprzez obciążenie kieszeni wewnętrznych butelkami z piciem. Jak się zanadto nie wierciło w środku, to nie ciekło. Niestety, sporo rzeczy (w tym śpiwory) było już wilgotnych, a przed nami jeszcze gotowanie. Jak się jeszcze okazało, że nie ma zasięgu, a my się od dawna nie odzywaliśmy "że żyjemy", to nam w ogóle zrzedły miny.
Na szczęście nie na długo. Ugotować się dało wystawiając z namiotu tylko rękę, a w międzyczasie chwilowo przestało padać, więc po jedzeniu wyszedłem na szosę, gdzie zasięg - co prawda słaby - ale jednak się znalazł. Odmeldowawszy więc nas, wróciłem i uderzyliśmy w kimę. W nocy padało...
W Campofelice odbiliśmy od wybrzeża w stronę biga Piano Battaglia Carbonara. Podjazd był długi, ale łagodny, natomiast już na kilkuset metrach popsuła się pogoda. Zachmurzyło się, ochłodziło, a nawet zaczęło siąpić. Podjazd się ciągnął, bo faktycznie na górze był płaskowyż, więc po koniec byliśmy dość mokrzy i dość zmarznięci. Szybka przebiórka w suche i ciepłe, i już zjeżdżamy przez odludne okolice. Na zjeździe szczęśliwie przestało padać, była jeszcze mała przełęcz, a potem trochę czech oraz skrót, który z mapy wyglądał atrakcyjnie, ale w terenie nas zniechęcił potężnym podjazdem "na dzień dobry". Chyba dobrze się stało, że z niego zrezygnowaliśmy.
Potem był jakiś dłuższy postój na jedzenie pod marketem (właśnie otwartym po sjeście - godz 16), a jak ruszaliśmy, to miało się już ku zachodowi. Miasteczko Gangi i przełączka za nim bez historii i wreszcie dłuższy zjazd do Nicosii.
Im dłużej jechaliśmy ładną, wijącą się łagodnie doliną o niedużym nachyleniu, tym bardziej do nas docierało, że właśnie się ściemnia, a tu jest pełno dobrych miejsc noclegowych. Pierwotnie planowaliśmy dziś co prawda dotrzeć za Agirę, nad Lago di Pozzillo, ale po pierwsze start miał być z Cefalu (a startując faktycznie spod Palermo mieliśmy o ok. 30 km dalej), po wtóre z mapy wyglądało, że przed Agirą będą jeszcze co najmniej dwie przełęcze po 200-300m podjazdów, po trzecie kto nam zagwarantuje, że nad jeziorem będą dobre miejsca i że w ogóle do tego jeziora jest dostęp (nazajutrz okazało się, że nieszczególnie jest) i wreszcie po czwarte: nie chce nam się, na wakacjach jesteśmy. Po niezbyt długich poszukiwaniach wody na nocleg (rzeczka była błotnista, ale czysta woda znalazła się w kranie w nieczynnym gospodarstwie agroturystycznym) wbiliśmy się na nieużytek, osłonięty od szosy gęstymi krzakami. W samą porę: właśnie zaczynało padać.
Rozstawianie namiotu z samodzielną sypialnią nie należy w deszczu do zadań nastrajających optymistycznie - sypialnia nam dość paskudnie zamokła, na dodatek w nierównym terenie mieliśmy problem, by odpowiednio naciągnąć tropik, więc ścianki nam się stykały. Efektem było coraz większe jezioro w środku. Wreszcie rozwiązaliśmy problem, naciągając do środka ścianki sypialni poprzez obciążenie kieszeni wewnętrznych butelkami z piciem. Jak się zanadto nie wierciło w środku, to nie ciekło. Niestety, sporo rzeczy (w tym śpiwory) było już wilgotnych, a przed nami jeszcze gotowanie. Jak się jeszcze okazało, że nie ma zasięgu, a my się od dawna nie odzywaliśmy "że żyjemy", to nam w ogóle zrzedły miny.
Na szczęście nie na długo. Ugotować się dało wystawiając z namiotu tylko rękę, a w międzyczasie chwilowo przestało padać, więc po jedzeniu wyszedłem na szosę, gdzie zasięg - co prawda słaby - ale jednak się znalazł. Odmeldowawszy więc nas, wróciłem i uderzyliśmy w kimę. W nocy padało...
- DST 133.56km
- Czas 06:52
- VAVG 19.45km/h
- VMAX 56.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 2529m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 1, promocja pośpiechu
Pobudka przed 6, bo o 6:30 mieliśmy być w Palermo i zaraz okazało się, że nie będziemy, bo prom jest spóźniony o ok. godzinę - prawdopodobnie z powodu mocnego przeciwnego wiatru. Póki co jednak oglądamy z tylnego pokładu boski wschód słońca z widokami na Sycylię.
Ostatecznie opóźnienie wyniosło ponad 1,5 godziny, a ponieważ mieliśmy na ten dzień napięty harmonogram (dojazd lądem przez dwa bigi do Trapani - ok 120 km i powrót ostatnim pociągiem do Cefalu - już za Palermo - żeby nie dublować trasy tam i z powrotem), więc na dzień dobry byliśmy zagrożeni.
Rada w radę ustaliliśmy, że w tej sytuacji jedziemy na pierwszego biga (tuż nad Palermo), zjeżdżamy i wsiadamy w pociąg do Trapani. Tam zdobywamy drugi big i wracamy znów pociągiem. Przy czym na zdobycie drugiego biga (ok 28 km i 700m metrów przewyższenia) i powrót na dworzec mamy 1,5 godziny. Ciasno...
Monte Pellegrino poszedł gładko, raz tylko lekko zbłądziliśmy, bo okazało się, że GPSies puścił trasę szlakiem pieszym (!). Fotki na górze, po drodze zachwycanie się wiosną i zjazd do Capaci.
Kurwa forfiter! ;)
A tu niespodzianka: na zjeździe zamknięta droga. Przerzucamy więc rowery przez płot i ostrożnie zjeżdżamy dalej. Okazało się, że raptem kilka skał leży na drodze, więc pikuś. Na dole nawet dało się przenieść rowery przez barierę bez zdejmowania bagażu. Do Capaci już gładko.
Do pociągu mamy godzinę, więc robimy pierwsze, nieśmiałe zakupy, a konkretnie mandarynki do pociągu. Oczywiście uliczny sprzedawca od razu próbował nas naciąć, wrzucając do torby dużo więcej mandarynek niż chcieliśmy, a potem oszukując przy wydawaniu reszty. Tym razem się nie daliśmy :P
Automat do sprzedaży biletów był zniszczony, więc założyliśmy, ze bilety w tej samej cenie kupimy u konduktora. Niestety okazało się potem, że nam naliczył po 5 EUR za wystawienie biletu w pociągu. Południowe Włochy - kraj oszustów...?
Jazda dłużyła sie strasznie, prawie 3 godziny spędziliśmy, oglądając przez szybę piękne sycylijskie krajobrazy i czytając zabrane z Polski gazety.
Piękne widoczki z okna pociągu
Wreszcie jest Trapani. Wypadamy z pociągu jak burza i pędzimy na Erice. Po płaskim zasuwamy pod 30 km/h pod silny wiatr. Na górę jak na skrzydłach, mimo ze nie było gdzie zostawić bagażu. Momentami już nam oczy z orbit wychodzą z wysiłku, ale wciąż mamy szansę zdążyć. Wreszcie jest miasteczko na szczycie: piękne, średniowieczne, grubo brukowane z mnóstwem krętych uliczek. Nie cholery nie wiadomo, którędy na samą gorę, a górę zdobyć trzeba! Jakoś trafiamy, ale potem błądzimy na zjeździe przez miasteczko. Chyba z kwadrans nam na tym wszystkim zszedł... Gdy wyjeżdżamy na szosę i ruszamy w dół, już wiemy, że zdążyć będzie baaardzo ciężko...
Zjazd na maksa, ale bez ryzykowania zdrowiem. Po prostu jedziemy najszybciej, jak to bezpiecznie możliwe. W końcówce przed dworcem przepychamy się wśród aut, ale to nasza codzienność, więc nie problem :)
Wreszcie wpadamy na dworzec PUNKT o godzinie odjazdu pociągu! Gdzie ten pociąg?! Odjechał minutę temu... Shit!
Po chwili narzekań dowiadujemy się, że będzie jeszcze następny, ale już tylko do Palermo i nie uda nam się ominąć potencjalnie nudnego odcinka do Cefalu. No trudno, dobre i to. Czekamy dwie godziny, w tym czasie wreszcie naprawiam błotniki (wcześniej albo nie było benzyny, albo czasu, abo warunków, żeby rozpalić otwarty ogień na promie czy w pociągu) i coś jemy. Potem telepiemy się znów 3 godziny i o 21 jesteśmy w Palermo. Teraz już tylko wyjechać za miasto i znaleźć miejscówkę do spania. Znajdujemy opuszczony mały kemping w Ficarazzi i nawet nie musimy rozbijać namiotu, bo jest niezrujnowany i otwarty budyneczek. Rozwalamy się na podłodze, a rzeczy na blatach kuchennych szafek i spać.
A pociągów będziemy mieli na długo dosyć...
PS. Z perspektywy oceniam, ze popełniliśmy błąd, decydując się na pociąg Palermo-Trapani. Trzeba było jechać rowerem. Mi elismy podobne szanse zdążyć, jak pociągiem (na który trzeba było czekać, a potem jechał okrężną drogą) i pewnie tez byśmy nie zdążyli i wracali tym samym pociągiem, którym wracaliśmy, ale bez tego super wariackiego pośpiechu na biga. Może też parę zdjęć by się udało cyknąć z Erice, bo pięknie tam było, a tak, to mamy tylko wspomnienia - przede wszystkim pośpiechu...
No ale cóż, można powiedzieć, że nauczyliśmy się na tym błędzie, o czym będę pisał przy okazji jednego z następnych dni :)
Ostatecznie opóźnienie wyniosło ponad 1,5 godziny, a ponieważ mieliśmy na ten dzień napięty harmonogram (dojazd lądem przez dwa bigi do Trapani - ok 120 km i powrót ostatnim pociągiem do Cefalu - już za Palermo - żeby nie dublować trasy tam i z powrotem), więc na dzień dobry byliśmy zagrożeni.
Rada w radę ustaliliśmy, że w tej sytuacji jedziemy na pierwszego biga (tuż nad Palermo), zjeżdżamy i wsiadamy w pociąg do Trapani. Tam zdobywamy drugi big i wracamy znów pociągiem. Przy czym na zdobycie drugiego biga (ok 28 km i 700m metrów przewyższenia) i powrót na dworzec mamy 1,5 godziny. Ciasno...
Monte Pellegrino poszedł gładko, raz tylko lekko zbłądziliśmy, bo okazało się, że GPSies puścił trasę szlakiem pieszym (!). Fotki na górze, po drodze zachwycanie się wiosną i zjazd do Capaci.
Kurwa forfiter! ;)
A tu niespodzianka: na zjeździe zamknięta droga. Przerzucamy więc rowery przez płot i ostrożnie zjeżdżamy dalej. Okazało się, że raptem kilka skał leży na drodze, więc pikuś. Na dole nawet dało się przenieść rowery przez barierę bez zdejmowania bagażu. Do Capaci już gładko.
Do pociągu mamy godzinę, więc robimy pierwsze, nieśmiałe zakupy, a konkretnie mandarynki do pociągu. Oczywiście uliczny sprzedawca od razu próbował nas naciąć, wrzucając do torby dużo więcej mandarynek niż chcieliśmy, a potem oszukując przy wydawaniu reszty. Tym razem się nie daliśmy :P
Automat do sprzedaży biletów był zniszczony, więc założyliśmy, ze bilety w tej samej cenie kupimy u konduktora. Niestety okazało się potem, że nam naliczył po 5 EUR za wystawienie biletu w pociągu. Południowe Włochy - kraj oszustów...?
Jazda dłużyła sie strasznie, prawie 3 godziny spędziliśmy, oglądając przez szybę piękne sycylijskie krajobrazy i czytając zabrane z Polski gazety.
Piękne widoczki z okna pociągu
Wreszcie jest Trapani. Wypadamy z pociągu jak burza i pędzimy na Erice. Po płaskim zasuwamy pod 30 km/h pod silny wiatr. Na górę jak na skrzydłach, mimo ze nie było gdzie zostawić bagażu. Momentami już nam oczy z orbit wychodzą z wysiłku, ale wciąż mamy szansę zdążyć. Wreszcie jest miasteczko na szczycie: piękne, średniowieczne, grubo brukowane z mnóstwem krętych uliczek. Nie cholery nie wiadomo, którędy na samą gorę, a górę zdobyć trzeba! Jakoś trafiamy, ale potem błądzimy na zjeździe przez miasteczko. Chyba z kwadrans nam na tym wszystkim zszedł... Gdy wyjeżdżamy na szosę i ruszamy w dół, już wiemy, że zdążyć będzie baaardzo ciężko...
Zjazd na maksa, ale bez ryzykowania zdrowiem. Po prostu jedziemy najszybciej, jak to bezpiecznie możliwe. W końcówce przed dworcem przepychamy się wśród aut, ale to nasza codzienność, więc nie problem :)
Wreszcie wpadamy na dworzec PUNKT o godzinie odjazdu pociągu! Gdzie ten pociąg?! Odjechał minutę temu... Shit!
Po chwili narzekań dowiadujemy się, że będzie jeszcze następny, ale już tylko do Palermo i nie uda nam się ominąć potencjalnie nudnego odcinka do Cefalu. No trudno, dobre i to. Czekamy dwie godziny, w tym czasie wreszcie naprawiam błotniki (wcześniej albo nie było benzyny, albo czasu, abo warunków, żeby rozpalić otwarty ogień na promie czy w pociągu) i coś jemy. Potem telepiemy się znów 3 godziny i o 21 jesteśmy w Palermo. Teraz już tylko wyjechać za miasto i znaleźć miejscówkę do spania. Znajdujemy opuszczony mały kemping w Ficarazzi i nawet nie musimy rozbijać namiotu, bo jest niezrujnowany i otwarty budyneczek. Rozwalamy się na podłodze, a rzeczy na blatach kuchennych szafek i spać.
A pociągów będziemy mieli na długo dosyć...
PS. Z perspektywy oceniam, ze popełniliśmy błąd, decydując się na pociąg Palermo-Trapani. Trzeba było jechać rowerem. Mi elismy podobne szanse zdążyć, jak pociągiem (na który trzeba było czekać, a potem jechał okrężną drogą) i pewnie tez byśmy nie zdążyli i wracali tym samym pociągiem, którym wracaliśmy, ale bez tego super wariackiego pośpiechu na biga. Może też parę zdjęć by się udało cyknąć z Erice, bo pięknie tam było, a tak, to mamy tylko wspomnienia - przede wszystkim pośpiechu...
No ale cóż, można powiedzieć, że nauczyliśmy się na tym błędzie, o czym będę pisał przy okazji jednego z następnych dni :)
- DST 74.29km
- Czas 04:02
- VAVG 18.42km/h
- VMAX 62.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1343m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 0, ku przygodzie
Samochodem z Mamą Daniela na lotnisko w Pyrzowicach ze spakowanymi wcześniej w folię bąbelkową rowerami. Lot bez przygód, ale na lotnisku w Neapolu widzieliśmy, jak obsługa rzuca jednym rowerem o drugi. Ciarki nas przeszły...
Po rozpakowaniu okazało się, że uszkodzenia są, ale drobne*: połamany rockring i oderwane dolne zaczepy obydwu błotników u mnie. Na to pierwsze machnałem ręką, do naprawy tego drugiego wystarczyły kombinerki, gwóźdź i benzyna, by rozpalić w maszynce celem rozgrzania gwoździa i zrobienia dziurki w błotniku. Okazało się jednak, że żadnej z tych rzeczy nie mamy, więc pojechaliśmy do marketu budowlanego, który widać było tuz przed lądowaniem (uwaga: wyjazd z lotniska w stronę miasta jest możliwy chyba tylko autostradą**).
Zakupiwszy wszystko (w tym świetne i precyzyjne, małe kombinereczki) pojechalismy przez Neapol do portu. Miasto zaśmiecone, nieziemsko brudne i niezbyt ładne. Mnóstwo opuszczonych budynków (potem miało się to okazać normą w południowych Włoszech) i syf na ulicach. Ale też palmy, opuncja figowa i WIOSNA. Prawdziwa: naście stopni i słonecznie. Rewelacja! :))) No i silny wiatr, który potępieńczo gwizdał w barierkach wiaduktów - brzmiało to naprawdę niesamowicie :)
W porcie sprawdziliśmy, skąd odchodzi nasz prom i stwierdziwszy, że mamy ponad 2 godziny, udaliśmy się obejrzeć centrum Neapolu i coś zjeść. Centrum mnie nie ujeło (chociaż potężna nadmorska twierdza niebrzydka), a jedzenie było takie sobie (pizza chyba nieco gorsza niż w Polsce, a na pewno droższa), do tego kelner nas naciął na rachunku doliczając obowiązkowo 10% (a naprawdę 15%) za obsługę. Jeśli miał jeszcze nadzieję na napiwek, to się przeliczył :P
Prom okazał się pływającą fortecą, a że zaszaleliśmy i wzięliśmy kabinę, to po obejrzeniu statku i widoku z morza na Neapol (nie powala) była pora zacząć odpoczywać po trudach podróży z dalekiego, zimnego kraju ;) Pranie, prysznic i spać - przy całkiem ostrym kołysaniu. Na szczęście żaden z nas nie ma widać skłonności do morskiej choroby :)
* No niestety nie takie drobne. Przy myciu roweru po powrocie odkryłem... wgniecioną ramę! :(((
** Przy drugim pobycie w Neapolu latem 2014 odkryłem jednak zwykłą drogę - da się bez autostrady :)
Po rozpakowaniu okazało się, że uszkodzenia są, ale drobne*: połamany rockring i oderwane dolne zaczepy obydwu błotników u mnie. Na to pierwsze machnałem ręką, do naprawy tego drugiego wystarczyły kombinerki, gwóźdź i benzyna, by rozpalić w maszynce celem rozgrzania gwoździa i zrobienia dziurki w błotniku. Okazało się jednak, że żadnej z tych rzeczy nie mamy, więc pojechaliśmy do marketu budowlanego, który widać było tuz przed lądowaniem (uwaga: wyjazd z lotniska w stronę miasta jest możliwy chyba tylko autostradą**).
Zakupiwszy wszystko (w tym świetne i precyzyjne, małe kombinereczki) pojechalismy przez Neapol do portu. Miasto zaśmiecone, nieziemsko brudne i niezbyt ładne. Mnóstwo opuszczonych budynków (potem miało się to okazać normą w południowych Włoszech) i syf na ulicach. Ale też palmy, opuncja figowa i WIOSNA. Prawdziwa: naście stopni i słonecznie. Rewelacja! :))) No i silny wiatr, który potępieńczo gwizdał w barierkach wiaduktów - brzmiało to naprawdę niesamowicie :)
W porcie sprawdziliśmy, skąd odchodzi nasz prom i stwierdziwszy, że mamy ponad 2 godziny, udaliśmy się obejrzeć centrum Neapolu i coś zjeść. Centrum mnie nie ujeło (chociaż potężna nadmorska twierdza niebrzydka), a jedzenie było takie sobie (pizza chyba nieco gorsza niż w Polsce, a na pewno droższa), do tego kelner nas naciął na rachunku doliczając obowiązkowo 10% (a naprawdę 15%) za obsługę. Jeśli miał jeszcze nadzieję na napiwek, to się przeliczył :P
Prom okazał się pływającą fortecą, a że zaszaleliśmy i wzięliśmy kabinę, to po obejrzeniu statku i widoku z morza na Neapol (nie powala) była pora zacząć odpoczywać po trudach podróży z dalekiego, zimnego kraju ;) Pranie, prysznic i spać - przy całkiem ostrym kołysaniu. Na szczęście żaden z nas nie ma widać skłonności do morskiej choroby :)
* No niestety nie takie drobne. Przy myciu roweru po powrocie odkryłem... wgniecioną ramę! :(((
** Przy drugim pobycie w Neapolu latem 2014 odkryłem jednak zwykłą drogę - da się bez autostrady :)
- DST 32.28km
- Czas 01:45
- VAVG 18.45km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 113m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 stycznia 2014
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Z Serweczem i wiatrem do Kalisza (nie mam weny do tytułów ostatnio)
Łódź - Lutomiersk - Szadek - Warta - Błaszki - Opatówek - Kalisz - (pociąg) - Łódź.
Silny wiatr E (w końcówce od Błaszek zrobił się NE i był boczny), przez większość trasy bardzo pomagał. I zimno. Na postojach (raptem trzech) wyciągało z człowieka ciepło błyskawicznie mimo puchowej kurtki i trzeba było ładnych kilku kilometrów jazdy, by się znów rozgrzać.
PS. Chciałem specjalnie dla Wujka z SB zrobić zrzut z przebiegu 111 111,11 km, ale przeleciało gdzieś na przedmieściach Kalisza :P
Silny wiatr E (w końcówce od Błaszek zrobił się NE i był boczny), przez większość trasy bardzo pomagał. I zimno. Na postojach (raptem trzech) wyciągało z człowieka ciepło błyskawicznie mimo puchowej kurtki i trzeba było ładnych kilku kilometrów jazdy, by się znów rozgrzać.
PS. Chciałem specjalnie dla Wujka z SB zrobić zrzut z przebiegu 111 111,11 km, ale przeleciało gdzieś na przedmieściach Kalisza :P
- DST 124.78km
- Czas 04:14
- VAVG 29.48km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 379m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 stycznia 2014
Kategoria Surly-arch, czasówka, Wycieczka
Ekspresowe odkurzanie Surly'ego
Surly nie był dosiadany od pół roku (11 lipca !!), bo "coś tam z nim jest po wyprawie nie tak". Jak się przyjrzałem, to wyszło, że chodzi o naderwany błotnik. Przymocowałem drut stabilizujący w innym miejscu błotnika i rower gotów do jazdy :P
No, w każdym razie do odkurzenia i sprawdzenia, co jeszcze nie działa* :)
No to heja: Dom - DK1 - S8 do końca nawierzchni (tuż za Ldzaniem, ostatnie 2-3 km jeszcze trwają prace barierkowo-trawnikowe) - węzeł Róża - S14 do Dobronia (tu wymiękłem i nie zdecydowałem się jechać czynnym odcinkiem, bo jakieś auto z kogutem stało na wlocie - chyba jakaaś ITD czy cóś) i z powrotem - S8 do Rzgowa (na ostatnich ok 5 km załapałem się do ośmioosobowego peletonu, który potem mi zrobił numer: udał że skręca na Piotrków, więc pojechałem swoją drogą, a oni myk i na Łódź! Już nie miałem szans ich dojść ;) ale i tak super się jedzie w peletonie! :D - DK1 do domu.
Pochmurno, mgła, czasem mżawka. Lekki, kołujący wiatr z szeroko (bardzo szeroko) rozumianych kierunków wschodnich. W drodze tam raczej pomagał, w drodze powrotnej raczej przeszkadzał. Sprawiedliwie ;)
PS. Kategorię "czasówka" zaznaczyłem tak trochę na wyrost, bo tak wyszło, że jechałem szybko. Gdybym to od początku planował, to prawdopodobnie wycisnąłbym jeszcze ciut więcej na starcie, bo średnią 30 przekroczyłęm dopiero pod Rzgowem.
* Wszystko działa, nie wiem, czemu byłem wewnętrznie przekonany, że środkowy blat już jest koniecznie do wymiany. Może i powoli nadchodzi ten czas, ale na pewno nie jest to palące.
EDIT 26.01.2014: Dziś się wziąłem za czyszczenie napędu w Surlym i już wiem, skąd to przekonanie. łancuch jest wyciągnięty jak nieszczęście, a kaseta od 6 biegu w górę - zajechana. Nic dziwnego, łańcuch ma przebieg 7,5 Mm, a kaseta... 27 Mm!! (z przeszlifem). W tej sytuacji oba elementy są do wymiany wraz ze środkowym blatem, ale zrobię to chyba po zimie. A póki o dojeżdżam komplet, ale z zakazem wrzucania na blat (żeby go nie zajeździć).
No, w każdym razie do odkurzenia i sprawdzenia, co jeszcze nie działa* :)
No to heja: Dom - DK1 - S8 do końca nawierzchni (tuż za Ldzaniem, ostatnie 2-3 km jeszcze trwają prace barierkowo-trawnikowe) - węzeł Róża - S14 do Dobronia (tu wymiękłem i nie zdecydowałem się jechać czynnym odcinkiem, bo jakieś auto z kogutem stało na wlocie - chyba jakaaś ITD czy cóś) i z powrotem - S8 do Rzgowa (na ostatnich ok 5 km załapałem się do ośmioosobowego peletonu, który potem mi zrobił numer: udał że skręca na Piotrków, więc pojechałem swoją drogą, a oni myk i na Łódź! Już nie miałem szans ich dojść ;) ale i tak super się jedzie w peletonie! :D - DK1 do domu.
Pochmurno, mgła, czasem mżawka. Lekki, kołujący wiatr z szeroko (bardzo szeroko) rozumianych kierunków wschodnich. W drodze tam raczej pomagał, w drodze powrotnej raczej przeszkadzał. Sprawiedliwie ;)
PS. Kategorię "czasówka" zaznaczyłem tak trochę na wyrost, bo tak wyszło, że jechałem szybko. Gdybym to od początku planował, to prawdopodobnie wycisnąłbym jeszcze ciut więcej na starcie, bo średnią 30 przekroczyłęm dopiero pod Rzgowem.
* Wszystko działa, nie wiem, czemu byłem wewnętrznie przekonany, że środkowy blat już jest koniecznie do wymiany. Może i powoli nadchodzi ten czas, ale na pewno nie jest to palące.
EDIT 26.01.2014: Dziś się wziąłem za czyszczenie napędu w Surlym i już wiem, skąd to przekonanie. łancuch jest wyciągnięty jak nieszczęście, a kaseta od 6 biegu w górę - zajechana. Nic dziwnego, łańcuch ma przebieg 7,5 Mm, a kaseta... 27 Mm!! (z przeszlifem). W tej sytuacji oba elementy są do wymiany wraz ze środkowym blatem, ale zrobię to chyba po zimie. A póki o dojeżdżam komplet, ale z zakazem wrzucania na blat (żeby go nie zajeździć).
- DST 76.09km
- Czas 02:31
- VAVG 30.23km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 226m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 11 lipca 2013
Kategoria Surly-arch, Wypad
Powrót
Z powrotem przez Stasiolas i Będków. Muszę pamiętać, żeby tamtędy nie jeździć, póki ktoś nie doniesie, że wymienili nawierzchnię :P
No i nieprzyjemny przeciwny wiatr.
No i nieprzyjemny przeciwny wiatr.
- DST 62.19km
- Czas 02:39
- VAVG 23.47km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 185m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 lipca 2013
Kategoria Surly-arch, Wypad
Spała służbowo
Wstała prywatnie ;)
- DST 64.74km
- Czas 02:21
- VAVG 27.55km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 146m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 lipca 2013
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Tour de France, dzień powrotu
We Wrocławiu na dworzec i w Łodzi z dworca. Koniec :(
Podsumowanie:
Po bardzo trudnym i męczącym początku (słabiutka forma, kłopoty żołądkowe), przez co omal nie znienawidziliśmy bogu ducha winnej Szwajcarii, wyprawa zrobiła się bardzo fajna. Zwłaszcza dzień w dolinie Rodanu pełen był cudownych niespodzianek. Ogólnie południowa Francja przepiękna - północno-środkowa nudna (zgodnie z oczekiwaniami). Masyw Centralny nieco poniżej oczekiwań, pozostałe regiony raczej powyżej tychże. problemem był upierdliwy północny wiatr, który wiał praktycznie przez cały czas pobytu we Francji. Przez pierwsze trzy dni pomagał, potem już tylko przeszkadzał, przy czym od regionu Cevennes nieco osłabł, ale i tak nie był zbyt fajny ;)
Łączny dystans: 1 832,72 km
Średnio dziennie: 83,30 km
Suma podjazdów: 19 587 m
Średnio podjazdów dziennie: 890,3 m
Średnio podjazdów: 1 068,7 m/ 100 km (czyli praktycznie identycznie górzyście jak rok temu)
Podsumowanie:
Po bardzo trudnym i męczącym początku (słabiutka forma, kłopoty żołądkowe), przez co omal nie znienawidziliśmy bogu ducha winnej Szwajcarii, wyprawa zrobiła się bardzo fajna. Zwłaszcza dzień w dolinie Rodanu pełen był cudownych niespodzianek. Ogólnie południowa Francja przepiękna - północno-środkowa nudna (zgodnie z oczekiwaniami). Masyw Centralny nieco poniżej oczekiwań, pozostałe regiony raczej powyżej tychże. problemem był upierdliwy północny wiatr, który wiał praktycznie przez cały czas pobytu we Francji. Przez pierwsze trzy dni pomagał, potem już tylko przeszkadzał, przy czym od regionu Cevennes nieco osłabł, ale i tak nie był zbyt fajny ;)
Łączny dystans: 1 832,72 km
Średnio dziennie: 83,30 km
Suma podjazdów: 19 587 m
Średnio podjazdów dziennie: 890,3 m
Średnio podjazdów: 1 068,7 m/ 100 km (czyli praktycznie identycznie górzyście jak rok temu)
- DST 10.16km
- Czas 00:32
- VAVG 19.05km/h
- VMAX 38.50km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 16m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 lipca 2013
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Tour de France, dzień 20, ostatni
Po Beauvais i Wrocławiu.
Było trochę stresu, kiedy się okazało, że nie mamy klucza do odkręcenia Carmeliany pedałów, a jest na tyle późno, że warsztaty samochodowe pozamykane. ale znalazł się na szczęście jeden czynny ;)
Rozkładanie i składanie rowerów idzie nam już dość sprawnie, ale jednak latanie z rowerami to jest spory stres sprzętowo-bagażowy.
Było trochę stresu, kiedy się okazało, że nie mamy klucza do odkręcenia Carmeliany pedałów, a jest na tyle późno, że warsztaty samochodowe pozamykane. ale znalazł się na szczęście jeden czynny ;)
Rozkładanie i składanie rowerów idzie nam już dość sprawnie, ale jednak latanie z rowerami to jest spory stres sprzętowo-bagażowy.
- DST 41.51km
- Czas 02:28
- VAVG 16.83km/h
- VMAX 34.50km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 140m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 5 lipca 2013
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Tour de France, dzień 19
Paris - St. Denis - Mery sur Oise - Chambly - Beauvais
Jak zwykle ostatniego dnia wyprawy okazało się, że nie ma kempingu tam, gdzie miał być. Spaliśmy w hotelu Fomule1. Bardzo fajny: 34 EUR za pokój bez względu na liczbę osób (dopuszczalne 1-3). Warunki całkiem przyzwoite - tej sieciówki warto szukać w razie kłopotów z noclegiem pod namiotem :)
Jak zwykle ostatniego dnia wyprawy okazało się, że nie ma kempingu tam, gdzie miał być. Spaliśmy w hotelu Fomule1. Bardzo fajny: 34 EUR za pokój bez względu na liczbę osób (dopuszczalne 1-3). Warunki całkiem przyzwoite - tej sieciówki warto szukać w razie kłopotów z noclegiem pod namiotem :)
- DST 94.61km
- Czas 05:17
- VAVG 17.91km/h
- VMAX 70.50km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 607m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze