Wpisy archiwalne w kategorii
Surly-arch
Dystans całkowity: | 80462.30 km (w terenie 1049.48 km; 1.30%) |
Czas w ruchu: | 3886:08 |
Średnia prędkość: | 20.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 82.50 km/h |
Suma podjazdów: | 763770 m |
Liczba aktywności: | 991 |
Średnio na aktywność: | 81.19 km i 3h 55m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 12 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 99 i ostatni (tego etapu ;)
W zasadzie dzień przelotowy. Peschici - Rodi - Lesina - Termoli. Nic ciekawego po drodze (poza pomnikiem bez głowy i coraz lepszymi widokami na ośnieżoną już Majellę - blisko trzytysięczny szczyt w okolicach Pescary) ale chodziło o to, żeby dostać się na pociąg do Rzymu jutro rano :)
- DST 103.63km
- Czas 04:52
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 55.34km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 437m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 98
NIGDZIE w okolicy nie było noclegu w sensowej cenie, tylko w Peschici. Dlatego taki śmieszny dystans. Jutro jedziemy do Termoli i kończymy ten etap wyprawy, bo od poniedziałku ma lać, więc pojutrze jedziemy pociągiem do Rzymu! :)
- DST 39.31km
- Czas 02:23
- VAVG 16.49km/h
- VMAX 51.40km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 454m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 97
Cena za nocleg okazała się zgodna z umową :)
Poza tym dziś trochę goniliśmy, bo i nas goniły (chmury i pod koniec burza). Mattinata - Vieste. Piękne okolice, zatoczki, skały wystające z morza i mnóstwo kempingów, a wszystkie od dawna nieczynne. więc nocleg znów z bookingu, w pokoju u kogoś w mieszkaniu! Coraz drożej i coraz gorsze warunki ://
Poza tym dziś trochę goniliśmy, bo i nas goniły (chmury i pod koniec burza). Mattinata - Vieste. Piękne okolice, zatoczki, skały wystające z morza i mnóstwo kempingów, a wszystkie od dawna nieczynne. więc nocleg znów z bookingu, w pokoju u kogoś w mieszkaniu! Coraz drożej i coraz gorsze warunki ://
- DST 45.36km
- Czas 02:51
- VAVG 15.92km/h
- VMAX 61.20km/h
- Temperatura 189.0°C
- Podjazdy 802m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 96
W komentarzach do naszego noclegu na booking straszyli, że check-out jest do 10:30, a potem wyrzucają "na kopach" i bez gadania, więc mieliśmy spręża, wstaliśmy po 6, a o 8 wyruszyliśmy :P I dobrze, bo dzięki temu był spokojny dzień.
Rano chłodno, ruszaliśmy w 12 stopniach i zachmurzeniu, ale jeszcze przed Manfredonią (ok godz. 10) się rozpogodziło i promenada z palmami daktylowymi w miasteczku to już 25 stopni i pogoda jak w Polsce ładnym latem :)
Potem były zakupy w centro commerciale, bo następny market cholera wie gdzie i kiedy, a potem lekki podjazd na przełączkę 200 m npm przed Mattinatą. Stamtąd wykonałem klasycznego "skoka w boka" na lekko na biga Monte Sant'Angelo a N. zaczekała na mnie w ładnym miejscu z widokiem na klify i poszumem morza z oddali :) Big łatwy (na 825 m npm), ale dość się ciągnął, bo nachylenia to raptem 3-6%, więc kilometrów wyszło sporo (ok. 13 w jedną stronę), ale pocisnąłem i uwinąłem się w 1,5 godziny. Zjazd do Mattinaty to już formalność, ale spotkaliśmy na nim sakwiarzy z USA, którzy przejechali do Europy na 3 tygodnie. Czemu na tak krótko? Czemu o tej (nie najlepszej w końcu) porze roku? Jakoś nie spytaliśmy ;)
Nocleg w hotelu Alba okazał się niebyły, bo nie mają ciepłej wody, ale stanęli na wysokości zadania i załatwili nam nocleg w sąsiednim B&B. Na booking jest ono droższe o 15 EUR, jeszcze nie płaciliśmy, ale ponoć cena ma być ta sama co w hotelu. Zobaczymy :P
Rano chłodno, ruszaliśmy w 12 stopniach i zachmurzeniu, ale jeszcze przed Manfredonią (ok godz. 10) się rozpogodziło i promenada z palmami daktylowymi w miasteczku to już 25 stopni i pogoda jak w Polsce ładnym latem :)
Potem były zakupy w centro commerciale, bo następny market cholera wie gdzie i kiedy, a potem lekki podjazd na przełączkę 200 m npm przed Mattinatą. Stamtąd wykonałem klasycznego "skoka w boka" na lekko na biga Monte Sant'Angelo a N. zaczekała na mnie w ładnym miejscu z widokiem na klify i poszumem morza z oddali :) Big łatwy (na 825 m npm), ale dość się ciągnął, bo nachylenia to raptem 3-6%, więc kilometrów wyszło sporo (ok. 13 w jedną stronę), ale pocisnąłem i uwinąłem się w 1,5 godziny. Zjazd do Mattinaty to już formalność, ale spotkaliśmy na nim sakwiarzy z USA, którzy przejechali do Europy na 3 tygodnie. Czemu na tak krótko? Czemu o tej (nie najlepszej w końcu) porze roku? Jakoś nie spytaliśmy ;)
Nocleg w hotelu Alba okazał się niebyły, bo nie mają ciepłej wody, ale stanęli na wysokości zadania i załatwili nam nocleg w sąsiednim B&B. Na booking jest ono droższe o 15 EUR, jeszcze nie płaciliśmy, ale ponoć cena ma być ta sama co w hotelu. Zobaczymy :P
- DST 89.10km
- Czas 04:25
- VAVG 20.17km/h
- VMAX 53.84km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1167m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wycieczka
Amici de Bici, dz. 95, awaryjny
O 8 rano wyruszyłem na biga Monte Vulture. Podjazd zacny, od początku trzymał ponad 10% z miejscami za 15, więc wysokość przybywała szybko i mimo chłodu (a może dzięki niemu?) dobrze się jechało. Do czasu... Kilkadziesiąt metrów od szczytu po dłuższym wypłaszczeniu (typu 6%) znów się zrobiło kilkanaście, więc zrzucam na młynek a tu... CHRUP!! Łańcuch się jakoś zaklinował w wózku przedniej przerzutki, a jak cofnąłem i spróbowałem ponownie (rutyna), to zobaczyłem, że jedno ogniwko jest pęknięte. No żeż shit! Nie pojadę ani metra dalej z takim łańcuchem! Spinkę mam, ale na kwaterze, a teraz tylko się cieszyć, że do domu jest non-stop w dół... No i że big zaliczony, bo już było widać maszt na szczycie, brakło kilkadziesiąt metrów dosłownie...
Więc ubieram się i zjeżdżam, uważając, żeby nie ruszyć pedałami, bo jak pęknięte ogniwko gdzieś wklinuję, to mogę już nie wyciągnąć. Co prawda mógłbym zdemontować łańcuch, ale wtedy trzeba by go jakoś przewieźć, a jest uwalany jak nieboskie po całej wyprawie i chyba nawet przez trzy foliówki by ubrudził wszystko dookoła, a mam przy sobie tylko jedną i to marną.
Zjechałem jednak bez przygód i od razu wziąłem się za wymianę. Okazało się, że pękła akurat spinka (przypadek? Nie sądzę... ;) więc wymiana była bajeczne prosta, tylko brudząca. Wsiadłem, sprawdziłem, działa.
Na górze N. już była prawie spakowana, umyłem więc ręce, dopakowalliśmy tylko moje ciuchy i spad, bo wymeldowanie do godz. 10:30 (dziwny standard, ale to powszechne tutaj). Trochę się posnuliśmy po Rionero, bo pociąg do Foggi był dopiero o 12:16, przy okazji nieźle zmarzliśmy i próbowaliśmy ułożyć plan na dziś, bo nocleg, który mieliśmy upatrzony w Manfredonii za 27 EUR ktoś nam zajął, a inne były znacznie droższe :/
W końcu stanęło na tym, że jednak Mafredonia za 40 EUR - trudno. Chyba że się uda Warmshowers, bo jeden ktoś tam mieszka, napisaliśmy więc wiadomość już z pociągu (pociąg po 4,35 na osobę, biletów na rowery po 3,50 nie kupiliśmy i słusznie, bo konduktor ich nie wymagał :p) i jedziemy na stojąco, bo miejsc na rowery nie ma (może dlatego nie ma i biletów? :p), stoją blokując drzwi wejściowe i trzeba je trzymać na zakrętach :p
Po półtorej godziny jazdy jesteśmy w Foggi, gdzie jest znacznie cieplej, bo ok. 20 stopni (jednak 600 metrów różnicy wysokości robi swoje). Ruszamy do Manfredonii. Próbuję wrzucić z młynka na średni blat i chrup (tym razem małe chrup ;) - nie wchodzi. Oglądam i widzę, że poranna awaria polegała nie tylko na zerwaniu łańcucha, ale też na przekrzywieniu (?) wózka przerzutki w ten sposób, że teraz zahacza o duży blat i można jechać tylko na młynku. Noż kurna... Próby prostowania ręką nie przyniosły rezultatów i wygląda na to, że trzeba zawieźć do serwisu albo kupić nową przerzutkę. Szybkie poszukiwania w guglu ujawniają sklepy rowerowe, ale nie serwisy. Jedziemy. Na młynku więc max 18 kmh :P Oczywiście we wszystkich 4 sklepach jest obecnie sjesta!
Rada w radę postanawiamy nie ryzykować i zostać w Foggii. Raz, że samodzielna naprawa nie musi się udać, a dwa, że jazda do Manfredonii (37 km) na młynku nie będzie zbyt szybka, a jest już 14:30 i do zmroku zostały 2 godziny. Trudno, zostajemy. Najtańszy nocleg 39 EUR. Drogo, ale co zrobić...? Przynajmniej okazuje się być blisko i fajny :)
Dzięki temu już po godz. 15 biorę się za naprawę przerzutki z zamiarem, że jeśli polegnę, to od 17 są czynne sklepy. Jednak o dziwo udaje się i to szybko. Podniosłem całą obejmę przerzutki na sztycy tak, że nie zahacza. Działa nieidealnie (przy zrzucaniu z blatu zrzuca od razu na młynek, ale potem można wrzucić z młynka na środkowy), ale jednak działa i to poprawnie! Mimo krzywego wózka! Wow!
No to jedziemy jutro dalej, hurra! :)
Prosta kreska to przejazd pociągiem
Więc ubieram się i zjeżdżam, uważając, żeby nie ruszyć pedałami, bo jak pęknięte ogniwko gdzieś wklinuję, to mogę już nie wyciągnąć. Co prawda mógłbym zdemontować łańcuch, ale wtedy trzeba by go jakoś przewieźć, a jest uwalany jak nieboskie po całej wyprawie i chyba nawet przez trzy foliówki by ubrudził wszystko dookoła, a mam przy sobie tylko jedną i to marną.
Zjechałem jednak bez przygód i od razu wziąłem się za wymianę. Okazało się, że pękła akurat spinka (przypadek? Nie sądzę... ;) więc wymiana była bajeczne prosta, tylko brudząca. Wsiadłem, sprawdziłem, działa.
Na górze N. już była prawie spakowana, umyłem więc ręce, dopakowalliśmy tylko moje ciuchy i spad, bo wymeldowanie do godz. 10:30 (dziwny standard, ale to powszechne tutaj). Trochę się posnuliśmy po Rionero, bo pociąg do Foggi był dopiero o 12:16, przy okazji nieźle zmarzliśmy i próbowaliśmy ułożyć plan na dziś, bo nocleg, który mieliśmy upatrzony w Manfredonii za 27 EUR ktoś nam zajął, a inne były znacznie droższe :/
W końcu stanęło na tym, że jednak Mafredonia za 40 EUR - trudno. Chyba że się uda Warmshowers, bo jeden ktoś tam mieszka, napisaliśmy więc wiadomość już z pociągu (pociąg po 4,35 na osobę, biletów na rowery po 3,50 nie kupiliśmy i słusznie, bo konduktor ich nie wymagał :p) i jedziemy na stojąco, bo miejsc na rowery nie ma (może dlatego nie ma i biletów? :p), stoją blokując drzwi wejściowe i trzeba je trzymać na zakrętach :p
Po półtorej godziny jazdy jesteśmy w Foggi, gdzie jest znacznie cieplej, bo ok. 20 stopni (jednak 600 metrów różnicy wysokości robi swoje). Ruszamy do Manfredonii. Próbuję wrzucić z młynka na średni blat i chrup (tym razem małe chrup ;) - nie wchodzi. Oglądam i widzę, że poranna awaria polegała nie tylko na zerwaniu łańcucha, ale też na przekrzywieniu (?) wózka przerzutki w ten sposób, że teraz zahacza o duży blat i można jechać tylko na młynku. Noż kurna... Próby prostowania ręką nie przyniosły rezultatów i wygląda na to, że trzeba zawieźć do serwisu albo kupić nową przerzutkę. Szybkie poszukiwania w guglu ujawniają sklepy rowerowe, ale nie serwisy. Jedziemy. Na młynku więc max 18 kmh :P Oczywiście we wszystkich 4 sklepach jest obecnie sjesta!
Rada w radę postanawiamy nie ryzykować i zostać w Foggii. Raz, że samodzielna naprawa nie musi się udać, a dwa, że jazda do Manfredonii (37 km) na młynku nie będzie zbyt szybka, a jest już 14:30 i do zmroku zostały 2 godziny. Trudno, zostajemy. Najtańszy nocleg 39 EUR. Drogo, ale co zrobić...? Przynajmniej okazuje się być blisko i fajny :)
Dzięki temu już po godz. 15 biorę się za naprawę przerzutki z zamiarem, że jeśli polegnę, to od 17 są czynne sklepy. Jednak o dziwo udaje się i to szybko. Podniosłem całą obejmę przerzutki na sztycy tak, że nie zahacza. Działa nieidealnie (przy zrzucaniu z blatu zrzuca od razu na młynek, ale potem można wrzucić z młynka na środkowy), ale jednak działa i to poprawnie! Mimo krzywego wózka! Wow!
No to jedziemy jutro dalej, hurra! :)
Prosta kreska to przejazd pociągiem
- DST 17.76km
- Czas 01:30
- VAVG 11.84km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 628m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 94
Dziś dzień przelotowy, żeby jutro machnąć biga :)
Rano padało, ale jak wyszliśmy, to już wyglądało słońce i zapowiadało się, że podjęliśmy słuszną decyzję :)
Z Matery wyjechaliśmy mocno w dół i kawałkiem remontowanej drogi, gdzie oczywiście nieludzko się ubłociliśmy :/
Potem dość ruchliwą strada provinciale bez pobocza, a jak się zrobiła krajówka i poboczne, to ruch zanikł. Za to zrobił się wiatr w plecy, najpierw nieśmiały, a potem całkiem solidny :)
Generalnie po drodze nie było żadnych miejscowości ani prawie żadnych siedzib ludzkich, więc nie wymieniam trasy :P Pola, pola, pola, pagórki, pola, tak wyglądał krajobraz. Gdyby nie to, że pagórki trochę większe, to powiedziałbym, że to Wielkopolska :P Zwłaszcza, że po południu zaczęły po okolicy chodzić ulewy. W pewnym momencie w zasięgu wzroku mieliśmy ich siedem! Nas jednak jakoś deszcz omijał i dopiero w Lavello, gdzie zboczyliśmy po zakupy (błąd, bo akurat była sjesta :P) trochę pokropiło.
Potem zaczął się podjazd do Rionero, na którym N. złapała gumę. Szybka wymiana w środku niczego z opcją deszczu, przed którym nie byłoby się gdzie schować, ale jakoś się udało. Reszta podjazdu w coraz większym chłodzie, ale na szczęście na sucho. Padać zaczęło dopiero, jak znaleźliśmy się w B&B Casabrenna w Rionero. Drogo (41,6 EUR), ale dość przyjemnie, a rano ma ponoć być śniadanie (tzn rogaliki, ciastka i inne słodycze, zastanawia nas, czemu oni tu jadają takie śniadania, skoro w piekarni za rogiem jest tak pyszny chleb?! :o)
Rano padało, ale jak wyszliśmy, to już wyglądało słońce i zapowiadało się, że podjęliśmy słuszną decyzję :)
Z Matery wyjechaliśmy mocno w dół i kawałkiem remontowanej drogi, gdzie oczywiście nieludzko się ubłociliśmy :/
Potem dość ruchliwą strada provinciale bez pobocza, a jak się zrobiła krajówka i poboczne, to ruch zanikł. Za to zrobił się wiatr w plecy, najpierw nieśmiały, a potem całkiem solidny :)
Generalnie po drodze nie było żadnych miejscowości ani prawie żadnych siedzib ludzkich, więc nie wymieniam trasy :P Pola, pola, pola, pagórki, pola, tak wyglądał krajobraz. Gdyby nie to, że pagórki trochę większe, to powiedziałbym, że to Wielkopolska :P Zwłaszcza, że po południu zaczęły po okolicy chodzić ulewy. W pewnym momencie w zasięgu wzroku mieliśmy ich siedem! Nas jednak jakoś deszcz omijał i dopiero w Lavello, gdzie zboczyliśmy po zakupy (błąd, bo akurat była sjesta :P) trochę pokropiło.
Potem zaczął się podjazd do Rionero, na którym N. złapała gumę. Szybka wymiana w środku niczego z opcją deszczu, przed którym nie byłoby się gdzie schować, ale jakoś się udało. Reszta podjazdu w coraz większym chłodzie, ale na szczęście na sucho. Padać zaczęło dopiero, jak znaleźliśmy się w B&B Casabrenna w Rionero. Drogo (41,6 EUR), ale dość przyjemnie, a rano ma ponoć być śniadanie (tzn rogaliki, ciastka i inne słodycze, zastanawia nas, czemu oni tu jadają takie śniadania, skoro w piekarni za rogiem jest tak pyszny chleb?! :o)
- DST 115.35km
- Czas 05:57
- VAVG 19.39km/h
- VMAX 57.96km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 1194m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Użytkowo
Amici de Bici, dz. 93
Wczoraj zwiedzanie Matery pieszkom (robi wrażenie, ciekawa i fajna, a zwiedzać na rowerach nie ma sensu, bo jest więcej schodów niż ulic ;), dziś tylko po zakupy, bo większość dnia lało. Na jutro lepsza prognoza, więc mamy nadzieję ruszyć dalej :)
- DST 5.45km
- Czas 00:20
- VAVG 16.35km/h
- VMAX 29.03km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 87m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 91
Cozzana - Alberobello (znacznie słabsze niż oczekiwaliśmy, ładniejsze trulli są wszędzie wokoło, a nie akurat w tym mieście, natomiast przy wyjeździe z miasteczka kupiliśmy najpyszniejszy chleb w życiu!) - Gioia del Colle - Matera (dojechaliśmy o zmroku, więc jeszcze niewiele zwiedziliśmy, pierwsze wrażenie: skołowanie, bo nie sposób się połapać, o co kaman z tymi grotami ;)
- DST 95.37km
- Teren 0.50km
- Czas 05:13
- VAVG 18.28km/h
- VMAX 61.08km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 840m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 90
Nareszcie Italia!
Na promie kimaliśmy na fotelach, bo kabiny były pieruńsko drogie (125 EUR od osoby - fotele po 60), w dużej sali, gdzie było pełno ludzi, w tym jeden strasznie chrapiący facet, więc wyspani specjalnie nie byliśmy. Dlatego postanowiliśmy, że dzisiejszy dzień będzie krótszy.
W Bari obejrzeliśmy bardzo klimatyczne stare miasto - pełne wąskich, krętych uliczek, zaułków, przejść w portykach, kapliczek tamże, suszącego się prania, kobiet sprzedających ręcznie robiony makaron, mężczyzn sprzedających świeże ryby z kipy samochodu i w ogóle atmosfery śródziemnomorza ;) No bardzo fajne miejsce, mógłbym tam pomieszkać kilka dni czy tygodni :)
Dalej wzdłuż wybrzeża na wschód i południowy wschód aż do Polignano a Mare. Po drodze na polach pełno kamiennych budynków gospodarczych ze stożkowatymi dachami. Nazywa się toto "trullo" i spekuluję, że powstało, wskutek pozbycia się kamieni z gleby pola, żeby ich nie wywozić, tylko wykorzystać. Dach stożkowy, bo taki łatwiej wybudować niż płaski (wystarczy ułożyć odpowiednio kamienie, zamiast kombinować z konstrukcją nośną i dachówką czy łupkiem).
Trulli
Samo Polignano robi olbrzymie wrażenie. Zbudowane na klifach, jakby wyrastające wprost z morza, znów pełne uliczek i zaułków, a każdy dom inny i przylegający do sąsiednich na różnych poziomach tak, że piętro jednego jest pomiędzy piętrami drugiego (co jest wymuszone układem podłoża), generalnie miodzio! Polignano to normalnie takie Hunderthaeuserwasser! :)
Polignano a Mare
Zaułek w Polignano
Streetart
Dalej trochę pod górkę i trochę falowania wśród zagonów warzyw (marchewki, kopru, papryki chili, oliwek, ziemniaków, pomidorów, sałaty i innych nieropoznawalnych) i innych terenów rezydencjalno-rolnicznych aż do Cozzana, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg przez AirBnB.
Zagon nierozpoznawalnych warzyw i drzewka oliwne
Trochę trudno było trafić, bo punkt GPS wypada pomiędzy ulicami, a przedostać się między nimi nie jest łatwo, bo mocno pogrodzone, a naokoło zjazd i podjazd, ale warto było, bo gospodarze bardzo mili. Przyjęli nas super gościnnie, oprali, nakarmili domowymi pysznościami z własnego ogródka (nadziewane bakłażany, wino i oliwa własnej roboty, owoce, warzywa - w tym pędy cykorii, kawa,...) i w ogóle. Tylko jeden minus, że nie bardzo mieliśmy czas dla siebie, bo trochę nazbyt byli uprzejmi ;) Ale za to trochę poćwiczyliśmy włoski dla początkujących ;)
Na promie kimaliśmy na fotelach, bo kabiny były pieruńsko drogie (125 EUR od osoby - fotele po 60), w dużej sali, gdzie było pełno ludzi, w tym jeden strasznie chrapiący facet, więc wyspani specjalnie nie byliśmy. Dlatego postanowiliśmy, że dzisiejszy dzień będzie krótszy.
W Bari obejrzeliśmy bardzo klimatyczne stare miasto - pełne wąskich, krętych uliczek, zaułków, przejść w portykach, kapliczek tamże, suszącego się prania, kobiet sprzedających ręcznie robiony makaron, mężczyzn sprzedających świeże ryby z kipy samochodu i w ogóle atmosfery śródziemnomorza ;) No bardzo fajne miejsce, mógłbym tam pomieszkać kilka dni czy tygodni :)
Dalej wzdłuż wybrzeża na wschód i południowy wschód aż do Polignano a Mare. Po drodze na polach pełno kamiennych budynków gospodarczych ze stożkowatymi dachami. Nazywa się toto "trullo" i spekuluję, że powstało, wskutek pozbycia się kamieni z gleby pola, żeby ich nie wywozić, tylko wykorzystać. Dach stożkowy, bo taki łatwiej wybudować niż płaski (wystarczy ułożyć odpowiednio kamienie, zamiast kombinować z konstrukcją nośną i dachówką czy łupkiem).
Trulli
Samo Polignano robi olbrzymie wrażenie. Zbudowane na klifach, jakby wyrastające wprost z morza, znów pełne uliczek i zaułków, a każdy dom inny i przylegający do sąsiednich na różnych poziomach tak, że piętro jednego jest pomiędzy piętrami drugiego (co jest wymuszone układem podłoża), generalnie miodzio! Polignano to normalnie takie Hunderthaeuserwasser! :)
Polignano a Mare
Zaułek w Polignano
Streetart
Dalej trochę pod górkę i trochę falowania wśród zagonów warzyw (marchewki, kopru, papryki chili, oliwek, ziemniaków, pomidorów, sałaty i innych nieropoznawalnych) i innych terenów rezydencjalno-rolnicznych aż do Cozzana, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg przez AirBnB.
Zagon nierozpoznawalnych warzyw i drzewka oliwne
Trochę trudno było trafić, bo punkt GPS wypada pomiędzy ulicami, a przedostać się między nimi nie jest łatwo, bo mocno pogrodzone, a naokoło zjazd i podjazd, ale warto było, bo gospodarze bardzo mili. Przyjęli nas super gościnnie, oprali, nakarmili domowymi pysznościami z własnego ogródka (nadziewane bakłażany, wino i oliwa własnej roboty, owoce, warzywa - w tym pędy cykorii, kawa,...) i w ogóle. Tylko jeden minus, że nie bardzo mieliśmy czas dla siebie, bo trochę nazbyt byli uprzejmi ;) Ale za to trochę poćwiczyliśmy włoski dla początkujących ;)
- DST 59.24km
- Teren 0.50km
- Czas 03:33
- VAVG 16.69km/h
- VMAX 45.90km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 400m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 listopada 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 89
Zakynthos - (prom) - Killini - Patras po własnym śladzie. Wieczorem wsiedliśmy na prom do Bari. Żegnaj Grecjo!
- DST 75.96km
- Czas 03:48
- VAVG 19.99km/h
- VMAX 42.62km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 180m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze