Wpisy archiwalne w kategorii
!Surlier
| Dystans całkowity: | 35552.18 km (w terenie 522.87 km; 1.47%) |
| Czas w ruchu: | 1901:59 |
| Średnia prędkość: | 18.69 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 77.37 km/h |
| Suma podjazdów: | 595159 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 168 (0 %) |
| Maks. tętno średnie: | 144 (0 %) |
| Suma kalorii: | 102058 kcal |
| Liczba aktywności: | 525 |
| Średnio na aktywność: | 67.72 km i 3h 37m |
| Więcej statystyk | |
Savoie vivre, dz. 35
Pobudka o 6. Pieruńsko zimno, 6 stopni. Wyjazd o 8:15 i na początek 8km zjazdu wzdłuż rzeki. Zimno! Potem kupiliśmy chleb, więc śniadanie na ławce w słońcu. Już lepiej.
No a potem big z rana jak śmietana. Na lekko, a sakwy w krzakach. Zapieprzałem jak dziki i w sumie wykręciłem o ponad pół godziny lepszy czas niż Serwecz! :O
Ostatnie 2 km Cormet d'Ardrche to szuter, w sumie podjazd na 2100, więc solidnie.
W trakcie już oczywiście zrobił się upał, zwłaszcza na dole. Zebraliśmy bety i dalej zjazd doliną. A tu klops, bo droga z zakazem, a ścieżka w stylu czeskim i jeszcze momentami kiepsko oznakowana, więc trochę błądziliśmy. Sporo czasu nam to zjadło, więc w Moutier byliśmy dopiero po godz. 15. A tu jeszcze zakupy i w efekcie na biga Col de la Madelaine ruszamy dopiero o 16. Lipa, bo więcej podjazdu niż rano i to z sakwami...
Rada w radę ustaliliśmy, że jedziemy do godz. 19 i szukamy miejsca na dziko.
No i tuż przed 19 trafiło się idealne! Rzeka do mycia, stolik z ławkami, a w pobliżu kibelek o kran z wodą! :-D
I jeszcze taki zachód słońca na dobranoc :-)

No a potem big z rana jak śmietana. Na lekko, a sakwy w krzakach. Zapieprzałem jak dziki i w sumie wykręciłem o ponad pół godziny lepszy czas niż Serwecz! :O
Ostatnie 2 km Cormet d'Ardrche to szuter, w sumie podjazd na 2100, więc solidnie.
W trakcie już oczywiście zrobił się upał, zwłaszcza na dole. Zebraliśmy bety i dalej zjazd doliną. A tu klops, bo droga z zakazem, a ścieżka w stylu czeskim i jeszcze momentami kiepsko oznakowana, więc trochę błądziliśmy. Sporo czasu nam to zjadło, więc w Moutier byliśmy dopiero po godz. 15. A tu jeszcze zakupy i w efekcie na biga Col de la Madelaine ruszamy dopiero o 16. Lipa, bo więcej podjazdu niż rano i to z sakwami...
Rada w radę ustaliliśmy, że jedziemy do godz. 19 i szukamy miejsca na dziko.
No i tuż przed 19 trafiło się idealne! Rzeka do mycia, stolik z ławkami, a w pobliżu kibelek o kran z wodą! :-D
I jeszcze taki zachód słońca na dobranoc :-)

- DST 89.76km
- Teren 4.00km
- Czas 05:43
- VAVG 15.70km/h
- VMAX 55.31km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 2582m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Savoie vivre, dz. 34
Wstaliśmy zacnie i o 8:10 opuściliśmy kemping. Ale bez śniadania, bo nie mieliśmy ingrediencji. Po małych zakupach w Petit Casino i bardzo solidnym śniadaniu na kulturalnym stoliku w miasteczku wyruszyliśmy dopiero o 9:30 :P
Od razu big. Ale podjazd spokojny, 6-8?ły czas. Generalnie Francuzi raczej umieją prowadzić górskie drogi. Pierwszy etap na piękne jezioro zaporowe Lac de Roselend, potem wypłaszczenie i druga część podjazdu na przełęcz Cormet de Roselend. Generalnie spoko mi się jechało, zwłaszcza końcówkę znad jeziora, na której wyprzedziłem trzech szosowców :)
Potem zjazd do Bourg Saint Maurice, solidne zakupy w Intermarche (lepsze ceny niż w małych sklepach, aczkolwiek i tak drogo) i na kemping Eden w Landry. Tu rozbiliśmy namiot i szykujemy się na biga La Plangne. A tu Serwecz stwierdza, że nie jedzie. Zmęczenie to jedno, a dwa, ze zgubił klocek hamulcowy w tylnym kole, nie ma sprawnego hamulca! Przeszedł kilkaset metrów naszą trasą, ale klocka nie znalazł. W tej sytuacji zdecydował, że wraca do Bourg do sklepu rowerowego po nowe wsuwki. Faktycznie bez tej części roweru lepiej po górach nie jeździć :P
Ja zaś wyruszyłem o 15:30. Początek wzdłuż rzeki i pod silny wiatr. Potem lekki pojazd trawersem i po 6 km zaczął się bardzo spoko podjazd: 7-8?ły czas. Szkoda, że w pełnym słońcu i głownie pod wiatr, ale i tak nieźle zapieprzałem. Do koty 1700 cały czas 10-11 km/h! :o Potem trochę już mnie zmęczenie dopadło, więc zwolniłem do 9-10 :P
Na górze spore miasteczko (kurort narciarski), ale poza tym nic ciekawego. Nawet widoki niespecjalne. Za to o godz. 18 już zaledwie 15 stopni. Ubrałem się na zjazd i w pół godziny bylem na dole. Potem jeszcze kwadrans po z grubsza płaskim na kemping. Ogólnie bardzo udany dzień, a ze względu na to, że drugi big na lekko, to niemal restowy :P
No i świetna średnia! :o
Od razu big. Ale podjazd spokojny, 6-8?ły czas. Generalnie Francuzi raczej umieją prowadzić górskie drogi. Pierwszy etap na piękne jezioro zaporowe Lac de Roselend, potem wypłaszczenie i druga część podjazdu na przełęcz Cormet de Roselend. Generalnie spoko mi się jechało, zwłaszcza końcówkę znad jeziora, na której wyprzedziłem trzech szosowców :)
Potem zjazd do Bourg Saint Maurice, solidne zakupy w Intermarche (lepsze ceny niż w małych sklepach, aczkolwiek i tak drogo) i na kemping Eden w Landry. Tu rozbiliśmy namiot i szykujemy się na biga La Plangne. A tu Serwecz stwierdza, że nie jedzie. Zmęczenie to jedno, a dwa, ze zgubił klocek hamulcowy w tylnym kole, nie ma sprawnego hamulca! Przeszedł kilkaset metrów naszą trasą, ale klocka nie znalazł. W tej sytuacji zdecydował, że wraca do Bourg do sklepu rowerowego po nowe wsuwki. Faktycznie bez tej części roweru lepiej po górach nie jeździć :P
Ja zaś wyruszyłem o 15:30. Początek wzdłuż rzeki i pod silny wiatr. Potem lekki pojazd trawersem i po 6 km zaczął się bardzo spoko podjazd: 7-8?ły czas. Szkoda, że w pełnym słońcu i głownie pod wiatr, ale i tak nieźle zapieprzałem. Do koty 1700 cały czas 10-11 km/h! :o Potem trochę już mnie zmęczenie dopadło, więc zwolniłem do 9-10 :P
Na górze spore miasteczko (kurort narciarski), ale poza tym nic ciekawego. Nawet widoki niespecjalne. Za to o godz. 18 już zaledwie 15 stopni. Ubrałem się na zjazd i w pół godziny bylem na dole. Potem jeszcze kwadrans po z grubsza płaskim na kemping. Ogólnie bardzo udany dzień, a ze względu na to, że drugi big na lekko, to niemal restowy :P
No i świetna średnia! :o
- DST 98.46km
- Czas 05:44
- VAVG 17.17km/h
- VMAX 68.30km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 2762m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Savoie vivre, dz. 33
Ciężki dzień. Wyjazd o 8:40, zaraz potem zakupy w Karfurze (pyszne bagietki, masło i dżem, mniam!) i przed bigiem drugie śniadanie na przystanku. Fragment wzdłuż ekspresówki był na szczęście ościeżkowany, jeszcze mała przełączka, zjazd i zaczynamy biga Col de la Croix-Fry.
Wszedł spoko, na sporym luzie i kolejna dwustumetrowa przełęcz po nim też. Potem zjazd na 800 i kolejny big, czyli Signal de Bisanne. Ten już z większymi oporami, zwłaszcza pod koniec "czuć było nóżki"*.
Na podjeździe dwa niewielkie zjazdy, za to ostatnie 200m to skok w bok, więc przynajmniej na lekko. Ze szczytu kapitalne widoki na masyw Mont Blanc! :-)

Po zebraniu bagaży zorietowaliśmy się, że market na dole czynny do 19 i nie zdążymy :-/ Spróbowaliśmy male Proxi po drodze, ale mimo, że czynne do 19, a my byliśmy pod nim o 18:58, to zamknięte na głucho :-/
Trudno, będzie kolacja w barze. Po dotarciu na kemping w Beaufort zasięgamy języka. Są raczej restauracje a nie bary. Mimo to po rozbiciu namiotu jedziemy do centrum. I tu szok, najtańsze danie mięsne kosztuje... 20 eur! Serwecz się skusił, a ja się zbuntowałem i wróciłem na kemping na zupkę chińską.
Oprócz tego oczywiście mycie, pranie, zmywanie... I tak już o 22 mam wolne i mogę zasiąść z telefonem :-P
*(c) Wilk
Wszedł spoko, na sporym luzie i kolejna dwustumetrowa przełęcz po nim też. Potem zjazd na 800 i kolejny big, czyli Signal de Bisanne. Ten już z większymi oporami, zwłaszcza pod koniec "czuć było nóżki"*.
Na podjeździe dwa niewielkie zjazdy, za to ostatnie 200m to skok w bok, więc przynajmniej na lekko. Ze szczytu kapitalne widoki na masyw Mont Blanc! :-)

Po zebraniu bagaży zorietowaliśmy się, że market na dole czynny do 19 i nie zdążymy :-/ Spróbowaliśmy male Proxi po drodze, ale mimo, że czynne do 19, a my byliśmy pod nim o 18:58, to zamknięte na głucho :-/
Trudno, będzie kolacja w barze. Po dotarciu na kemping w Beaufort zasięgamy języka. Są raczej restauracje a nie bary. Mimo to po rozbiciu namiotu jedziemy do centrum. I tu szok, najtańsze danie mięsne kosztuje... 20 eur! Serwecz się skusił, a ja się zbuntowałem i wróciłem na kemping na zupkę chińską.
Oprócz tego oczywiście mycie, pranie, zmywanie... I tak już o 22 mam wolne i mogę zasiąść z telefonem :-P
*(c) Wilk
- DST 104.52km
- Teren 0.50km
- Czas 06:36
- VAVG 15.84km/h
- VMAX 63.51km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 2680m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Savoie vivre, dz. 32
Czterema pociągami z Augsburga do Genewy. Potem już na rowerach z Serweczem:
Genewa - Annemasse - La Saleve (big) - Methonnex - Le Plot.

Genewa z podjazdu na La Saleve

Widok ze szczytu La Saleve. W chmurach masyw MontBlanc
Dobrze wrócić do jazdy po kilku dniach przerwy. Cisnąłem jak dziki, ale teraz wieczorem jestem zaskakująco zmęczony. No i zimno jest, raptem 14 stopni :O
Genewa - Annemasse - La Saleve (big) - Methonnex - Le Plot.

Genewa z podjazdu na La Saleve

Widok ze szczytu La Saleve. W chmurach masyw MontBlanc
Dobrze wrócić do jazdy po kilku dniach przerwy. Cisnąłem jak dziki, ale teraz wieczorem jestem zaskakująco zmęczony. No i zimno jest, raptem 14 stopni :O
- DST 46.84km
- Czas 02:52
- VAVG 16.34km/h
- VMAX 60.51km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1106m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście Augburg z N. :)
A N. na hulajnodze! :D
- DST 20.49km
- Teren 0.30km
- Czas 01:06
- VAVG 18.63km/h
- VMAX 34.55km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 50m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście Augburg
Na myjnię.
- DST 10.34km
- Czas 00:35
- VAVG 17.73km/h
- VMAX 34.55km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 39m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Alpi mio amore, dz. 31
Wstałem ciut przed godz. 6, bo dziś długi dzień. Wyjazd o 8:20. Na dzień dobry od razu big i to solidny, początkowo trzymał 12%. Potem odpuścił i raz było 2-3, a raz 7-9%. I tak aż prawie na kotę 1900. Ładne widoki! :)


Zawsze mi się strasznie podobały te polodowcowe U-kształtne doliny. Człowiekowi wychowanemu na polskich górach to się głowie nie mieści, że dno doliny może być tak rozległe i płaskie :)
Stamtąd już teoretycznie tylko w dół. Za to daleeeko. No i oczywiście pod wiatr (w dól doliny). Wszelako już przed Reutte wiatr i zrobił się słaby i boczny, czasem nawet leciutko sprzyjający. Wreszcie dotarłem do granicy niemieckiej, a tamże, w Fuessen ładny przełom rzeki Lech.

Przełom zimnego Lecha ;)
Dalej już raczej płasko i niezbyt widokowo. Po drodze testowałem kilka razy ścieżki rowerowe, ze zmiennym szczęściem. Niekiedy sensownie trzymały się rzeczki, innym razem robiły na bok (nie piesze) wycieczki i szły przy szosie, ale robiąc znacznie więcej podjazdów niż ona, bo gdy szosa wcinała się w pagórek, to ścieżka szła przez szczyt. Ogólnie fanem nie zostanę, ale też przyznaję, że niemieckie ścieżki są jak najbardziej do jazdy, o ile człowiekowi się bardzo nie spieszy. Na luzacką wycieczkę jak najbardziej, na daleką przelotówkę jakby mniej.
W Schongau musiałem machnąć 12% pod górę do centrum na wzgórzu, bo skończyło mi się żarcie (jednak nie całkiem przemyślałem te piątkowe zakupy :P), a tylko tam były kebabownie :P Turek jak zwykle się spisał i za 4 euro najadłem się do syta. Dalej już praktycznie płasko aż do przedmieść Augsburga, gdzie kilka niewielkich pagórków nie zrobiło wrażenia na moich nogach (jest moc!), ale na psychice już troszkę tak (miałem dość ze względu na ból dłoni i tyłka, bądź co bądź niemal 9 godzin w siodle dziś).
Wreszcie o 20:30 dotarłem do mojego kapitalnego "AirBnB", czyli mieszkania Serwecza, który wyjechawszy na urlop wspaniałomyślnie pozwolił mi u siebie pomieszkać :)
Imst - Hahntennjoch (big) - Stanzach - Reutte - DE - Fuessen - Schongau - Igling - Augburg.
Koniec pierwszej części wyprawy. Teraz tygodniowy odpoczynek w Augsburgu a potem razem z Serweczem ruszamy dalej :)


Zawsze mi się strasznie podobały te polodowcowe U-kształtne doliny. Człowiekowi wychowanemu na polskich górach to się głowie nie mieści, że dno doliny może być tak rozległe i płaskie :)
Stamtąd już teoretycznie tylko w dół. Za to daleeeko. No i oczywiście pod wiatr (w dól doliny). Wszelako już przed Reutte wiatr i zrobił się słaby i boczny, czasem nawet leciutko sprzyjający. Wreszcie dotarłem do granicy niemieckiej, a tamże, w Fuessen ładny przełom rzeki Lech.

Przełom zimnego Lecha ;)
Dalej już raczej płasko i niezbyt widokowo. Po drodze testowałem kilka razy ścieżki rowerowe, ze zmiennym szczęściem. Niekiedy sensownie trzymały się rzeczki, innym razem robiły na bok (nie piesze) wycieczki i szły przy szosie, ale robiąc znacznie więcej podjazdów niż ona, bo gdy szosa wcinała się w pagórek, to ścieżka szła przez szczyt. Ogólnie fanem nie zostanę, ale też przyznaję, że niemieckie ścieżki są jak najbardziej do jazdy, o ile człowiekowi się bardzo nie spieszy. Na luzacką wycieczkę jak najbardziej, na daleką przelotówkę jakby mniej.
W Schongau musiałem machnąć 12% pod górę do centrum na wzgórzu, bo skończyło mi się żarcie (jednak nie całkiem przemyślałem te piątkowe zakupy :P), a tylko tam były kebabownie :P Turek jak zwykle się spisał i za 4 euro najadłem się do syta. Dalej już praktycznie płasko aż do przedmieść Augsburga, gdzie kilka niewielkich pagórków nie zrobiło wrażenia na moich nogach (jest moc!), ale na psychice już troszkę tak (miałem dość ze względu na ból dłoni i tyłka, bądź co bądź niemal 9 godzin w siodle dziś).
Wreszcie o 20:30 dotarłem do mojego kapitalnego "AirBnB", czyli mieszkania Serwecza, który wyjechawszy na urlop wspaniałomyślnie pozwolił mi u siebie pomieszkać :)
Imst - Hahntennjoch (big) - Stanzach - Reutte - DE - Fuessen - Schongau - Igling - Augburg.
Koniec pierwszej części wyprawy. Teraz tygodniowy odpoczynek w Augsburgu a potem razem z Serweczem ruszamy dalej :)
- DST 178.04km
- Teren 1.20km
- Czas 08:44
- VAVG 20.39km/h
- VMAX 72.16km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 1561m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Alpi mio amore, dz. 30
Rano na lekko big Moeseralm. Straszny ruch, okazało się, że w okolicach szczytu jest regularny park rozrywki! Z takimi bajerami.
A że dziś święto...
Powrót na kemping, lancz i jadę już bagażem na biga Pillerhoehe. Stok idealnie nasłoneczniony, temperatura doszła do 42 stopni, a tu przez większość czasu 11-12%. Uch, ciężko było!
Wreszcie zjazd do Imst, na którym trochę pokropiło. Chciałbym pojechać dalej, ale dalej jest 1200 m podjazdu. Trochę dużo na dziś, a w trakcie nie ma gdzie spać. Przeszukałem trasę pod katem miejsc na dziko, ale nic! Albo wsie, albo stroma ściana trawersowana szosą...
Rad nierad zostałem w Imst na noc. Bez sensu, bo jutro bardzo długi dzień (180 km) i pewnie będę żałował, ale nie wymyśliłem nic sensowniejszego. Przynajmniej mam wolne popołudnie :-)
A że dziś święto...
Powrót na kemping, lancz i jadę już bagażem na biga Pillerhoehe. Stok idealnie nasłoneczniony, temperatura doszła do 42 stopni, a tu przez większość czasu 11-12%. Uch, ciężko było!
Wreszcie zjazd do Imst, na którym trochę pokropiło. Chciałbym pojechać dalej, ale dalej jest 1200 m podjazdu. Trochę dużo na dziś, a w trakcie nie ma gdzie spać. Przeszukałem trasę pod katem miejsc na dziko, ale nic! Albo wsie, albo stroma ściana trawersowana szosą...
Rad nierad zostałem w Imst na noc. Bez sensu, bo jutro bardzo długi dzień (180 km) i pewnie będę żałował, ale nie wymyśliłem nic sensowniejszego. Przynajmniej mam wolne popołudnie :-)
- DST 54.82km
- Teren 2.00km
- Czas 03:45
- VAVG 14.62km/h
- VMAX 61.18km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 1677m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Alpi mio amore, dz. 29
Jako że nie mogłem zostać na drugą noc w beczce (zarezerwowana), więc rano, mimo że tu zostaję, musiałem się z grubsza spakować i przenieść rzeczy na nową chawirę. Początkowo miał to być namiot, ale okazało się, że jest hytta za te samą cenę co beczka, a że pogoda dziś miała być pod psem, to się zdecydowałem, mimo że namiot byłby o połowę tańszy. Na hyttę wszelakoż trzeba było troszkę poczekać, bo jeszcze się poprzedni lokatorzy wyprowadzali. Ale jako że dziś dzień na lekko, to opóźnienie nie bardzo mnie martwiło.
Start o godz. 10. Pierwsze kilometry do Prutz, gdzie w Hoferze (tutejsza nazwa Aldiego) kupiłem bułki i czekoladę na drogę. W drodze powrotnej wpadnę na większe zakupy, ale teraz tylko to. Podjazd na Kaunertaler Gletscher jest dłuuugi. 39 km w jedną stronę, ale przy okazji aż 1900 metrów podjazdu. W końcu to czwarty najwyższy punkt, jaki osiągnę na rowerze (po Cime de la Bonette, Oetztal Arena i Passo dello Stelvio), czyli niebłahe 2750 m npm. No to w pedał. Na początek łagodnie doliną i kilkoma tunelami. Potem raz się wypłaszczało (do zera), a raz wyostrzało (do 12%) i tak - z dwoma postojami na żarcie - dotarłem do dłuuugiego jeziora zaporowego o bardzo fiordopodobnym wyglądzie :)

Jezioro trzeba objechać (można sobie wybrać z której strony), a potem już jest konkret. Kolejne 1000 metrów, z nachyleniami 9-12% non stop (no dobrze "stop", bo w dwóch miejscach jest niestety po kilkanaście metrów zjazdu).

Na kocie 2000 zaczęło padać. Najpierw leciutko, potem już mocniej. Nie jakiś straszny deszcz, raczej średnio słaby, ale z tych, co potrafią padać przez całe dnie. Ten też nie zamierzał przestać. Na górze, tj pod lodowcem było +8 stopni, byłem mocno podmoczony (mimo kurtki) i dość solidnie zmarznięty (mimo podjazdu).

Na szczęście jest tam duży obiekt, gdzie na piętrze jest restauracja, a na dole łazienki i jakby poczekalnia. Więc było gdzie się ogrzać, a nawet podsuszyć kurtkę w łazienkowej suszarce do rąk (jedyne znane mi sensowne zastosowanie tego urządzenia!). Tuż przed szczytem wyprzedził mnie też autobus, który miał z tyłu wieszaki na rowery. Hmm... zimno, mokro, na kemping daleko, moje klocki hamulcowe mocno zużyte, w tym deszczu może mnie czekać wymiana... hmmm... Na górze znalazłem rozkład jazdy. Dotarłem o 14:45, a autobus odjeżdżał z powrotem o 16. Wydawało mi się, ze to za długo, żeby czekać, ale na suszeniu, jedzeniu i ogrzewaniu się zeszło tyle czasu, że następny raz spojrzałem na zegarek o 15:35. Wtedy klamka zapadła, zjeżam autobusem jak mięczak :) Zwłaszcza, że cena nie przerażała, tylko 10,20 EUR z rowerem.
Zjazd bardzo przyjemny (bo w cieple), ale jednak mocno stresujący. Taką super krętą i mocno nachyloną górską drogę dużo gorzej odbiera się jako pasażer. No, ale potem się uodporniłem i o 17:15 byłem na dole. Wspomniane zakupy zrobiłem skrupulatnie i bez pośpiechu, bo jutro jest święto i wszystko zamknięte, a w niedzielę w Austrii i Niemczech zawsze jest wszystko zamknięte, więc zakupów musi mi wystarczyć do poniedziałkowego śniadania włącznie. W efekcie na kempingu byłem o 18:30, ale nieźle zaopatrzony i nie przemarznięty. Trochę droga ta przyjemność (80 EUR za dwie noce i to z masywną zniżką plus 10 za autobus), ale raz nie zawsze :)
Więc to z powodu tego zjazdu autobusem taki żenujący dystans dzisiaj, ale podjazdów raptem o 100 metrów mniej niż by było w obie strony ;)
Start o godz. 10. Pierwsze kilometry do Prutz, gdzie w Hoferze (tutejsza nazwa Aldiego) kupiłem bułki i czekoladę na drogę. W drodze powrotnej wpadnę na większe zakupy, ale teraz tylko to. Podjazd na Kaunertaler Gletscher jest dłuuugi. 39 km w jedną stronę, ale przy okazji aż 1900 metrów podjazdu. W końcu to czwarty najwyższy punkt, jaki osiągnę na rowerze (po Cime de la Bonette, Oetztal Arena i Passo dello Stelvio), czyli niebłahe 2750 m npm. No to w pedał. Na początek łagodnie doliną i kilkoma tunelami. Potem raz się wypłaszczało (do zera), a raz wyostrzało (do 12%) i tak - z dwoma postojami na żarcie - dotarłem do dłuuugiego jeziora zaporowego o bardzo fiordopodobnym wyglądzie :)

Jezioro trzeba objechać (można sobie wybrać z której strony), a potem już jest konkret. Kolejne 1000 metrów, z nachyleniami 9-12% non stop (no dobrze "stop", bo w dwóch miejscach jest niestety po kilkanaście metrów zjazdu).

Na kocie 2000 zaczęło padać. Najpierw leciutko, potem już mocniej. Nie jakiś straszny deszcz, raczej średnio słaby, ale z tych, co potrafią padać przez całe dnie. Ten też nie zamierzał przestać. Na górze, tj pod lodowcem było +8 stopni, byłem mocno podmoczony (mimo kurtki) i dość solidnie zmarznięty (mimo podjazdu).

Na szczęście jest tam duży obiekt, gdzie na piętrze jest restauracja, a na dole łazienki i jakby poczekalnia. Więc było gdzie się ogrzać, a nawet podsuszyć kurtkę w łazienkowej suszarce do rąk (jedyne znane mi sensowne zastosowanie tego urządzenia!). Tuż przed szczytem wyprzedził mnie też autobus, który miał z tyłu wieszaki na rowery. Hmm... zimno, mokro, na kemping daleko, moje klocki hamulcowe mocno zużyte, w tym deszczu może mnie czekać wymiana... hmmm... Na górze znalazłem rozkład jazdy. Dotarłem o 14:45, a autobus odjeżdżał z powrotem o 16. Wydawało mi się, ze to za długo, żeby czekać, ale na suszeniu, jedzeniu i ogrzewaniu się zeszło tyle czasu, że następny raz spojrzałem na zegarek o 15:35. Wtedy klamka zapadła, zjeżam autobusem jak mięczak :) Zwłaszcza, że cena nie przerażała, tylko 10,20 EUR z rowerem.
Zjazd bardzo przyjemny (bo w cieple), ale jednak mocno stresujący. Taką super krętą i mocno nachyloną górską drogę dużo gorzej odbiera się jako pasażer. No, ale potem się uodporniłem i o 17:15 byłem na dole. Wspomniane zakupy zrobiłem skrupulatnie i bez pośpiechu, bo jutro jest święto i wszystko zamknięte, a w niedzielę w Austrii i Niemczech zawsze jest wszystko zamknięte, więc zakupów musi mi wystarczyć do poniedziałkowego śniadania włącznie. W efekcie na kempingu byłem o 18:30, ale nieźle zaopatrzony i nie przemarznięty. Trochę droga ta przyjemność (80 EUR za dwie noce i to z masywną zniżką plus 10 za autobus), ale raz nie zawsze :)
Więc to z powodu tego zjazdu autobusem taki żenujący dystans dzisiaj, ale podjazdów raptem o 100 metrów mniej niż by było w obie strony ;)
- DST 45.32km
- Czas 03:30
- VAVG 12.95km/h
- VMAX 48.38km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 2009m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Alpi mio amore, dz. 28
O 7:30 wyjazd na biga Val Martello. Jeszcze skoczyłem po bułkę do piekarni, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo zjadłem ją dopiero po powrocie :P
Podjazd spokojny, w zasadzie nic ciekawego o nim powiedzieć nie można. No, może poza niezłym widokiem na lodowiec plus opuszczonym dużym obiektem (hotelem?) na samej górze. Poczułem się jak na Kaukazie...


Plus odrobina deszczu w pewnym momencie, ale szybko się skończył. Tyle, że było (na szczęście) dość chłodno. na górze 16 stopni, a jak wróciłem na dół to zaledwie 22.
Powrót nie aż tak szybki, bo kilka krótkich podjazdów na zjeździe było, ale o 11:30 jestem z powrotem. Obiecałem opuścić kemping do 12, ale nie udało się, na szczęście właściciel nie protestował. Wyjeżdżam po spakowaniu się, wypiciu kawy i zjedzeniu ww. bułki o 12:45. A o 13:04... wsiadam w pociąg. Bo stwierdziłem, że nie chce mi się znów dymać doliną Adygi, jak codziennie od kilku dni, skoro mogę podjechać pociągiem. Niedużo, 22 kilometry i 250 metrów podjazdu, ale za 4 euro? Biorę! :)
Wysiadka w Sluderno, jeszcze małe zakupy w ostatnim Eurospinie na Litwie, tzn we Włoszech i jadę na Passo Resia. Droga okropna, wąska i bardzo ruchliwa. Nachylenie raptem 2-3%, ale zrobił się juz upał i szybciej niż 14-15 kmh nie daję rady, a samochody i TIRy non stop śmigają, a niektóre trąbią. Poddaję się i uciekam na ścieżkę rowerową. W sumie bardzo dobrą, aż do jeziora.

Bo tamże nagle zaczęła robić bezsensowne czechy i jeszcze zrobiła się miejscami szutrowa. Ale jako że szosa była po drugiej stronie jeziora, więc trzeba było wytrzymać. Jednak jak tylko trafiła się okazja, to uciekłem na szosę. Mimo to bardzo polecam ścieżkę rowerową doliny Adygi - ma na pewno sporo ponad 100 km długości i jest bardzo sensownie poprowadzona - moim zdaniem sporo czech można zaoszczędzić w stosunku do szosy. Są tez częste miejsca postojowe ze stolikami i ławkami, no i sady jabłkowe prawie non stop, więc ciężko być głodnym ;) Plus nawierzchnia z reguły bardzo dobra. Jedyny minus jest taki, że jest oczywiście śmiertelnie nudna. No i dostęp do sklepów utrudniony (ale są bary jakby kto chciał). Ale na podjazd zdecydowanie polecam. Na zjazd jednak zbyt wąska i zatłoczona, szkoda nerwów. Ale poniżej Merano polecam już w obie strony.

Na Passo Resia zrobiłem kilka zdjęć słynnej zatopionej dzwonnicy i ruszam dalej. A po chwili, nagle... deszcz! Silny. Zanim zdążyłem się zatrzymać i ubrać, byłem już nieźle podmoczony. W miasteczku Resia znalazłem daszek i zrobiłem tam sobie już kompletną przebiórkę, włącznie ze spodniami WS i ochraniaczami na buty plus z kanapką i ciepłą herbatą, którą dotychczas, sam nie wiedząc po co, wiozłem w termosie. No to już wiedziałem, po co, było raptem 16 stopni i mokro - ciepła herbatka jak znalazł :) Jak już skończyłem to wszystko, to akurat przestało padać :)
Zjazd bardzo łagodny, może i dobrze, bo wciąż było chłodno i niezbyt widokowy aż do Festung Nauders, gdzie zrobiło się ładniej.

Gdy dotarłem do doliny Innu, mogłem się wreszcie rozebrać. Dalsza droga okazała się ekspresówką i trzeba było kołować boczną po okolicznych górkach. Słabe. Na szczęście od Toesens trafiła się znów całkiem mądrze poprowadzona ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki, więc w sumie tych podjazdów nie było tak dużo.
Prosta kreska to przejazd pociągiem
Kemping w Ried zatłoczony, nie ma miejsc na namiot! Mogę dostać "beczkę" za 55 EUR. Wamać! Na dziko nie mogę, bo jutro dzień na lekko i trzeba gdzieś porzucić bagaże na prawie cały dzień. No, ale wynegocjowałem 40 EUR i lokalnego radlera w pakiecie, więc nie tak źle. A że dziś chłodno, więc beczka nie będzie torturą, jaką byłaby podczas upału. Więc ogólnie dziś miły dzień :)

Podjazd spokojny, w zasadzie nic ciekawego o nim powiedzieć nie można. No, może poza niezłym widokiem na lodowiec plus opuszczonym dużym obiektem (hotelem?) na samej górze. Poczułem się jak na Kaukazie...


Plus odrobina deszczu w pewnym momencie, ale szybko się skończył. Tyle, że było (na szczęście) dość chłodno. na górze 16 stopni, a jak wróciłem na dół to zaledwie 22.
Powrót nie aż tak szybki, bo kilka krótkich podjazdów na zjeździe było, ale o 11:30 jestem z powrotem. Obiecałem opuścić kemping do 12, ale nie udało się, na szczęście właściciel nie protestował. Wyjeżdżam po spakowaniu się, wypiciu kawy i zjedzeniu ww. bułki o 12:45. A o 13:04... wsiadam w pociąg. Bo stwierdziłem, że nie chce mi się znów dymać doliną Adygi, jak codziennie od kilku dni, skoro mogę podjechać pociągiem. Niedużo, 22 kilometry i 250 metrów podjazdu, ale za 4 euro? Biorę! :)
Wysiadka w Sluderno, jeszcze małe zakupy w ostatnim Eurospinie na Litwie, tzn we Włoszech i jadę na Passo Resia. Droga okropna, wąska i bardzo ruchliwa. Nachylenie raptem 2-3%, ale zrobił się juz upał i szybciej niż 14-15 kmh nie daję rady, a samochody i TIRy non stop śmigają, a niektóre trąbią. Poddaję się i uciekam na ścieżkę rowerową. W sumie bardzo dobrą, aż do jeziora.

Bo tamże nagle zaczęła robić bezsensowne czechy i jeszcze zrobiła się miejscami szutrowa. Ale jako że szosa była po drugiej stronie jeziora, więc trzeba było wytrzymać. Jednak jak tylko trafiła się okazja, to uciekłem na szosę. Mimo to bardzo polecam ścieżkę rowerową doliny Adygi - ma na pewno sporo ponad 100 km długości i jest bardzo sensownie poprowadzona - moim zdaniem sporo czech można zaoszczędzić w stosunku do szosy. Są tez częste miejsca postojowe ze stolikami i ławkami, no i sady jabłkowe prawie non stop, więc ciężko być głodnym ;) Plus nawierzchnia z reguły bardzo dobra. Jedyny minus jest taki, że jest oczywiście śmiertelnie nudna. No i dostęp do sklepów utrudniony (ale są bary jakby kto chciał). Ale na podjazd zdecydowanie polecam. Na zjazd jednak zbyt wąska i zatłoczona, szkoda nerwów. Ale poniżej Merano polecam już w obie strony.

Na Passo Resia zrobiłem kilka zdjęć słynnej zatopionej dzwonnicy i ruszam dalej. A po chwili, nagle... deszcz! Silny. Zanim zdążyłem się zatrzymać i ubrać, byłem już nieźle podmoczony. W miasteczku Resia znalazłem daszek i zrobiłem tam sobie już kompletną przebiórkę, włącznie ze spodniami WS i ochraniaczami na buty plus z kanapką i ciepłą herbatą, którą dotychczas, sam nie wiedząc po co, wiozłem w termosie. No to już wiedziałem, po co, było raptem 16 stopni i mokro - ciepła herbatka jak znalazł :) Jak już skończyłem to wszystko, to akurat przestało padać :)
Zjazd bardzo łagodny, może i dobrze, bo wciąż było chłodno i niezbyt widokowy aż do Festung Nauders, gdzie zrobiło się ładniej.

Gdy dotarłem do doliny Innu, mogłem się wreszcie rozebrać. Dalsza droga okazała się ekspresówką i trzeba było kołować boczną po okolicznych górkach. Słabe. Na szczęście od Toesens trafiła się znów całkiem mądrze poprowadzona ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki, więc w sumie tych podjazdów nie było tak dużo.
Prosta kreska to przejazd pociągiem
Kemping w Ried zatłoczony, nie ma miejsc na namiot! Mogę dostać "beczkę" za 55 EUR. Wamać! Na dziko nie mogę, bo jutro dzień na lekko i trzeba gdzieś porzucić bagaże na prawie cały dzień. No, ale wynegocjowałem 40 EUR i lokalnego radlera w pakiecie, więc nie tak źle. A że dziś chłodno, więc beczka nie będzie torturą, jaką byłaby podczas upału. Więc ogólnie dziś miły dzień :)

- DST 106.32km
- Teren 2.20km
- Czas 05:59
- VAVG 17.77km/h
- VMAX 61.22km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 2244m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze




















