Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dzień powrotu
Z Bilbao na lotnisko i z lotniska do Wiednia. Pakowanie, odprawa i lot bez problemów. Bagaż doleciał. Wow.
Podsumowanie wyprawy Bilbao Bigginsa 2024:
Całkowity dystans wyprawy: 2735 km, średnio dziennie 93,2km (bez dni restowych).
Całkowita suma podjazdów: 53 785 m, czyli 2 033 m / 100 km. O 3% mniej niż rok temu, ale z grubsza to samo. Z tym, że rok temu te podjazdy były równiej rozłożone, a tutaj skoncentrowane w środkowej części trasy – w Pirenejach. Niemniej (bez jednak!) znów porównywalne z Alpami.
Zaliczonych bigów: 42, średnio dziennie 1,55. Więcej niż rok temu, ale trzeba przyznać, że w Pirenejach jest ich po prostu zatrzęsienie. A oprócz tego, jak zwykle w Hiszpanii, czechy. Dużo, a niektóre, zwłaszcza na pipidówach, wręcz ekstremalne. Warto więc się trzymać głównych dróg, jeśli to tylko możliwe.
Forma: Od początku po prostu tra-gicz-na. Dramat, koszmar, masakra, rzeźnia. Wlokłem się jak potępieniec, „umierałem” po drodze. Na pewno złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, BRAK PRZYGOTOWANIA KONDYCYJNEGO :P. Po wtóre, upały. Po trzecie, niewyspanie. Na hiszpańskich kempingach w okresie wakacyjnym jest po prostu wieczorami strasznie głośno, bachory dokazują czasem i do 1 w nocy i nikomu (oprócz mnie) to nie przeszkadza. Kilka razy w miarę zaprowadziłem porządek, drąc około północy ryja „Silencio puta madre!”, ale z reguły było to na etapie, na którym już i tak nie miałem szans się wyspać (wstawałem lekko po 6). I tak przez kilka pierwszych dni z rzędu. Pierwszy raz poczułem wzrost formy nie po reście, tylko po noclegu na dziko, na którym panowała błoga CISZA. Więc przypuszczam, że permanentne niewyspanie mogło grać rolę.
Od tegoż dzika jechało mi się już do zniesienia, nie czułem, jakbym zaraz miał paść i już nie wstać, aczkolwiek do "połykania podjazdów" wciąż było bardzo daleko. Nawet trzydniowy rest przed Pirenejami niewiele dał, o ile cokolwiek. Przez całe Pireneje jechało mi się marnie. No, może od Accous (kolejny rest) trochę lepiej. Ale tak naprawdę forma się pojawiła dopiero 30. dnia, kiedy to niszczyłem podjazdy już na serio. I od tego momentu, nawet jak nie niszczyłem, to jechałem na luzie i bez problemów. Późno strasznie. Wychodzi, że trzeba by na miesiąc przed wyprawą napierdzielać codziennie po 100 km po górach (w weekendy wolne ;p), żeby na wyprawie było dobrze…
Zdrowie: od stycznia miałem problem ze stopami: zapalenie rozcięgna podeszwowego. Zimą było okropnie, wiosną trochę lepiej, ale aż do wyjazdu spokoju nie dawało pieczenie/ ból stóp, a zwłaszcza lewej, szczególnie jak sobie dłużej posiedziałem przy biurku. W związku z tym nawet często pracowałem na leżąco. Przypomniał mi się też ból lewej stopy na zeszłorocznej wyprawie (musiałem przez to kupić nowe buty) i doszedłem do wniosku, ze już w zeszłym roku na to cierpiałem, tylko mniej niż zimą 2024. A jak się nad tym zastanowiłem, to problemy ze stopami na rowerze miałem od lat, pamiętam np. ciągłe zmiany butów na ultramaratonie... Zatem mocno się obawiałem, jak moje stopy poradzą sobie z tą wyprawą. Do tego stopnia, ze nie byłem pewien, czy w ogóle jest sens lecieć do Bilbao. No ale cholernie szkoda by było odpuścić od dawna zaplanowane wakacje, bo MOŻE nie będe mógł jechać! Na szczęście krótko przed wyjazdem wpadłem na plan B. Jeśli stopy będą nawalać, to wrócę pociągiem do Bilbao (obczaiłem miejsca skąd jest to możliwe), wypożyczę auto i zrobię same bigi. A gdyby nawet tyle się nie dało, to wymyślę jakąś inną aktywność na miejscu - coś, czego zawsze chciałem spróbować. Nie wiem, nurkowanie, paralotniarstwo...? Z tym nastawieniem leciałem. A dalej to już wiadomo, jak było: im dalej w wyprawę, tym stopy mniej doskwierały. Czasami trochę czułem, ale nigdy nie był to poważny problem. Czy dlatego, że miałem nowe buty i sandały, obie pary z twardą, ale jednak elastyczną podeszwą? Czy dlatego, że codziennie wieczorem karnie ćwiczyłem stopy piłką tenisową, a cały czas mocno na nie uważałem, zwłaszcza podczas siedzenia...? Czy wreszcie dlatego, że najbardziej wydaje się im szkodzić... siedzenie przy biurku? Nie wiem, ale największy znak zapytania tego wyjazdu i potencjalny killer całej idei okazał się nie istnieć. Hurra!
Sprzęt: Zerwana linka tylnej przerzutki (a wcześniej problemy ze zmianą biegów z powodu wystrzępionej linki w manetce, o czym oczywiście nie wiedziałem). Gumy ani jednej, innych problemów też nie. A nie, raz mi się poluzowała linka przedniego hamulca, oczywiście na zjeździe. Wniosek: przed wyprawą trzeba dokręcać te śrubki (podobnie jak wszystkie od bagażników). No i niestety z powodu pęknięcia gumy swój żywot prawdopodobnie zakończył mój Garmin eTrex20 (paradoks, bo z reguły z powodu pęknięcia gumy żywot się raczej rozpoczyna ;). O ile przyciski daje się jakoś obsługiwać, to skoro sprzęt nie jest wodoszczelny, to zapewne kompletnie przestanie działać po pierwszym deszczu... Do wymiany na nowy model, niestety. Chociaż poguglałem i widzę, że można kupić i wymienić sama obudowę, więc kto wie...
Plus od początku do końca niemiłosiernie piszczał i trąbił przedni hamulec. Nie udało mi się tego poprawić. Musiał się przy tym wzbudzać jakiś prąd, bo mi zawsze wtedy licznik pokazywał kosmiczną prędkość (do 199 kmh). W związku z tym większość maksów dziennych wpisywałem z obserwacji licznika, co oznacza, że raczej są lekko zaniżone.
Pogoda: Taka jak w zeszłym roku albo i gorsza. Pierwsze dni to upały, potem przez kilka dni bardzo niska przejrzystość powietrza, a od ok. 1/3 trasy w Pirenejach już regularne niskie chmury, mżawka albo i deszcz. Prawie się nie zdarzyło, żeby mnie naprawdę przemoczyło, ale niemal non-stop byłem wilgotny lub wręcz mokry (jeśli się skumulowało z potem). Na szczęście przy tym nie było zimno, na dole ok 20 stopni, a na górze nie mniej niż 13. Duży plus, bo jak jest i mokro, i zimno to już naprawdę słabo się podróżuje. Ale generalnie wychodzi na to, że w okolice Atlantyku nie jedzie się dla ładnej pogody :p
Okoliczności: Pireneje piękne! Byłem mocno zaskoczony, że to aż tak skaliste góry są! Spodziewałem się takich podwyższonych Karpat, ale nie, naprawdę jest widokowo. Nie aż jak Alpy, bo jednak niemal zero śniegu latem, ale rzeczywiście pięknie. Aczkolwiek muszę przyznać, że w Hiszpanii moim widokowym faworytem pozostaje północny zachód - Asturias i Galicia. Tam część gór równie piękna (Picos de Europa) a dodatkowo niesamowite fragmenty wybrzeża z okolicami Foz i Playa de las Catedrales na czele. Polecam!
Ponadto, mnóstwo piechurów na kempingach. Część robi jakieś pirenejskie GR10, a część oczywiście Camino de Santiago. Tak czy owak współczucia! ;)
Wschodnia Hiszpania (Rioja i okolice) to tradycyjnie pustkowia przeplatane winnicami i raczej puste przebiegi między bigami, zaś Baskonia i Nawarra ładne – zielone i górzyste (tu już styl raczej karpacki, ale jednak i sporo skał), natomiast ta zieleń skądś się bierze i to źródło zieleni nie jest fajne (patrz „pogoda” wyżej).
Inne: tym razem pecha nie było. Nic nie zgubiłem, nigdzie nie miałem nieprzyjemnych sytuacji, nawet sklepy były zamknięte akurat wtedy, gdy mi to specjalnie nie przeszkadzało lub raczej - gdy byłem na to przygotowany. Ogólnie mówiąc pod tym względem los sprzyjał, wtopy z apką Wizzair na koniec nie liczę, bo łatwo to ominąłem (choć trochę niepokoi na przyszłość). Wyrównanie za zeszły rok? ;)
Wyprawa spełniła moje oczekiwania, trasa atrakcyjna i bardzo wymagająca, ale nie przegięta (choć z powodu kompletnego braku formy na początku serio się obawiałem, że nie zdołam jej ukończyć). Niewielkie minusy to odkryte przeze mnie w tym roku hiszpańskie przepisy o obowiązkowym kasku (poza obszarem zabudowanym) i zakazie słuchawek podczs jazdy. To na pewno zniechęca, by tam jeszcze kiedyś jeździć rowerem. Ale będzie trzeba, bo została mi cała wschodnia część Pirenejów, góry na zachód od Madrytu, no i oczywiście Kanary…
Podsumowanie wyprawy Bilbao Bigginsa 2024:
Całkowity dystans wyprawy: 2735 km, średnio dziennie 93,2km (bez dni restowych).
Całkowita suma podjazdów: 53 785 m, czyli 2 033 m / 100 km. O 3% mniej niż rok temu, ale z grubsza to samo. Z tym, że rok temu te podjazdy były równiej rozłożone, a tutaj skoncentrowane w środkowej części trasy – w Pirenejach. Niemniej (bez jednak!) znów porównywalne z Alpami.
Zaliczonych bigów: 42, średnio dziennie 1,55. Więcej niż rok temu, ale trzeba przyznać, że w Pirenejach jest ich po prostu zatrzęsienie. A oprócz tego, jak zwykle w Hiszpanii, czechy. Dużo, a niektóre, zwłaszcza na pipidówach, wręcz ekstremalne. Warto więc się trzymać głównych dróg, jeśli to tylko możliwe.
Forma: Od początku po prostu tra-gicz-na. Dramat, koszmar, masakra, rzeźnia. Wlokłem się jak potępieniec, „umierałem” po drodze. Na pewno złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, BRAK PRZYGOTOWANIA KONDYCYJNEGO :P. Po wtóre, upały. Po trzecie, niewyspanie. Na hiszpańskich kempingach w okresie wakacyjnym jest po prostu wieczorami strasznie głośno, bachory dokazują czasem i do 1 w nocy i nikomu (oprócz mnie) to nie przeszkadza. Kilka razy w miarę zaprowadziłem porządek, drąc około północy ryja „Silencio puta madre!”, ale z reguły było to na etapie, na którym już i tak nie miałem szans się wyspać (wstawałem lekko po 6). I tak przez kilka pierwszych dni z rzędu. Pierwszy raz poczułem wzrost formy nie po reście, tylko po noclegu na dziko, na którym panowała błoga CISZA. Więc przypuszczam, że permanentne niewyspanie mogło grać rolę.
Od tegoż dzika jechało mi się już do zniesienia, nie czułem, jakbym zaraz miał paść i już nie wstać, aczkolwiek do "połykania podjazdów" wciąż było bardzo daleko. Nawet trzydniowy rest przed Pirenejami niewiele dał, o ile cokolwiek. Przez całe Pireneje jechało mi się marnie. No, może od Accous (kolejny rest) trochę lepiej. Ale tak naprawdę forma się pojawiła dopiero 30. dnia, kiedy to niszczyłem podjazdy już na serio. I od tego momentu, nawet jak nie niszczyłem, to jechałem na luzie i bez problemów. Późno strasznie. Wychodzi, że trzeba by na miesiąc przed wyprawą napierdzielać codziennie po 100 km po górach (w weekendy wolne ;p), żeby na wyprawie było dobrze…
Zdrowie: od stycznia miałem problem ze stopami: zapalenie rozcięgna podeszwowego. Zimą było okropnie, wiosną trochę lepiej, ale aż do wyjazdu spokoju nie dawało pieczenie/ ból stóp, a zwłaszcza lewej, szczególnie jak sobie dłużej posiedziałem przy biurku. W związku z tym nawet często pracowałem na leżąco. Przypomniał mi się też ból lewej stopy na zeszłorocznej wyprawie (musiałem przez to kupić nowe buty) i doszedłem do wniosku, ze już w zeszłym roku na to cierpiałem, tylko mniej niż zimą 2024. A jak się nad tym zastanowiłem, to problemy ze stopami na rowerze miałem od lat, pamiętam np. ciągłe zmiany butów na ultramaratonie... Zatem mocno się obawiałem, jak moje stopy poradzą sobie z tą wyprawą. Do tego stopnia, ze nie byłem pewien, czy w ogóle jest sens lecieć do Bilbao. No ale cholernie szkoda by było odpuścić od dawna zaplanowane wakacje, bo MOŻE nie będe mógł jechać! Na szczęście krótko przed wyjazdem wpadłem na plan B. Jeśli stopy będą nawalać, to wrócę pociągiem do Bilbao (obczaiłem miejsca skąd jest to możliwe), wypożyczę auto i zrobię same bigi. A gdyby nawet tyle się nie dało, to wymyślę jakąś inną aktywność na miejscu - coś, czego zawsze chciałem spróbować. Nie wiem, nurkowanie, paralotniarstwo...? Z tym nastawieniem leciałem. A dalej to już wiadomo, jak było: im dalej w wyprawę, tym stopy mniej doskwierały. Czasami trochę czułem, ale nigdy nie był to poważny problem. Czy dlatego, że miałem nowe buty i sandały, obie pary z twardą, ale jednak elastyczną podeszwą? Czy dlatego, że codziennie wieczorem karnie ćwiczyłem stopy piłką tenisową, a cały czas mocno na nie uważałem, zwłaszcza podczas siedzenia...? Czy wreszcie dlatego, że najbardziej wydaje się im szkodzić... siedzenie przy biurku? Nie wiem, ale największy znak zapytania tego wyjazdu i potencjalny killer całej idei okazał się nie istnieć. Hurra!
Sprzęt: Zerwana linka tylnej przerzutki (a wcześniej problemy ze zmianą biegów z powodu wystrzępionej linki w manetce, o czym oczywiście nie wiedziałem). Gumy ani jednej, innych problemów też nie. A nie, raz mi się poluzowała linka przedniego hamulca, oczywiście na zjeździe. Wniosek: przed wyprawą trzeba dokręcać te śrubki (podobnie jak wszystkie od bagażników). No i niestety z powodu pęknięcia gumy swój żywot prawdopodobnie zakończył mój Garmin eTrex20 (paradoks, bo z reguły z powodu pęknięcia gumy żywot się raczej rozpoczyna ;). O ile przyciski daje się jakoś obsługiwać, to skoro sprzęt nie jest wodoszczelny, to zapewne kompletnie przestanie działać po pierwszym deszczu... Do wymiany na nowy model, niestety. Chociaż poguglałem i widzę, że można kupić i wymienić sama obudowę, więc kto wie...
Plus od początku do końca niemiłosiernie piszczał i trąbił przedni hamulec. Nie udało mi się tego poprawić. Musiał się przy tym wzbudzać jakiś prąd, bo mi zawsze wtedy licznik pokazywał kosmiczną prędkość (do 199 kmh). W związku z tym większość maksów dziennych wpisywałem z obserwacji licznika, co oznacza, że raczej są lekko zaniżone.
Pogoda: Taka jak w zeszłym roku albo i gorsza. Pierwsze dni to upały, potem przez kilka dni bardzo niska przejrzystość powietrza, a od ok. 1/3 trasy w Pirenejach już regularne niskie chmury, mżawka albo i deszcz. Prawie się nie zdarzyło, żeby mnie naprawdę przemoczyło, ale niemal non-stop byłem wilgotny lub wręcz mokry (jeśli się skumulowało z potem). Na szczęście przy tym nie było zimno, na dole ok 20 stopni, a na górze nie mniej niż 13. Duży plus, bo jak jest i mokro, i zimno to już naprawdę słabo się podróżuje. Ale generalnie wychodzi na to, że w okolice Atlantyku nie jedzie się dla ładnej pogody :p
Okoliczności: Pireneje piękne! Byłem mocno zaskoczony, że to aż tak skaliste góry są! Spodziewałem się takich podwyższonych Karpat, ale nie, naprawdę jest widokowo. Nie aż jak Alpy, bo jednak niemal zero śniegu latem, ale rzeczywiście pięknie. Aczkolwiek muszę przyznać, że w Hiszpanii moim widokowym faworytem pozostaje północny zachód - Asturias i Galicia. Tam część gór równie piękna (Picos de Europa) a dodatkowo niesamowite fragmenty wybrzeża z okolicami Foz i Playa de las Catedrales na czele. Polecam!
Ponadto, mnóstwo piechurów na kempingach. Część robi jakieś pirenejskie GR10, a część oczywiście Camino de Santiago. Tak czy owak współczucia! ;)
Wschodnia Hiszpania (Rioja i okolice) to tradycyjnie pustkowia przeplatane winnicami i raczej puste przebiegi między bigami, zaś Baskonia i Nawarra ładne – zielone i górzyste (tu już styl raczej karpacki, ale jednak i sporo skał), natomiast ta zieleń skądś się bierze i to źródło zieleni nie jest fajne (patrz „pogoda” wyżej).
Inne: tym razem pecha nie było. Nic nie zgubiłem, nigdzie nie miałem nieprzyjemnych sytuacji, nawet sklepy były zamknięte akurat wtedy, gdy mi to specjalnie nie przeszkadzało lub raczej - gdy byłem na to przygotowany. Ogólnie mówiąc pod tym względem los sprzyjał, wtopy z apką Wizzair na koniec nie liczę, bo łatwo to ominąłem (choć trochę niepokoi na przyszłość). Wyrównanie za zeszły rok? ;)
Wyprawa spełniła moje oczekiwania, trasa atrakcyjna i bardzo wymagająca, ale nie przegięta (choć z powodu kompletnego braku formy na początku serio się obawiałem, że nie zdołam jej ukończyć). Niewielkie minusy to odkryte przeze mnie w tym roku hiszpańskie przepisy o obowiązkowym kasku (poza obszarem zabudowanym) i zakazie słuchawek podczs jazdy. To na pewno zniechęca, by tam jeszcze kiedyś jeździć rowerem. Ale będzie trzeba, bo została mi cała wschodnia część Pirenejów, góry na zachód od Madrytu, no i oczywiście Kanary…
- DST 38.80km
- Czas 02:01
- VAVG 19.24km/h
- VMAX 46.98km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 304m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie podołałem, albowiem się nie wybrałem. Przełożone na następny tydzień. Trochę szkoda, bo dzień coraz krótszy i pogoda mniej pewna.
transatlantyk - 18:55 poniedziałek, 23 września 2024 | linkuj
Patrz, a ja się wybieram w przyszłym tygodniu na 4 dni na Mazowsze, jakieś 480 km i mam myślenice czy podołam. Jednak te kłopoty zdrowotne z ostatnich kilku lat zostawiły poważny ślad.
transatlantyk - 12:08 poniedziałek, 16 września 2024 | linkuj
O! Ciekawie się zaczyna. Wieczorem przeczytam wnikliwiej.
transatlantyk - 12:02 poniedziałek, 16 września 2024 | linkuj
Uratowany! Smaugi nie zjadły! Hurra!
A przywiozłeś pierścień? ;) huann - 07:29 czwartek, 12 września 2024 | linkuj
A przywiozłeś pierścień? ;) huann - 07:29 czwartek, 12 września 2024 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!